niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 24




          
            Zobaczył ją zaledwie sto metrów od swojej chaty. Nigdy nie widział, by któraś z nich zapuściła się tak wysoko. Ich stada bytowały o wiele niżej. Olbrzymie rykowisko, które rozpoczęło się niecały miesiąc wcześniej kilka kilometrów dalej na północ, zbierało praktycznie wszystkie jelenie i łanie z całej doliny. Zresztą ogólnie zwierzęta te wolały mieszkać u podnóży gór, gdzie nie było dużo stromizn i wzniesień. O tej porze roku hasały beztrosko po cichych łąkach porośniętych blaknącymi w jesiennym słońcu trawami, co jakiś czas zaglądając tylko do świerkowych lasów, by napić się ze strumieni i odpocząć w cieniu wysokich drzew.
            A jednak jedna odłączyła się od stada, zrezygnowała z miłosnych poszukiwań i lekkich, przyjemnych pląsów i zadała sobie tyle trudu, by przyjść aż tutaj. W miejsce, gdzie co prawda zieleni było w bród, jednak skalisty grunt utrudniał poruszanie się, a każdy krok przybliżał do nieuchronnego spotkania ze znanym tutejszej zwierzynie łowcą.
            Niespotykane. I dziwne.
            Widział ją dokładnie, i to w całej okazałości. Zgrabny tułów pokryty krótką bursztynową sierścią. Wiotkie kończyny zakończone racicami. Trójkątny łeb oparty na długiej, smukłej szyi. Odstające uszy, wychwytujące nawet najcichsze dźwięki. Piękne, duże, czarne jak smoła oczy ozdobione gęstą ramą rzęs.
            Zwierzę roztaczało pogodną aurę łagodności, ale także niezależności. Dobrotliwe, ale niczym nieskrępowane. Nie dręczone co noc koszmarami przypominającymi o nieszczęśliwej przeszłości. Nie napiętnowane przeczuciami o źle podjętych decyzjach.
            Zwierzęta to wolni strzelcy, którzy sami ustalają swoje prawa, ale znają też swe granice. Uosobienie czystej wolności. Wolności, której  brakowało nawet Mirahowi. Choć żył w otoczeniu czystej, nieskalanej ręką ludzką  natury, choć czuł, że burze, wichury, słońce, drzewa, budzą w nim nieuchronnie instynkty i pierwotne zachowania tkwiące w najgłębszych zakamarkach podświadomości, trwające tam od tysięcy lat, od czasów gdy człowiek był dzieckiem, a nie dyktatorem… Choć czuł, że każda kropla jego krwi, każdy mięsień, każdy nerw łączy się z odwiecznym rytmem przyrody, że ten rytm każe mu zjednoczyć się z lasem na dobre, zaakceptować go, to jednak… nie czuł się wolny.  Nie mógł tak się czuć, nie gdy w jego głowie krzewiły się niczym ciernie bolesne wspomnienia, wewnętrzne demony. Miotające nim żale co jakiś czas rozrywały jego klatkę piersiową, jeszcze dotkliwiej przypominając o pustej samotności w podjętych działaniach.
            Jednak las i cicha obserwacja jego, z pozoru tylko, spokojnego trybu życia, pozwalała zachować chociaż pozory oderwania od rzeczywistości i sprzecznych emocji. Gdy dzierżył w ręku łuk i skupiał całą swą uwagę na zdobyczy, nic nie mogło wytrącić go z równowagi. Nie było miejsca na rozmyślania, na rozgrzebywanie przeszłości. Tylko on i natura, wzywająca go ledwo odczuwalnymi, pulsującymi wibracjami, cichym szeptem. Musiał się z nią zjednoczyć, zaakceptować jej prawa i pozwolić swojemu umysłowi działać jedynie instynktownie, tak jak działali jego pradawni przodkowie.
            Gdy obserwował leśne stworzenia, stopniowo uświadamiał sobie, że staje się ich pobratymcem. Że ich cykliczny tryb życia, powtarzające się zjawiska towarzyszące zmianom pór roku, po części stawały się również częścią jego życia. Przyroda miała swoje tajemnice, widziane jedynie z bliska. Ledwo zauważalne szczegóły z daleka zlewały się w jedną, zgrabnie działającą całość. Cały ten filigranowy system był niezwykle delikatny, ale jednak niezachwiany od tylu wieków. A ustanawiała go tylko harmonia, dyktująca odwieczny porządek, role gatunków i pory odpowiednich czynności, bez których wszystko mogłoby się zawalić.
            Z biegiem lat spokojny i tajemniczy klimat lasów Esenthor wrastał w serce Miraha. Na co dzień pozwalał się wyciszyć, uporządkować myśli. Odkąd zamieszkał na łonie natury, po raz pierwszy w życiu mógł poczuć się całkowicie bezpiecznie. Świadomość, że jego matka została wraz z przeszłością gdzieś daleko w tyle i już mu nie zagraża, a on jest tutaj, pośród drzew oraz górskich strumyków, uspokajała go. Nigdy więcej zaciskania zębów za dnia i płaczu w poduszkę w nocy, nigdy więcej bólu i gry pozorów, nigdy więcej niepokoju o życie i niepewny los. Kiedyś to Aris z góry surowo przepowiadała jego przyszłość i przeznaczenie, teraz jednak to on sam dzierżył w dłoniach czysty pergamin przeznaczony na plan swojego losu. Zapisywał go z dnia na dzień, nie martwiąc się o jutro. Tutaj nie był dziedzicem trzymanym w imadle zimnych oczekiwań matki i dworu. Tutaj był po prostu sobą.
            Chłopcem, który tak bardzo kochał powiew chłodnego halowego wiatru na karku.
            Odpędził pospiesznie wszystkie myśli kłębiące się w jego głowie. Później. Teraz musi się skupić. Teraz musi patrzeć czujnie na łanię, która ogołaca skały ze skąpej trawy. W czasie polowania, jego świadomość była skierowana na tu i teraz.
            Nie odrywając wzroku od potencjalnej zdobyczy, powoli sięgnął za siebie. Wyczuł palcami przedmiot zakończony ostrymi, sterczącymi piórami, chwycił go i centymetr po centymetrze zaczął wysuwać z kołczanu przewieszonego przez plecy. Sięgnął po tę strzałę, która była najdalej, dzięki czemu pozostałe się nie poruszyły - a co za tym idzie - nie zdradziły jego pozycji. Kiedy już miał ją w rękach, uważnie ją obejrzał sprawdzając, czy nie jest uszkodzona. Grot był w porządku, nie zauważył też żadnych pęknięć czy złamań, a co najważniejsze – była odpowiednio wyważona.
            Łania podniosła głowę i rozejrzała się wokół siebie bystrymi oczyma, jakby przeczuwała, co za chwilę nastąpi. Nie spojrzała jednak w górę, na drzewo, gdzie Mirah przygotowywał się do strzału. A więc nie dostrzegła zagrożenia. To dobrze.
