W pokoju słychać
było jedynie szelest pergaminu i ciche skrobanie pióra. Co jakiś
czas odezwało się czyjeś przeciągłe westchnienie czy szelest
materiału ubrań. Oprócz tych dźwięków pomieszczenie wypełniała
tylko cisza. Długa, niekończąca się cisza, która spływała po
ścianach jak świeża farba, by po chwili osiąść na meblach i
podłodze niczym kurz. Wypełniała każdą wolną przestrzeń.
Wciskała się w najmniejszy kąt. Była paradoksalnie głośniejsza
niż muzyka czy grzmot pioruna. Jej dzwonienie było irytujące, a
zarazem prowokujące. Wystawiała na próbę nie tylko ciało, ale
też umysł.
- Nie możesz się
skupić, mam rację?
Julia
zamrugała i spojrzała na dziewczynę. Siedziała na krześle przy
biurku. Z jej brązowych oczu odczytała, że już od jakiegoś czasu
uważnie się jej przygląda.
- Niestety –
westchnęła. - Przepraszam.
- Musimy to
zrobić na jutro – przypomniała Beth, przenosząc wzrok na swój
pergamin. – Chyba, że znowu chcesz dostać trzy strony dodatkowej
pracy.
Julia
spojrzała na kartkę rudowłosej. Cała strona zapełniona była
zgrabnym pismem, podczas gdy u niej zapisane było jedynie kilka
zdań.
- Dlaczego zadała
mi wypracowanie akurat z nekromancji...? – mruknęła z rezygnacją,
na co Beth się uśmiechnęła. – Pójdę się przejść, może to
odświeży mi umysł.
- W porządku,
ale nie przychodź do mnie z prośbą o pomoc w napisaniu kolejnego
referatu – rzuciła żartobliwie Beth, po czym wzięła swoje
rzeczy, pożegnała się z Julią i wyszła z pokoju, zostawiając ją
samą.
Dziewczyna
zawiesiła dłoń nad pergaminem, gotowa do pisania. Utkwiła wzrok w białym
puchu pióra, tańczącym wdzięcznie przy każdym ruchu powietrza.
Pojedyncze kosmyki powiewały płynnie, niczym małe tancerki. Julia
westchnęła, próbując się skupić nad tym, co ma teraz zrobić.
Przez chwilę myślała intensywnie, w końcu jednak się poddała.
Rzuciła na biurko ledwie zapisaną kartkę, pióro i kałamarz.
Opuściła pokój, zamknęła drzwi i udała się na Akademickie
błonia.
Julia spacerowała wzdłuż brzegu rzeki. Po drugiej stronie
zaczynał się gęsty sosnowy las. Z wiadomości znalezionych w
„Księdze o historii i specyfice geograficznej Doliny Trzech
Strumieni” (gdyż w tym miejscu mieściła się Akademia
Strażników), wiedziała, że rzeka bierze swój początek wysoko, w
górach Esenthor. Woda była tak czysta, że bez problemu można było
zobaczyć kamieniste dno. Wyżej poddawała się silnemu górskiemu
prądowi, który dzielnie prowadził ją przez przeszkody w postaci
skał obrośniętych mchem czy licznych progów. Wraz z obniżaniem
się terenu zwalniała by w końcu, uspokoiwszy się, na dobre
rozpocząć mozolną wędrówkę ku dalekiemu oceanowi. W tej partii
rzeki o powolnym prądzie i mniejszej ilości wodospadów było dużo
ryb, głównie łososi i pstrągów. Dla nielicznych mieszkańców
tych terenów rybołówstwo było jedynym źródłem utrzymania.
Po jakimś czasie Julia zbliżyła się do brodu i zaczęła skakać
po kamieniach częściowo zanurzonych w wodzie. Magnasis zawieszony
na rzemyku obijał się o jej pierś. Odkąd zniknął, zawsze nosiła
go przy sobie - na szyi, bądź ukrytego w kieszeni. Nie zamierzała
kolejny raz popełniać tego samego błędu i zostawić go samego.