            Chłopak zacisnął mocniej lewą dłoń na łuku. Dobrze pamiętał, ile czasu i pracy poświęcił jego wyrzeźbieniu. To nie tylko połączenie sznurkiem dwóch końców wygiętej gałęzi. Tworzenie łuku to prawdziwa sztuka, składająca się z kilku etapów. Wszystkiego nauczył go człowiek, którego pokochał całym sercem, chodź od którego nieraz również mocno oberwał laską. Mistrz kazał mu najpierw znaleźć odpowiednie drewno, bowiem nie wszystkie drzewa się do tego nadawały. Jego wybór słusznie padł na jedno z najmocniejszych w okolicy – grab. Następnie musiał je odpowiednio wysuszyć, aby dało się cokolwiek z niego wytworzyć. Po dokładnym wycinaniu, przyszedł czas na profilowanie. Kiedy bowiem wstępnie uformował ramiona, musiał spleść cięciwę, która miała posłużyć mu przy sprawdzaniu, czy dobrze się uginają. Zrobił ją ze wytrzymałego srebrnego końskiego włosia (którego dawcy wcześniej musiał szukać wiele kilometrów od domu). Założył ją na łuk i naciągnął na początku na niewielką długość. Jeśli ramiona źle się uginały, brał się za pilnik i piłował drewno. Nie był w stanie zliczyć, ile razy słysząc narzekania i dezaprobatę opiekuna powtarzał cały rytuał naciągania i piłowania. Nawet teraz był pod wrażeniem swojej ówczesnej cierpliwości. Jeśli jednak łuk miał być niezawodny, musiał być perfekcyjny. Po długim czasie, kiedy dzieło było już gotowe, na zakończenie do konserwacji użył pszczelego wosku. Cichy wyraz respektu i błysk starych oczu spod półprzymkniętych powiek Mistrza, były dla niego największą pochwałą. Dzięki wielu godzinom poświeconym obróbce, a także ciągłej pielęgnacji, łuk jeszcze nigdy go nie zawiódł. Włożył w jego wykonanie pracę i miłość, pilnując się jasno postawionych przez Mistrza zasad.
            To ten starzec, który przeżył niejedno, widział tak dużo i doświadczył tylu zmian losu, znalazł ledwo żywego Miraha i przygarnął pod swoje skrzydła. Przerażone spojrzenie zapłakanych miodowych oczu, szloch trzęsący młodą piersią odzianą w przesiąknięte deszczem pozłacane szaty i oświetlona przez tkwiący w brosze Magnasis twarz młodego chłopca o królewskich rysach i wymalowanej nań zaciętości, zdały się poruszyć tamtej pamiętnej burzliwej nocy stare lodowate serce. Od tamtego momentu aż po kres swych dni przekazywał mu swe doświadczenie i traktował jak syna. Oboje przywiązali się do siebie, ale zamiast niepotrzebnych wyznań o szacunku i wdzięczności, po prostu polowali.
           To Mistrz był jego ojcem. On nauczył go, że natury się nie niszczy, lecz się z nią brata. To on i jego nauki wychowały Miraha i prawdziwie otworzyły mu oczy, zamknięte niegdyś przez Aris.
           Chłodna łza spływająca po policzku, raptownie wyciągnęła Miraha z plątaniny wspomnień. Gwałtownie i ze wściekłością przetarł oczy. Skarcił się w duchu za ponowne dziś rozkojarzenie. Tylko tu i teraz.
            Przejechał lekko kciukiem po zgrabnie wyrzeźbionym majdanie łuku i założył strzałę. Wyciągnął lewą rękę prosto przed siebie, drugą naciągnął cięciwę aż na wysokość oczu. Zamknął lewe i wycelował w ciało łani. Stanął na jednej z gałęzi napięty jak struna i zastygł w tej pozie.
            Nagle zerwał się wiatr, który wprowadził w ruch zielone listowie. Las wypełnił się szumem drzew grających osobne melodie, łączące się jedną potężną symfonię zdolną poruszyć góry. Opadłe liście poderwały się w dynamicznym tańcu, zataczając obroty i piruety, mając za wspólnego partnera wiatr. Trawy, krzaki i kwiaty wrzosów ugięły się, zupełnie jakby upadły na kolana i oddawały cześć pysznemu bóstwu przyrody. Korony wysokich sosen jęły kołysać się na wszystkie strony, jakby chcąc strząsnąć z siebie wszystkie igły. W niebo wzbiły się małe, kraczące donośnie stada czarnych ptaków. W jednej sekundzie jak na komendę las ożył, przemówił i wplątał się w szalony wir tanga i przypadkowych pląsów. Zaiste wielka jest potęga natury.
            Łania podniosła wzrok na korony drzew. Choć były to ułamki sekundy, Mirah dokładnie widział, jak jej spojrzenie prześlizguje się najpierw z korzeni wzdłuż pnia, a potem po kolejnych gałęziach. Po drzewie, na którym on się znajdował. Nim odnalazła wzrokiem właściwy konar, chłopak puścił cięciwę. W jednej sekundzie poczuł na policzku muśnięcie powietrza, usłyszał świst strzały i skrzyżował spojrzenie z łanią. Był pewien, że jest już jego zdobyczą, gdy ta nagle zanurkowała w dół, a strzała otarła się o jej grzbiet. Usłyszał, jak grot wbija się w ziemię usłaną liśćmi. Tymczasem łania skoczyła już przed siebie i w mig zniknęła wśród gąszczy i drzew.
            Las ponownie pogrążył się w ciszy, zupełnie jakby to, co wydarzyło się przed chwilą nigdy nie miało miejsca.
            Chłopak poczuł, jak jego mięśnie rozluźniają się. Powoli opuścił łuk. Dopiero wtedy zaklął pod nosem, jednym susem zeskoczył na ziemię i ze złością wyszarpnął strzałę. Spojrzał na nią smętnie. Przynajmniej się nie złamała. Westchnął, włożył ją do kołczanu, i z łukiem w jednej ręce pomaszerował przed siebie.
            Minuty zlały się w jedno, jedynie jego bezszelestne kroki rytmicznie wyznaczały czas. Przeskoczył nad zwalonym drzewem, ukucnął by zbadać w ściółce jakiekolwiek ślady, poprawił pas kołczanu. Czynności wykonywał mechanicznie, pozwalając sobie na spokojne rozmyślania.
            Wtem coś usłyszał. Momentalnie przystanął. Trzask gałązki. Szelest liści. Coś z naprzeciwka wyraźnie zbliżało się w jego stronę. W jednej sekundzie opuścił go zły humor spowodowany porażką, z której nie sposób było się wykręcić. A więc jednak szykował się syty obiad. Miał szczerą nadzieję, że jakimś cudownym trafem to kolejna sarna. Nie zamierzał jednak wybrzydzać – ucieszyłby się ze wszystkiego.
            Przed polem widzenia zwierzęcia osłaniało go potężne drzewo. Jednym susem znalazł się tuż przy nim, oparty plecami o chropowatą korę. Widać szczęście mu sprzyjało, gdyż miał świetny element zaskoczenia. Był jednakże pewien, że zachował się całkowicie bezszelestnie, nie było więc mowy o tym, by stworzenie go usłyszało. Posługując się słuchem, oszacował, że niezidentyfikowane zwierzę jest zaledwie kilka metrów od zbawiennego drzewa-kryjówki. Wyciągnął strzałę z kołczanu i naciągnął ją na łuk. Wymierzył grot w pustkę po swojej lewej stronie, tam, gdzie powinna przejść sarna. Trwał tak, gotowy do strzału. Już za pięć metrów…trzy…jeden…