Przekonała się na własnej skórze, że jest zbyt cenny, by choć
na chwilę spuścić go z oka.
Myśli
Julii powędrowały w stronę Tristana. To przez niego zaczęła tak
bardzo uważać na Magnasis. Minęły już trzy dni od jego wyjazdu i
pięć dni od wyjazdu Kyle’a. Ostatnio bardzo brakowało jej
obecności kogoś bliskiego. Owszem, była jeszcze Beth, ale znały
się dopiero od czterech dni. Wciąż miała przed nią wiele
tajemnic, których nie chciała zdradzać. Nie miała zamiaru
ponownie popełniać tego samego błędu co z Tristanem. Beth była
jedyną bliską jej osobą, która traktowała ją normalnie jakby
naprawdę była tym, za kogo się podaje.
Tristan.
Czy cała ich przyjaźń była kłamstwem? Czy ukradł kamień z
powodu pożądania czy celów wyższych, o których nie miała
pojęcia? Nie była w stanie uwierzyć, że mógłby zrobić coś
takiego. Jednak wciąż miała nikłą nadzieję, że to może
faktycznie tylko zwykłe nieporozumienie. Może ktoś naprawdę
podłożył Magnasis do jego torby. Byłaby w stanie to zaakceptować,
gdyby nie kolejne kłamstwo Tristana. Kiedy tłumaczył jej powód
wyjazdu, miała wrażenie, że nie mówi prawdy, że zasłania ją
zmyśloną ciocią, ponieważ jedzie w miejsce, o którym Julia nie
powinna się dowiedzieć. W miejsce, gdzie nie powinno go być.
A jaki był powód wyjazdu Kyle’a? Wciąż nie znała odpowiedzi.
Nie mogła jej udzielić nawet Rona, choć znała ją jako jedyna. Co
się tu dzieje? Czyżby oboje, chłopak i dyrektorka, coś przed nią
ukrywali? Przecież za półtora miesiąca wyruszają na misję do
zamku Aris. Nie ma miejsca ani czasu na sekrety. Jeśli chcą odnieść
sukces, powinni działać razem, nie osobno. Miała nadzieję, że
wkrótce wszystko się wyjaśni i znów zobaczy Kyle’a. Choć
ukrywała to nawet przed samą sobą, z tęsknotą wyczekiwała, aż
znowu się zobaczą.
Nagle
rozległ się dziwny przeciągły pisk. Julia zamarła. Odgłos
rozległ się gdzieś zza jej pleców. Nie przypominał głosu
człowieka ani żadnego znanego dziewczynie zwierzęcia. Był jednak
na tyle donośny, by przebić szumienie wody w rzece. Bała się, co
za chwilę zobaczy, mimo to powoli się obróciła.
To,
co ujrzała, wprawiło ją w lekkie osłupienie. Kilkanaście metrów
dalej siedział pies i przyglądał jej się z wyraźnym
zainteresowaniem. Przypominał rozmiarem i sylwetką owczarka
niemieckiego. Miał krótką sierść w odcieniu mlecznej czekolady i
stojące uszy. W jego oczach dostrzegła mądrość, jakiej nigdy nie
spotkała u innych psów. Siedział jakiś czas w bezruchu i tylko
podnosząca się i opadająca klatka piersiowa zdradzała, że nie
jest posągiem. Julia zdała sobie sprawę, że wciąż stoi na
jednym z kamieni zanurzonych w wodzie. Przeszła na drugą stronę
rzeki, na której znajdował się pies. Nie wiedziała, kiedy się
tam pojawił ani dlaczego wcześniej go nie zauważyła.