- Mirah! – Julia odruchowo złapała się za serce i odskoczyła do tyłu. W jej głosie słychać było jednocześnie przerażenie i oburzenie. – Co ty wyprawiasz?!
            Zdziwienie chłopaka było nie większe niż Julii. Pomimo to szybko się opanował, opuścił łuk i nieznacznie się uśmiechnął.
- Skradasz się jak sarna. Przez przypadek mógłbym cię ustrzelić.
- Przynajmniej nie owijasz w bawełnę. – wycedziła.
- Wybacz, w lesie częściej spotykam zwierzęta niż dziewczyny – uniósł jedną brew. – Chyba nie sądzisz, że naprawdę byłbym zdolny do skrzywdzenia cię?...
            Dziewczyna przelotnie spojrzała na łuk, który dzierżył Mirah, po czym przeniosła wzrok na jego oczy. Za każdym razem na nowo powalały ją swoją niesamowitą bursztynową barwą. Teraz jednak zasnuwała je mgła zamyślenia i zmartwienia.
- Chciałabym być tego pewna, ale kolejne wydarzenia wyraźnie mi pokazują, że jestem zbyt naiwna. – wyrzuciła z siebie.
- Rozumiem to – rzekł bez przekonania Mirah. - w końcu znasz mnie tylko od kilku tygodni. Potrzeba więcej, by poznać i zrozumieć drugą osobę. Pomimo tego, że łączą nas więzy krwi…
            Julia zorientowała się, że niepotrzebnie go uraziła. Zganiła się za to w duchu.
 - Wybacz mi – szepnęła, przecierając twarz dłonią. – Mam naprawdę ciężkie dni. Spoczywa na mnie olbrzymie brzemię, z którego wagi zaczęłam sobie dopiero zdawać sprawę, a bliskie mi osoby wcale nie ułatwiają mi moich zadań.
 - Dlaczego w ogóle się na to wszystko porywasz? – zapytał poważnie chłopak. – Cały ten plan jest absurdalny i każda myśląca racjonalnie jednostka musi sobie z tego zdawać sprawę. Jeśli bliskim ci osobom naprawdę na tobie zależy, nie powinny w ogóle pozwalać tak cię narażać. – zawahał się i dodał: - Julio mi na tobie zależy. Proszę cię, przemyśl to wszystko jeszcze raz. Naprawdę chcesz wypełnić tę misję?
            Julia uśmiechnęła się smutno. Tknięta pewnym niewyjaśnionym impulsem bez słowa podeszła do niego i mocno go przytuliła. Mirah jakby na to czekał, bo po chwili zacisnął ją w ciepłym braterskim uścisku.
            I nagle zrozumiała, jak bardzo chłopak jest dla niej ważny. Nie mogła sobie wyobrazić swojego życia, w którym nie byłoby dla niego miejsca. Był jej najlepszym przyjacielem. Innym niż Kyle czy Tristan. Tu była tylko czysta przyjaźń i zaufanie, nic więcej. Zrozumiała też, że w jego objęciach czuje się tak… bezpiecznie. Zupełnie jakby jego obecność odganiała wszystkie jej obawy związane z Aris i przyszłością Aesii, która spoczywała na jej barkach.
- Mi również na tobie zależy – powiedziała cicho. – Jesteś chyba jedyną osobą, która traktuje mnie poważnie. Jestem tak bardzo wdzięczna losowi, że splótł nasze drogi.
            Pomimo tego, że Mirah był synem Aris, co oczywiście wzbudzało pewien niepokój w sercu Julii, był zarazem ostatnią osobą, którą mogłaby podejrzewać o pokrewieństwo z tą kreaturą.
            Gdy uniosła wzrok i na niego spojrzała, zobaczyła, jak kąciki jego ust rozsuwają się lekko w górę. Tak rzadko się uśmiechał, jednak gdy to robił, wyglądał jak anioł. Przez jej głowę przeleciała myśl, że z tym swoim spokojem, opanowaniem, szlachetnym sercem i prawdziwie królewską urodą, prezentuje się jako potomek Arhea znacznie okazalej niż ona. Myśl ta nawet ją rozbawiła. Jego oczy, wiecznie smutne, zdradzały wielką mądrość i wrażliwość, kryło się w nich tyle ciężkich doświadczeń i prawdziwa, w pełni ukształtowana, duchowa dojrzałość… Julia nie mogła z nim się nawet porównywać. A jednak czuła, że są do siebie bardzo podobni i oboje potrzebują siebie nawzajem w takim samym stopniu.
- Nasze spotkanie… czuję, że to nie był przypadek, Joalenno – powiedział łagodnie.
- Co masz na myśli? – zapytała, marszcząc brwi.
            Mirah, nadal tuląc się do niej wzruszył ramionami i zaśmiał się w zamyśleniu. Po chwili rzekł:
- Studiując kiedyś zbiór złotych myśli pewnego znanego aesijskiego filozofa, natknąłem się na banalne stwierdzenie, które swą prostotą w ujęciu istoty naszego losu, wprawiło mnie w niemały zachwyt. Brzmiało ono: „w Errze nie istnieje przypadek. Zamiast niego istnieje za to przeznaczenie”.
            Julia pokiwała z namysłem, uzmysławiając sobie, że równie dobrze może teraz stać z tym, równie pogubionym jak ona chłopcem, u progu odkrycia jakiejś mistycznej tajemnicy, przez którą łączy ich tak dziwna więź. Skoro ich przeznaczeniem było się spotkać, nastąpiło to może w jakimś wyższym celu. Czy to by oznaczało, że los uratowania Aesii nie spoczywa jedynie na jej barkach?
             Jednakże wszystko to mogły być oczywiście czysto teoretycznymi domysłami.
            A jednak obudziły w niej pewne wątpliwości, utworzyły nowe perspektywy działania…
            Pokręciła głową, sprowadzając swe myśli na ziemię. Czuła, że sfery, których zaczęła dotykać w tym momencie jej wyostrzona, dociekliwa świadomość, mogą sprowadzić jej działania na złe ścieżki. Aby plan się udał, musi trzymać się jedynie jednej z nich – tej sprawdzonej i wytypowanej przez Ronę.
 - Czas nam pokaże, ile jest prawdy w tym twoim stwierdzeniu. – dokończyła swą myśl głośno.