W
tym samym momencie zwierzę wolnym krokiem zaczęło iść w jej
kierunku. Przerażona dziewczyna stanęła w bezruchu. Kiedy pies
znalazł się przy jej nogach, zobaczyła, jakich naprawdę jest
rozmiarów. W kłębie sięgał jej do połowy uda.
Nagle
czworonóg wydał z siebie ten sam dziwny dźwięk, jaki przed chwilą
usłyszała. Była to wyraźna próba szczeknięcia, jednak odgłos
przypominał bardziej przeciągły skrzek. Po raz pierwszy Julia
spotkała psa, który nie umiał szczekać. Wydało jej się to
bardzo osobliwe. Zwierzę zaczęło truchtać wokół niej, merdając
ogonem.
- Nie mam nic do
jedzenia, jeśli o to ci chodzi – powiedziała cicho, modląc się
w duchu, by nie potraktował właśnie JEJ jako pożywienia.
Nie
miała ochoty na jakiekolwiek zabawy z psem. Prawdę mówiąc zawsze
trochę się ich bała. Uważała je za niebezpieczne i
nieprzewidywalne. Nigdy nie była w stanie zrozumieć powiedzenia
„Pies to najlepszy przyjaciel człowieka”.
Czworonóg
jednak nie zamierzał jej posłuchać. Wciąż biegał i skakał
wokół niej, jakby chciał zwrócić jej uwagę. W końcu Julia
uznała, że najlepszym rozwiązaniem będzie zignorowanie go i
powrót do Akademii. Już miała postawić stopę na pierwszym
kamieniu w rzece, kiedy coś złapało ją za drugą nogę.
Gwałtownie obróciła się i zobaczyła, jak pies trzyma w pysku
nogawkę jej spodni. Zaparł się łapami i zaczął ciągnąć ją w
przeciwną stronę. Julia podjęła walkę i szarpnęła kilka razy
stopą, by uwolnić się od natręta. W końcu uległ i puścił
spodnie dziewczyny, przez co zachwiała się i wpadła do płycizny.
Chwilę potem pies zrobił coś nieoczekiwanego. Naskoczył na nią.
Wyciągnęła ręce w obawie, że mógłby rzucić się jej do
gardła, ale zamiast tego uczynił zupełnie coś innego. Chwycił w
szczęki spoczywający na jej piersi Magnasis.
- Nie! –
krzyknęła, ale było już za późno.
Rzemyk
pękł. Pies chwyciwszy swą zdobycz, pognał w stronę sosnowego
lasu. Julia wstała szybko z wody i nie zwracając uwagi na
przemoczone ubranie klejące jej się do skóry, rzuciła się za nim
w pogoń. Gdy wbiegła między drzewa, padł na nią cień. Las był
bardzo gęsty, korony drzew niemal całkowicie przysłaniały słońce.
Zmieniła się także temperatura – było tu o wiele chłodniej w
porównaniu do otwartej przestrzeni przy rzece. Po jej plecach
przebiegł dreszcz, gdy chłodny wietrzyk owiał mokrą klatkę
piersiową i ręce. Dziewczyna co chwilę obijała się o gołe pnie
sosen albo ślizgała na wilgotnej ściółce. Wydawało jej się, że
las nie ma końca. Na czole i szyi pojawił się pot, ale nie mogła
pozwolić sobie na odpoczynek. Jeśli straci z oczu psa, może
pożegnać się z klejnotem na zawsze. Chociaż ciężko było jej
odróżnić czekoladową sierść złodzieja od ciemnego wnętrza
lasu, kamień wskazywał jej drogę, jarząc się błękitnym
blaskiem spomiędzy psich szczęk. Był jak kompas – gdy już
myślała, że zgubiła czworonoga, światło Magnasisa ukazywało
się gdzieś w oddali, zawsze gotowe posłużyć pomocą. Wydawało
jej się, że goni niesfornego duszka, błędnego ognika. Niedługo
potem las trochę się przerzedził. Słońce zdołało gdzieniegdzie
przebić się przez listowia drzew. Julia zauważyła też, że pies
zwolnił. On także musiał zmęczyć się ucieczką.