            Mirah i Julia siedzieli ramię w ramię na progu jego chaty. Oboje trzymali w dłoniach puste gliniane naczynia, w których jeszcze niedawno znajdował się wywar z okolicznych ziół.
- Muszę już iść – przerwała ciszę Julia.
- Kiedy znowu się spotkamy?
- Jutro. Obiecuję.
            Chłopak wziął od niej kubek, po czym zniknął wewnątrz chałupy, by go odnieść wraz ze swoim. Gdy wrócił, Julia była już gotowa do powrotu do Akademii.
- Zostań jeszcze trochę, proszę.
- Nie mogę, Mirah. Test na Strażnika mam za kilka godzin. Do tego czasu muszę postarać się odkryć swój Dar. – w jej głosie kryła się ironia. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że przez kilka godzin nie uda jej się dokonać czegoś, co było niemożliwe przez całe jej dotychczasowe życie.
- Powodzenia. Jestem pewien, że ci się uda – zapewnił z uśmiechem.
- Dzięki. – burknęła w odpowiedzi, czując, że bardzo jej się przyda ktoś, kto będzie za nią trzymał kciuki.
            Dziewczyna ruszyła przed siebie. Z każdym krokiem, który oddalał ją od niego, Mirah czuł się coraz bardziej nieswojo. Zupełnie jakby byli w pewien sposób złączeni, jakby nie mogli funkcjonować oddzielnie. Godzina w jej towarzystwie była dla niego zaledwie minutą. Uwielbiał, kiedy do niego przychodziła, ale nienawidził tych chwil, kiedy musiała wracać. Za każdym razem czuł się tak nieprzyjemnie i dziwnie. Julia chyba odczuwała to samo, gdyż nie mogła ujść pięciu kroków, by się nie odwrócić i pomachać.
            Kiedy zniknęła między gąszczami, Mirah nagle poczuł się bardzo obco w otoczeniu dzikich drzew. Zawsze uważał lasy gór Esenthor za swój prawdziwy dom, teraz jednak poczuł pewien niesmak na myśl o tym, że będzie musiał spędzić tu resztę dnia. Bez Julii. Sam.
            Westchnął. Nie zamierzał dłużej tak myśleć. Wziął łuk oraz kołczan, po czym ruszył na polowanie. Po części dlatego, aby w końcu złapać coś na obiad, jednak głównie po to, aby ponownie zakochać się w lesie.



            Test na Strażnika obejmował trzy etapy: wiedzę teoretyczną o historii Aesii i Strażnikach, tworzenie obu rodzajów Portali, a także test praktyczny, w którym sprawdzana była znajomość samoobrony, sprawność i szybkość, oraz posługiwanie się bronią wszelkiego rodzaju. Julia była jedyną, która zdawała test. Wynikało to z jej przyspieszonego kursu, reszta uczniów szykowała się bowiem do egzaminu po skończeniu roku.
            Jako pierwszy miał się odbyć test pisemny. Tony informacji o pierwszych osadnikach Aesii, kolejnych królach i królowych, którzy zasiadali na jej tronie i zwyczajach Strażników obijały się o głowę Julii i czekały na tę chwilę, kiedy będą mogły wypłynąć szerokim strumieniem spod pióra na papier. Nadal pamiętała podobne testy z jej dawnego życia, na temat historii Stanów Zjednoczonych. Śmieszyła ją myśl, że gdy się do nich przygotowywała, nie miała nawet pojęcia o równoległej rzeczywistości i masie kolejnych informacji, których będzie musiała się nauczyć.
            Dziewczyna bardzo się stresowała, jednak w jej umyśle wciąż dawała o sobie znać myśl, że to dopiero początek testu na Strażnika. Jak się okazało, najtrudniej było wejść do Sali, usiąść na miejscu i przeczytać pierwsze pytanie wypisane na leżącej na blacie kartce. Dalej szło jak z płatka.
            Potem odbyło się sprawdzenie umiejętności tworzenia Portali. Komisja, podobnie jak przy części teoretycznej, składała się z kilku nauczycieli, w tym pani Moon i Rony. Każdy jej członek indywidualnie oceniał zdolności Julii, by następnie naradzić się i podać końcowe wyniki. Kolejni nauczyciele wyznaczali Strażniczce po dwa lub trzy zadania. Najtrudniejsze okazały się te dyrektorki – musiała sprawdzić, na co stać jedyną nadzieję ich misji. Mimo to Julii udało się bezbłędnie wykonać wszystkie zadania, na co Rona posłała jej chłodny uśmiech i ledwo widoczne skinięcie głową.
            Następnie przyszedł czas na ostatnią, a zarazem najtrudniejszą część. Miała się odbyć na zewnątrz, na placu nieopodal murów Akademii. Dziewczyna szybko spostrzegła, na czym polega praktyczna część testu na Strażnika – był to bieg przez tor przeszkód. Komisja, która zasiadła na skraju areny, dała jej parę minut na rozgrzanie się. Był to jeden z tych chłodnych jesiennych dni, które w jej wymiarze zawsze sugerowały pozostanie w domu pod kocykiem z ulubioną książką i kubkiem gorącego kakao.
            Ale to nie był jej wymiar. No i tu nie było kakao.
            Julia wykorzystała cały czas, jaki jej dano na rozruch, by rozgrzać mięśnie, zrobić parę skłonów i całą serię podciągnięć. Kiedy skończyła, krzyknęła w stronę komisji:
- Jestem gotowa!
            Na te słowa Rona, jako główny członek rady, wstała ze swojego miejsca z charakterystyczną dla siebie irytującą gracją i poczęła tłumaczyć zadanie czekające Julię.
- Gdy skończymy odliczać od dziesięciu, rozpoczniesz bieg przez tor przeszkód. Na początku będziesz musiała nam pokazać swoją szybkość i zwinność, następnie siłę, a na samym końcu umiejętność samoobrony, a także posługiwania się bronią. Pamiętaj, że liczy się również czas. Będzie odmierzany na klepsydrze. Możemy zaczynać?
            Strażniczka przełknęła ślinę. Co kobieta miała na myśli, mówiąc, że będzie musiała ukazać umiejętność samoobrony i władania bronią?
- Tak, możemy – odpowiedziała, choć w duchu nie była tego taka pewna.
            Rona usiadła z powrotem na krześle, a zamiast niej wstała pani Moon. W jednej ręce trzymała swoją podkładkę, w drugiej zaś dużą klepsydrę. Zaczęła odliczanie. Jej głos był niczym skrzeczenie żaby.
            Julia wzięła głęboki wdech i rozejrzała się po torze przeszkód. Udało jej się dostrzec parę skrzyżowanych słupków i tyczek, rozpięte siatki. Nie zauważyła jednak żadnego stojaka z bronią, co trochę ją zaniepokoiło. Ustawiła się do biegu. Trzy…dwa…jeden…
            Pani Moon przewróciła klepsydrę. Dziewczyna ruszyła biegiem przed siebie. Tor nie był wcale taki trudny, jak się spodziewała. Musiała wykazać się zwinnością i szybkością, znalazła się w wielu cięższych sytuacjach, jednak nie przerosło to jej możliwości. Wydało jej się, że pokazała wszystko, na co ją stać i z ulgą stwierdziła, że chyba ten test nie będzie aż taki zły.
            Gdy przekroczyła linię mety znajdującą się między dwoma żerdziami, dziewczyna wpadła w szok i panikę. Rozbłysło przed nią fioletowe światło, jednak ona biegła zbyt szybko, by zdążyć je ominąć czy zahamować. Udało jej się jedynie zasłonić twarz przedramieniem, po czym połknął ją purpurowy ogień.