Wtem las się
skończył. Oślepiło ją światło, do tej pory rozproszone wśród
drzew. Poczuła delikatny powiew wiatru na twarzy. Z kolejnymi
sekundami jej wzrok coraz bardziej przyzwyczajał się do obecności
słońca. Wkrótce wyraźnie ujrzała niewielką polanę. Znajdowała
się na niewielkim wzniesieniu. Ziemię porastała wysoka trawa,
gdzieniegdzie spomiędzy źdźbeł wystawały pojedyncze polne
kwiaty. Pagórek ze wszystkich stron otaczał taki sam gęsty sosnowy
las. Polana była jedyną przestrzenią wolną od drzew. Wokół
panowała niemal całkowita cisza zakłócana jedynie przez
pojedyncze gwizdy leśnych ptaków.
Ku uldze Julii
okazało się, że pies zatrzymał się na samym szczycie pagórka. Z
jego pyska zwisał rzemyk, na którego końcu mienił się kamień.
Wzięła wdech i spojrzała spokojnie na złodzieja.
- W porządku.
Trochę się pobawiliśmy, a teraz oddasz mi Magnasis, prawda? –
powiedziała łagodnie. Zwierzę przekrzywiło łeb, jakby wszystko
zrozumiało. Dziewczyna zaczęła się do niego powoli zbliżać,
krok za krokiem. Wciąż idąc, wyciągnęła rękę spodziewając
się, że pies może w każdej chwili uciec, ale on nie uczynił
żadnego ruchu.
Gdy była
zaledwie dwa metry od czworonoga, poczuła, jak staje na czymś
twardym. Spojrzała w dół. Podłoże ukryło się wśród
połamanych wysokich traw. Ukucnęła i odsłoniła pędy. Ku swojemu
zdumieniu zobaczyła kamienną płytę. Wyglądała na starą.
Otrzepała ją z ziemi i przejechała palcami po omszonej
powierzchni. Zorientowała się, że widnieją na niej dziwne litery
układające się w zdania zapisane w kilku tajemniczych językach.
Pierwszych trzech w ogóle nie była w stanie zrozumieć. Dziwnym
trafem czwartym okazał się być angielski.
Tu
spoczywa Jossel Marris z Ludzi Lodu, waleczny po mieczu, lojalny po
kądzieli. Wieczny Spokój Jego Duszy.
Pod
spodem wyryty został znak Ta-Mir, co mogło wskazywać na to, że
pochowany tu mężczyzna był Strażnikiem. Julia miała wrażenie,
że skądś zna to imię i nazwę rodu, ale nie mogła sobie
przypomnieć skąd. Podniosła wzrok na psa. Wpatrywał się w nią
wyczekująco.
- To był twój
pan? – spytała.
W odpowiedzi
położył kamień Magnasis tuż przy jej kolanach. Był co prawda
cały w ślinie, jednakże nadal wyglądał niezwykle szlachetnie.
- Przykro mi.
Pewnie bardzo za nim tęsknisz.
Pies mruknął
przeciągle.
- Co ja robię?!
– Julia pacnęła się w czoło. – Gadam z psem!
Wzięła
Magnasis i otrzepała go ze śladów użytkowania. Nie dostrzegła na
nim żadnej rysy, żadnego zadrapania. Musiał być twardy niczym
diament. Zawiesiła go sobie na szyi. Tym razem zawiązała rzemyk na
potrójny supeł. Ukryła nagrobek pod warstwą zieleni i powoli
zaczęła schodzić z pagórka. Kiedy była już na skraju lasu,
usłyszała zniekształcone szczeknięcie. Odwróciła się i
spojrzała na czworonoga. Stał na szczycie wzniesienia, gotów, by
za nią pobiec.
- Mam cię zabrać
ze sobą?
W odzewie
ponownie szczeknął. Zbiegł ze szczytu i zatrzymał się tuż przed
nią. Julia westchnęła.
- Wiesz, zanim
zaproszę chłopaka do domu, wolę najpierw go poznać –
powiedziała, a po chwili dodała ciszej z przekąsem - Chyba, że
nie będzie pytał o pozwolenie i sam się włamie.
Nie może zabrać
go do Akademii. Wciąż ma lekkie obawy przed psami, w dodatku Rona
na pewno by się nie zgodziła. Co prawda w statucie szkoły nic nie
było o zwierzętach, ale…nie może tego zrobić. Gdyby ktoś
zauważył psa, a nie jest to trudne przy jego rozmiarach, byłby to
koniec jej przygody w Akademii.
Czworonóg,
jakby wyczuwając wahanie Julii, uniósł łeb i spojrzał smutno w
jej oczy. Gdy to nie pomogło, zaskamlał z wyraźnym żalem, tym
samym z miejsca podbijając jej serce.
- Dobrze, już
dobrze. Możesz ze mną iść. W końcu nikt nie zasługuje na
samotność – rzekła i ostrożnie pogłaskała go po boku. Na
jej dotyk zareagował mrucząc z zadowoleniem.
– Ale najpierw muszę cię jakoś nazwać. Pomyślmy…Finn, Bink,
Magnus, Rex, Max, Chester… - zaczęła wyliczać niezliczoną ilość
imion, głównie postaci z ulubionych książek i filmów. Żadne
jednak nie pasowało do nowego towarzysza. Spojrzała na psa. Nagle
jej oczy zalśniły. Przypomniał jej się ukochany film o fabryce
czekolady.
- Czemu wcześniej
na to nie wpadłam? Jesteś cały czekoladowy! Zupełnie jakbyś
został przez niego stworzony! Willy tak jak Willy Wonka. To twoje
nowe imię. Podoba ci się?
Pies energicznie
zamerdał ogonem.
- W takim razie
ruszajmy do Akademii, Willy.
Przecięła ręką
powietrze. Gdy pojawił się Portal, pies od razu do niego wskoczył.
Zdziwiło to Julię, ale bez ociągania się poszła w jego ślady.
Podróż
Portalem nie zrobiła na Willym większego wrażenia. Kiedy oboje
wrócili do Akademii, pies nie był wcale zdezorientowany. Widząc
jego zachowanie, dziewczyna wzruszyła ramionami. Najwidoczniej jego
poprzedni właściciel już się z nim teleportował.
Willy położył
się pod biurkiem, jakby mieszkał tu od lat i popatrzył na nią
pytająco.
- Właśnie
miałam powiedzieć żebyś się rozgościł, ale najwidoczniej nie
musiałam – powiedziała Julia. Wbrew jej obawom, nowy współlokator
chyba nie miał zamiaru sprawiać większych problemów.
Dziewczyna
położyła się na łóżku i utkwiła wzrok w suficie. Ciekawe co
robi teraz Kyle albo Tristan. Czy też o niej myślą? A może oboje
chcieli od niej uciec? Wyjechali jeden za drugim, jakby się zmówili.
„Gratulacje” – pomyślała z goryczą. – „Udało mi się
odstraszyć od siebie dwóch przystojnych chłopców w tym samym
tygodniu.” Westchnęła ciężko.
Dopiero
po dłuższej chwili zorientowała się, że obok niej na pościeli
leży Willy. Spojrzał na nią niewinnie, jakby chciał powiedzieć:
„Zabronisz tak rozkosznemu psiakowi, jak ja?”.
- Ty ode mnie nie
uciekniesz, prawda? – powiedziała i przytuliła go.
Miał gładką i
czystą sierść. Był zadbany i oswojony. Nie mógł być dziki.