            Mirah wszedł do swojej chaty i powiesił łuk z kołczanem na kołku. Wieczór przyniósł ze sobą fale chłodu, które powoli wspinały się po górze, aby wreszcie ogarnąć polującego chłopaka i ostatecznie zniechęcić go do jakichkolwiek działań. Zresztą od spotkania z Julią czuł się spowolniony i mocno otumaniony.  Bardzo denerwował go ten stan; przecież musiał być czujny, zawsze gotowy na niebezpieczeństwo, dalekowzroczny. Został tak nauczony.
            Nim się zorientował, jego ręce przewracały manatki w wielkim kufrze. Jakaś straszna siła kazała mu grzebać w całej jego zawartości, szukając tego jedynego przedmiotu. Z szaleństwem w oczach, zimną zaciętością wymalowaną na twarzy, szukał, jakby od tego zależało całe jego życie. Niechlujnie wyszarpał z dna torbę, która zasłaniała mu cel. Jej zawartość – ostre sztylety – wysypały się prosto na jego dłonie, raniąc boleśnie skórę. Nie przejął się tym zbytnio. Poirytowany wyrzucił za siebie wszystkie nieważne przedmioty, tak ubogie w obliczu dostojności tego najważniejszego dla chłopaka.
            Gdy dokopał się do dna mosiężnego kufra, zamarł. Oto znajdowało się na nim małe zawiniątko. Mirah z nabożną czcią sięgnął po nie i ostrożnie je wyjął. Przeszedł przez izbę i opadł na prycz. Bardzo delikatnie odwinął pozłacany jedwab, jednocześnie gładząc jego fakturę. Pamiętał tę chustkę tak dobrze... 
Stopniowo jego oczom ukazał się kamień Magnasis.
            Nie chciał dotykać jego powierzchni od razu. Nie chciał na nowo przeżywać rozczarowania, w którym wzrastał przez całe dzieciństwo. Nigdy przecież nie był dostatecznie dobry. Nie był dostatecznie utalentowany. Nie był godny.
            Po co w ogóle to zrobił?  Jaki był sens w odnalezieniu po latach przedmiotu, tak bardzo znienawidzonego? Kojarzonego z latami spędzonymi w cieniu, w cieniu zapychającym uszy, tłumiącym krzyk, zaślepiającym młode oczy… Równie bezbarwnym jak teraz powierzchnia klejnotu.
    Mirah wziął głęboki wdech i złapał mocno kamień. Czekał na jakiś impuls, sygnał, że Magnasis wykrył chociaż zalążki Mocy w jego umyśle. Ale tak jak nic nie działo się przez kilkanaście lat dzieciństwa, tak nic nie stało się również i tym razem. I znowu zawód…
    Chłopak zaśmiał się z rezygnacją. Czego w ogóle się spodziewał? Dawno przekonał się, że cuda nie mają miejsca. Przynajmniej nie w jego życiu. Musiał polegać tylko i wyłącznie na własnych umiejętnościach i instynkcie, bo tylko one pozwoliły przeżyć mu tyle lat w samotności. Nie ma cudów. Nic się nie wydarzy, tak jak nie wydarzyło się dotychczas. Jego życie nie ulegnie zmianie. Może i to dobrze?...
    Wiedział, że próbuje przekonać samego siebie. Prawda była inna – odkąd Julia się pojawiła, zmieniło się jego przeznaczenie. Przez nią, nawet nieświadomie, zaczął wytyczać sobie zupełnie nową ścieżkę. Nie było powrotu. I czegokolwiek by nie zrobił, jego życie nigdy już nie miało się składać z polowań i wzniecania ognia w cichych ciemnościach Gór.
     Jak na potwierdzenie tej myśli, coś zaczęło się dziać. Na początku był mocny, niemal bolesny dreszcz, który przeszedł od dłoni na której spoczywał magiczny kamień, przez rękę, aż po całe ciało. Niespodziewający się niczego Mirah jęknął zszokowany i upadł na kolana. W jego wnętrzu zapłonął jakiś ogień, który po chwili przerodził się w skuwający mróz. Chłopakowi zrobiło się bardzo słabo. Przetoczył się na plecy i ciężko dysząc, instynktownie odwinął rękaw koszuli na lewej ręce. Nie miał czasu na zastanawianie się, po co to zrobił, ponieważ oto jego oczom ukazał się wstrząsający obraz.
   


            Julia grzmotnęła z impetem w zimną posadzkę i poczuła tępy ból w nogach, rękach i klatce piersiowej. Wciąż była oszołomiona. Chwiejnie wstała i rozejrzała się. Znajdowała się w olbrzymiej sali podpartej kolumnami z wysokim na kilkanaście metrów stropem, ginącym w gęstym mroku. Przez maleńkie okienka umieszczone przy samym suficie wpadało słabe światło, gdzieniegdzie na długich świecznikach paliły się żółte świece. Wewnątrz było bardzo chłodno. Zimno musnęło ją po karku, przez co przez całe jej ciało przeszedł dreszcz. Ściany, podłoga i filary zostały wykonane z kamiennych płyt, w powietrzu natomiast unosił się mineralny zapach wilgotnego kamienia. Całość mimowolnie przywiodła jej na myśl jakąś starą, zapomnianą, średniowieczną katedrę.
           Zanim Julia zdołała wyjść z osłupienia, naprzeciw niej rozbłysło kolejne oślepiające fioletowe światło. Gdy po chwili odsłoniła oczy, na powrót zobaczyła całą komisję z Roną na czele.
- Gdzie jesteśmy? Test miał się odbyć na zewnątrz, a przenieśliście mnie tutaj! – dziewczyna warknęła rozeźlona.- Okłamaliście mnie!
- Nie, Julio. Nikt nie mówił, że test odbędzie się na zewnątrz – powiedziała jak zwykle spokojna dyrektorka. Strażniczka miała ochotę ją spoliczkować za ten spokój i opanowanie. Nie pierwszy zresztą raz.
            Nagle zza pleców Julii dobiegło syknięcie, jakby węża, jednak znacznie donioślejsze. Odgłos wbił się niczym szpila w jej głowę. Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Odwróciła się niepewnie i krzyknęła przerażona, gdy ujrzała, co znajdowało się za nią.
            W naprzeciwległym kącie sali stał jaszczur wielkości sporego konia. Pokryty był szaro-czarnymi łuskami, gdzieniegdzie wystawały spod nich również purpurowe pióra, opalizujące karmazynowo w bladym blasku świec. Miał długi ogon oraz kończyny zakończone gigantycznymi ostrymi szponami. Żółte, jakby fluorescencyjne ślepia, przeszywały zszokowaną Julię na wskroś. Z ciemnego pyska co chwila wysuwał się rozdwojony na końcu oślizgły czarny jęzor. Potwór przechylił głowę i zrobił krok w jej stronę.
- Co to jest? – zapytała dziewczyna trzęsącym się głosem.
- Salamandra olbrzymia – powiedział jeden z nauczycieli, jakby te dwa słowa miały służyć za wyjaśnienie.
    Julia wpatrywała się w bestię, jednocześnie przerażona i zafascynowana, bowiem było to pierwsze jej spotkanie z istotą magiczną.
- Jest ich niezwykle dużo w Aesii. Szybko się rozmnażają – dodała niska grubawa kobieta, którą Julia znała z zajęć florystyki.
- Są dosyć uciążliwe w życiu codziennym, ale doskonale nadają się na sprawdziany dla młodych Strażników – dopowiedziała pani Moon.
            Julia miała wrażenie, że w głosie nauczycielki pobrzmiewała nuta rozbawienia. Salamandra warknęła, pokrywając przy tym lśniącą posadzkę gęstą śliną i biegiem ruszyła w stronę Julii, która momentalnie stanęła na równe nogi.
- Doprawdy?! – dziewczyna zrobiła unik przed ciosem długiego ogona i puściła się biegiem przed siebie. – Dlaczego was nie atakuje?!
- Dzięki receptorom zewnętrznym odczuwa u ofiary strach. My się nie boimy – rzekła Rona. - To tylko zwykły szkodnik.
            Julia dotarła do ściany. Jaszczur pędził na nią i chyba nie zamierzał się zatrzymać. Gdy był dostatecznie blisko, dziewczyna wstrzymała oddech, po czym schyliła się i przebiegła pod jego brzuchem. Potwór rąbnął z impetem w ścianę.
- Czy to przypadkiem nie miało być w odwrotnej kolejności? – wysapała Julia biegnąc w stronę równoległej ściany oddalonej o kilkadziesiąt metrów. Kompletnie nie wiedziała, co ma robić.  – No wiecie – szybkość, zwinność, władanie bronią, a dopiero później walka…
- Ach, moja droga! – wykrzyknęła pulchna nauczycielka. – Strażnik musi na co dzień używać wszystkich umiejętności naraz!
- Broń znajdziesz na drugim końcu komnaty – podpowiedziała inna kobieta.
            Julia dopiero teraz zauważyła otwarte drzwi w miejscu wskazanym przez członkinię komisji. Czując, że zaraz wypluje płuca, pobiegła w ich stronę. Po przekroczeniu ich znalazła się w kolejnym dużym pomieszczeniu, gdzie znajdowały się stojaki z bronią.
            Głosy nauczycieli dyskutujących o walce dziewczyny niosły się echem po kamiennych ścianach. Syk Salamandry przeszywał jej głowę i sprawiał, że jeżyły jej się włosy na karku.
            Po morderczym sprincie przez olbrzymią komnatę wreszcie dotarła do upragnionego stojaka. Wybór był ogromny, począwszy od krótkich myśliwskich noży poprzez długie sztylety, a skończywszy na łukach różnego rodzaju. Nie miała jednak czasu na dokładną analizę rynsztunku. Jej wzrok przykuł spory topór zawieszony prawie na samej górze stojaka. Wyciągnęła rękę w jego stronę, ale okazała się za niska, by go dosięgnąć.
            Jaszczur zatrzymany na chwilę przez kolizję ze ścianą zdążył się zorientować, gdzie jest jego ofiara. Wstał i zaczął mknąć ślizgowym galopem w jej kierunku. Julia przeklęła pod nosem i porwała ze stojaka pierwszą lepszą szpadę. Pozwoliła salamandrze przekroczyć wrota. Gdy ta podpełzła dość blisko, dziewczyna skoczyła i wbiła ostrze w jej łapę. Potwór zawył piskliwie, a jego źrenice zwęziły się w cienkie niczym igły szparki. Po chwili ogarnęła go furia i zaczął na ślepo gryźć. Julia wywijała szpadą, korzystając z  pozycji uczonych przez panią Moon, jednak szybko zdała sobie sprawę, że taka walka nie skończy się dla niej szczęśliwie.
            Szybko postanowiła obrać inną taktykę. Zadawszy kolejny cios szpadą, stanęła tyłem do stojaka z bronią. Salamandra syknęła, niewiadomo czy z bólu czy z wściekłości i rzuciła się na Julię. Dziewczyna w ostatniej chwili zrobiła unik i odskoczyła w bok. Usłyszała jak jaszczur przewraca stojak, a broń sypie się po posadzce. Całe pomieszczenie wypełnił ogłuszający ryk zwierzęcia. Julia wykorzystała moment nieuwagi przeciwnika i sięgnęła po leżący teraz u jej stóp topór. Okazał się cięższy, niż przypuszczała, jednak udało jej się go podnieść oburącz. Zamachnęła się, omal nie wypuszczając go z rąk, i z krzykiem wbiła w ogromne cielsko. Momentalnie hebanowa krew trysnęła na dziewczynę, przewrócony stojak, posadzkę i porozsypywaną broń. Potwór ponownie ryknął przeszywająco i zaczął się wyrywać, jednak z każdym kolejnym ruchem topór jeszcze bardziej zagłębiał się w jego poranione ciało. Julia z odrazą patrzyła na szamotaninę bestii, do czasu aż znieruchomiała.
            Dziewczyna z triumfalnym uśmiechem wróciła do sąsiedniej komnaty. Zobaczyła, jak członkowie komisji uśmiechają się i potakują głowami. Kilku z nich zdobyło się na pojedyncze oklaski.
- Dobrze, że nie splunęła – powiedziała pani Moon.
- Splunęła? – powtórzyła Julia.
- Ogniem. Salamandry olbrzymie plują ogniem, gdy chcą zadać ostateczny cios – wytłumaczył chudy nauczyciel. – Walczą do końca.
            Jak na potwierdzenie tych słów Julia usłyszała cichy syk za swoimi plecami, a potem poczuła swąd palonego mięsa. Odwróciła się błyskawicznie, ale było za późno. Salamandra resztkami sił, jakie jej zostały, podniosła łeb i splunęła olbrzymią kulą zielonkawego ognia. Dziewczyna w panice wyciągnęła przed siebie ręce, zasłaniając twarz. Usłyszała okrzyki przerażenia nauczycieli.
            Zarejestrowała jedynie mocny, błękitny blask, dziwny, jak na ogień…
            I nagle stał się cud…