Jego pan musiał umrzeć niedawno. Pewnie dlatego za nią poszedł –
potrzebował bliskości człowieka. Czuł się samotny, zupełnie tak
jak ona. Pasowali do siebie.
Nagle
drzwi do pokoju stanęły otworem. Nim Julia zdążyła zareagować,
do środka wkroczyła Beth.
- O, już
wróciłaś! Trochę mi się nudziło, więc pomyślałam, że… -
urwała, spostrzegłszy Willy’ego. - Co do…
- Beth! –
syknęła Julia. – Zamknij drzwi, zanim ktoś go zobaczy!
Dziewczyna
posłusznie spełniła prośbę. Jej wzrok znów powędrował na psa,
który bezkarnie leżał na łóżku Julii.
- Czy to jest…
pies?
- Nazywa się
Willy – powiedziała Julia z lekkim wahaniem. - Znalazłam go.
- Co?! Gdzie go
znalazłaś?
- Przy rzece...
Twarz Beth
stężała.
- Pozbądź się
go – powiedziała ostro.
- Dlaczego? –
zdziwiła się Julia.
- Fauna i flora
gór Esenthor nigdy nie zostały w pełni zbadane. Nikt tak naprawdę
nie wie, co się tam kryje. Równie dobrze to może być puk, pixie
albo… - urwała, a jej oczy zalśniły groźnie. – …albo
Zmiennokształtny.
-
Zmiennokształtny? – powtórzyła Julia. Willy ziewnął, średnio
zainteresowany rozmową dziewczyn.
- Podobno dawno
temu w górach Esenthor żył dziki lud. Nie byli ani Strażnikami,
ani Czarownikami, ale niektórzy z nich byli obdarzeni potężną
mocą – jej głos był coraz cichszy. Ostatnie zdanie powiedziała
szeptem, jakby mówiła coś zakazanego. - Potrafili zmieniać się w
zwierzęta.
Blondynka
spojrzała na nią z powątpiewaniem.
- Nie wydaje ci
się, że to po prostu zwykły pies? – spytała.
- Mogłabym w to
uwierzyć, gdybyś znalazła go w południowej części Aesii.
- Dlaczego ludzie
tak nie lubią północnych ziem?
- Mają raczej
słabą reputację. Aesijczycy od zawsze woleli cieplejszą i
przyjaźniejszą okolicę wokół Ur-Haar.
- Nie rozumiem
dlaczego – mruknęła Julia i z powrotem opadła na poduszki. -
Dziewicze tereny, nietknięte ludzką ręką lasy, wysokie góry
pełne tylu tajemnic… Sądzę, że to fascynujące.
Beth
spojrzała na nią uważnie i uniosła brwi, ale nic nie powiedziała.
Dziewczyna kontynuowała, niezrażona:
- Wyobraź sobie,
że siadasz na hali górskiej. Słońce oświetla ci twarz, delikatny
wiatr rozwiewa włosy. Otacza cię tyle roślinności, że nie
starczyłoby książek, by opisać każdy gatunek. Wciągasz w płuca
świeże powietrze. Jest cicho, słychać jedynie szum drzew. Zero
zmartwień, zero obowiązków, tylko odpoczynek i swoboda. Cieszysz
się samotnością i bliskością natury. Przed tobą rozciąga się
piękny widok na całą dolinę, na góry, lasy i strumienie. W końcu
zdajesz sobie sprawę z potęgi matki natury. Wszystko, co cię
otacza, to jej dzieło. Wstępuje w ciebie nowa energia. Biegniesz po
rozległych łąkach, czujesz się lekka i wolna. Słońce grzeje w
plecy, góry dumnie stoją i obserwują cię w milczeniu, nikt nie
zakłóca tej pięknej chwili – Julia mówiła z zamkniętymi
oczyma, kreując w myślach opisywany przez siebie krajobraz.