            Mirah otworzył usta zszokowany, zapominając przez chwilę o tępym bólu trzymającym w uścisku jego ciało, a zwłaszcza głowę. Znak Dża-Sę, widniejący na jego lewym przedramieniu, ogarnęła złotawa poświata. Nasilała się z każdą sekundą. Chłopak nic z tego nie rozumiał. Po chwili przeniósł wzrok na swoją dłoń, wciąż kurczowo zaciśniętą na klejnocie. Powoli otworzył ją.
            Magnasis przybrał bursztynowo-złoty kolor. Barwa ta nieustannie jakby mieszała się w jego wnętrzu, powodując delikatne wibracje całego kamienia. Coś kumulowało się, zbierało moc.
            Wreszcie, nieoczekiwanie, rozbłysnął silnym, oślepiającym światłem. Mirah wydał z siebie zduszony jęk, jednak nadal wpatrywał się oniemiały w kamień.
            Jedynie jego wargi bezgłośnie wypowiadały niczym mantrę słowa:
 - To nie może być prawda…




            Ogień jakby odbił się od jej rąk nie robiąc jej najmniejszej krzywdy i buchnął tam skąd przybył. Rozległ się kolejny – już ostatni – ryk jaszczura, po czym bestia stanęła w płomieniach.
           Strażniczka spojrzała na swoje dłonie zszokowana. Zauważyła również, że źródłem dziwnego błękitnego blasku był Magnasis zawieszony na jej szyi. Świecił niezwykle jasno. Przeniosła wzrok na nauczycieli, mając nadzieję, że wytłumaczą jej, co właśnie zaszło.
          Ale na ich twarzach malowało się zaskoczenie i niedowierzanie. Jedynie Rona jak zawsze zachowała swój wewnętrzny spokój.
- Test na Strażnika zdany – skwitowała. - Czas rozpocząć trening na Czarownika, Julio. Właśnie odkryłaś swój Dar.

          

           Kiedy test Julii się skończył, komisja podała wyniki. Dziewczyna zdała śpiewająco. Co więcej, wreszcie odkryła swój Dar, co, jak nie ukrywała Rona, było niezbędne do tego, by misja się powiodła. Poza tym teraz, gdy miała zacząć przyspieszone szkolenie na Czarownika, będzie mogła uczyć się nad nim panować. Miała nadzieję, że nie potrwa to długo, gdyż niestety czas ich naglił.
            Nie to jednak zaprzątało teraz głowę Rony. Siedziała w swoim gabinecie przy biurku, w rękach ściskała świstek papieru. Bezowocnie próbowała rozszyfrować sens słów, składających się na całą wiadomość. Zaledwie niecałe piętnaście minut temu dostała ją od Isen.
          Spotkały się w miejscu, o którego istnieniu nie miał pojęcia nikt z Akademii. Ukryty za ruchomą ścianą w jej gabinecie tunel prowadził pod powierzchnię ziemi, gdzie znajdowały się wejścia do dwóch pomieszczeń. Pierwszym była niewielka komnata przeznaczona do spotkań, które były objęte najściślejszą tajemnicą – takie jak to obecne z Isen. Zaś piętro niżej mieściła się biblioteka, w której znajdowały się wszystkie tajemne księgi, które z oczywistych powodów nie mogły spoczywać na regałach w bibliotece Akademii. Żadnego z tych pomieszczeń nie było nawet na planie budowy zamku. Oficjalnie w ogóle nie istniały.
- Jesteś pewna, że nikt cię nie widział? Dobrze wiesz, że jeśli ktoś zobaczy cię w Akademii, nasz plan może spalić na panewce – powiedziała Rona.
- W stu procentach. Mamy na to swoje sposoby – odpowiedziała tajemniczo Isen.
- Dobrze. Jakie wieści przynosisz?
- Ta sprawa wymaga największej dyskrecji – kobieta lekko ściszyła głos, jakby się bała, że ktoś je podsłuchuje. – Kilka dni temu udało nam się schwytać jednego z najbardziej obdarzonych zaufaniem posłańców Aris. Podobno miał on dostarczyć wiadomość następnego dnia prosto w jej ręce, bez żadnych pośredników.
- Jaką wiadomość?
            Isen sięgnęła do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza. Po chwili wyciągnęła niewielką zapieczętowaną kopertę.
- Właśnie tą.
            Podała kopertę Ronie. Nie było żadnego nadawcy ani adresata. Odwróciła ją. Jej oczom ukazała się czerwona woskowa pieczęć, na której widniał bogato zdobiony herb - tak bardzo znienawidzony i znany wszystkim Aesijczykom. Dwa skrzyżowane miecze, nad którymi rysowała się korona w otoczeniu kwiatów lilii – symbole władzy absolutnej. Tutaj miecze były jednak przepołowione. Pieczęć była złamana. Rona posłała Isen pytające spojrzenie znad okularów.
- Kiedy odebraliśmy posłańcowi kopertę, wręczyliśmy ją Wilkowi. On przeczytał wiadomość pierwszy. Musieliśmy wiedzieć, jakie wieści chciał przekazać goniec.
           Dyrektorka otworzyła kopertę. Ku jej zdziwieniu, na kartce napisane było tylko kilkanaście linijek.

Argos – błogosławi
Matka – rodzi
Na łonie wychowa szóstkę dzieci
Niefrasobliwych
Ale tylko dwójka zapanuje nad resztą
Jako Władcy.
Razem będą sądzić
Karać
Wojować
I Świat
Na nowo ogarnie
Święta Harmonia

            Wizja Oświeconej,
            Z łaski Wszechmocnego Arygosa
            Zachodni klasztor zakonu Werminów.