Zapomniała, że nie jest w pokoju sama. Duchem przeniosła się na
nieznane dzikie ziemie, na szczyty gór, z których widać było cały
świat, na porośnięte trawą hale będące idealnym miejscem do
obserwacji nocnego rozgwieżdżonego nieba i zorzy polarnych. Dopiero
głos Beth przywołał ją z powrotem do świata żywych.
- Cóż…czujesz
się wolna właśnie w górach. To twoje miejsce. Moje jest na Ziemi.
- Na Ziemi? –
blondynka od razu pomyślała o głośnym Chicago, brudnym i ciężkim
powietrzu, gwarze ulicznym i hałasie. Wszystko to stanowiło
kompletny kontrast jej wymarzonej krainy.
- Całe życie
spędziłam w Aesii. Mam dość magii. Dość rutynowego życia. Chcę
spróbować czegoś innego - cywilizacji. Chcę otaczać się
rzeczami wolnymi od czarów. Chcę móc zachwycać się wynalazkami,
które dla nas bez magii byłyby niemożliwe. Potęga umysłu ludzi
jest wielka. Potrafią przekraczać własne bariery bez pomocy
nadprzyrodzonych zdolności. Potrafią tworzyć coś z niczego i
uzyskiwać nieosiągalne. Poza tym mogą czuć się bezpieczni. My
jesteśmy podporządkowani dyktaturze Aris, oni mogą robić to, co
chcą. Nie chcę martwić się czy przeżyję zimę. Nie chcę
obawiać się, czy mojego domu nie zaatakuje którejś nocy
smok alb gryf albo czy elfy nie zatrują dla żartów bydła.
Nie chcę żyć w ciągłym strachu. Chcę wiedzieć na czym stoję,
być pewną mojej przyszłości. Chcę zobaczyć Ziemię – teraz
ona mówiła z pasją i z wzrokiem utkwionym w wizji lepszej
rzeczywistości. - Nie mogę się doczekać, aż nauczę się tworzyć
błękitne Portale.
Julia
milczała. Obie marzyły o innym życiu od tego, jakiego zaznały
dotychczas. Pomimo tego, że pragnęły zupełnie innych rzeczy,
łączyły je marzenia.
- W każdym
razie…uważaj na tego psa - Beth po dłuższej chwili
przerwała ciszę, w czasie której obie były pogrążone w myślach.
- Może być
niebezpieczny. A tak właściwie…jak ci się udało przyprowadzić
go tutaj niezauważonym?
- Użyłam
Portalu – Julia wzruszyła ramionami.
- Co takiego?! –
Beth pobladła.
- Co się stało?
Rudowłosa przez
jakiś czas patrzyła na Willy’ego wystraszonym spojrzeniem.
- Zwierzęta nie
potrafią przechodzić przez Portale.
- Co?! – Julia
zerwała się z łóżka, odsuwając się od psa.
Willy spojrzał
na nią niespokojnie. Beth wzięła oddech i powiedziała:
- Obawiam się,
że to, co sprowadziłaś do Akademii, nie jest wcale psem.
I znów - nie spodziewałam się tego ! :o Świetne! Ciekawe kto to jest i co z Kyle'em i Tristanem?
OdpowiedzUsuńWszystko w swoim czasie :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękujemy za komentarze!
świetne i ciekawe opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńnie mogę doczekać się kolejnej części ;)
Dziękujemy bardzo za miły komentarz :) Kolejny rozdział za tydzień, jak zawsze w poniedziałek ;)
Usuń"Nie chcę obawiać się, czy mojego domu nie zaatakuje którejś nocy smok alb gryf albo czy elfy nie zatrują dla żartów bydła." NO A JA CHCĘ I NIE MOGĘ :C
OdpowiedzUsuńRany ;__; to to jednak jest zmiennokształtny?! Może dlatego nie umie szczekać...
Nie no, nie napiszę długiego komentarza, nie tu. Lecę dalej, bo nie wysiedzę, tam się trochę rozpiszę podsumowując! :D