           Rona przeczytała wiadomość trzy razy, zanim wreszcie spojrzała na Isen.
- Wizja od Werminów? Czy to oznacza, że na polecenie Aris rozbudzono Wyrocznię?
           Kobieta wzruszyła ramionami. Ona nigdy nie zastanawiała się nad takimi rzeczami. Wolała dostawać konkretne rozkazy.
- Posłaniec nic nie mówi. Jest ślepo wierny Aris jak jakiś kundel swemu panu. Nie wyda jej za nic w życiu. Sama zresztą wiesz o Złotych Ślubach.
- Gdzie teraz jest?
- Przetrzymujemy go jako jeńca. Nie możemy puścić go wolno, a gdy go zabijemy, możemy już nigdy nie rozszyfrować tej wiadomości. W obozie krążą pogłoski, że nawet poddano go torturom…
           Rona po raz czwarty powoli przeczytała wiadomość, słowo po słowie.
- Przepowiednia… Po co Aris aż tak bardzo się fatygowała, aby ją dostać? Wyrocznia rozbudza się kilka miesięcy. Najwidoczniej nasza królowa czegoś się poważnie obawia.
- To najprawdopodobniejsza ze wszystkich wersji, na jakie wpadliśmy. Może właśnie dlatego Aris tak bardzo na niej zależy. Jeśli ta przepowiednia mówi o tym, co pozwoli ją zniszczyć…to byłby jej koniec, gdyby udało nam się ją rozszyfrować. – Isen spojrzała na Ronę porozumiewawczo. – W tym momencie wszystko zależy od ciebie, Rono.
           Dyrektorka przytaknęła z zamysłem.
- Czy Wilk ma kopię tej wiadomości? – spytała, chowając kartkę z powrotem do koperty.
- Tak, zrobiliśmy kopię na wypadek, gdyby nie udało mi się dostarczyć ci oryginału – wyjaśniła Isen. – Jednak musisz strzec go za wszelką cenę. – przygryzła lekko wargę i po chwili dodała: - Najlepiej zapamiętaj przepowiednię, a kartkę jak najprędzej spal.
- Tak właśnie zrobię.
            Teraz Rona siedziała przy biurku, trzymając w ręku zapisaną na kartce treść wiadomości, tak bardzo cennej dla Aris. Nie wiedziała, czy kluczem jest odkodowanie pojedynczych słów czy może wręcz przeciwnie – całych wyrażeń, które dopiero razem nabiorą jakiegoś sensu. Wiedziała, że Werminowie tworzyli swoje przepowiednie na podstawie ciągu skojarzeń dyktowanych w Rytuale Dotknięcia, w którym Oświecony – Wyrocznia – łączył swój umysł ze sferą duchów. Tekst był zawsze niezwykle trudny do rozszyfrowania i pozornie nielogiczny.

Argos – błogosławi…
Matka – rodzi…
Na łonie wychowa szóstkę dzieci…
Niefrasobliwych …
Ale tylko dwójka zapanuje nad resztą…
Jako Władcy…


            Rona westchnęła i zdjęła okulary. Wiedziała, że te wszystkie słowa nie są dobrane przypadkowo, ale mają ukryte znaczenie. Czy Aris potrafiłaby je znaleźć? Czy może się domyślać, co mogłoby zachwiać jej potęgą?
            Wtem olśniło ją. Na powrót założyła okulary i przeczytała wiadomość jeszcze raz. Oczywiście. Dlaczego wcześniej na to nie wpadła? To jedyne logiczne rozwiązanie, chociaż wciąż było coś, co się nie zgadzało… Udało jej się odszyfrować część zagadki, chociaż druga połowa wciąż była dla niej niejasna. Reszta wyjaśni się w swoim czasie.
            Zapamiętanie wiadomości zajęło Ronie niecałe pięć minut. Kiedy była pewna, że potrafi ją powtórzyć bez zająknięcia, wzięła kartkę i podpaliła ją od jednej ze świec w swoim gabinecie. Papier zajął się ogniem. Widziała, jak płomień połykał kolejne słowa, jak stawał się następnym powiernikiem tajemnicy Aris. Popiół posypał się na biurko. Jedyny dowód istnienia wiadomości.
            Dobrze, że nikt go nigdy nie zobaczy, gdyż mógłby bardzo zaszkodzić pewnej Strażniczce, która dopiero co odkryła swój Dar.

***



    Mirah wpatrywał się w rozpostartą przed nim panoramę olbrzymich lodowców. Był zimny wieczór. Z każdym dniem pogoda stopniowo się ochładzała. Chłopak wyszedł jednak na dwór jedynie w cienkiej lnianej tunice i lekkich spodniach.
    Wziął głęboki wdech. Powietrze wypełniło jego płuca aż po brzegi. Niosło woń igieł sosnowych, ściółki leśnej, skał, zbliżającej się zimy. Zapachy, które Mirah kochał najbardziej ze wszystkiego, co było mu znane. Zapachy jego gór.
    Wszystko to, co roztaczało się przed nim w zharmonizowanym krajobrazie, było jego domem, wychowało go. Czuł więź zarówno z turniami, wodospadami i borami, jak i małymi krzakami, czy wąskimi strumieniami. Teraz, stojąc nad urwiskiem, niczym król w balkonie oglądający swe królestwo, poczuł i zrozumiał, że wreszcie może mieć władzę nad wszystkim, co znajduje się u jego stóp. Może ożywić cały ten stoicki pejzaż i zacząć kreować go wedle własnych upodobań. Zniszczyć wszystko, a potem wznieść na nowo. Miał w sobie taką Moc.
    Ale wiedział, że była to niedorzeczna myśl. Góry Esenthor były tworem idealnym, świętym, nietykalnym i nieosiągalnym dla nawet najsilniejszego tytana. Niczyja potęga nie mogła równać się z potęgą natury. Podniesienie ręki na tą świętość, byłoby jak zamach na dobrą Matkę.
    Mirah uśmiechnął się i nieznacznie kiwnął górom z szacunkiem. Podziękował im za wszystkie dary, które bezinteresownie i w milczeniu składały mu od tylu lat. 


 ***

Witam po długiej nieobecności :)
Na wstępie bardzo chciałybyśmy Was przeprosić za to, że na blogu nie działo się nic od...4 miesięcy. Mamy świadomość, że jesteśmy Wam coś winne, tak więc bierzemy się za siebie i ruszamy z kopyta. Nie będę się więcej rozpisywać - poniżej przedstawiam wiadomość Akwareli, którą poleciła mi nazwać listem:

Drodzy, kochani Czytelnicy
Oddajemy w Wasze ręce kolejny rozdział przygód Julii i jej przyjaciół.
No, nie wiem po prostu, co mam Wam napisać...Czy zwykłe przeprosiny byłyby zbyt banalne? Jeśli nie, to bardzo mocno, z całego serca przepraszam, że nie dawałyśmy znaku życia przez cztery miesiące. To jest niedorzeczne, niedopuszczalne i karygodne postępowanie. I ja wiem, że w internetach nie ma miejsca na tłumaczenia się. Muszę jednak powiedzieć, że miałyśmy MASAKRYCZNY okres w szkole. Na początku obie myślałyśmy, że jedynie początek semestru będzie napięty, a potem sytuacja się rozluźni... Niestety, - nauczyciele nie dawali wytchnąć przez całe te cztery miesiące. Nie dość, że jest to stresująca sytuacja, często dołująca przez brak powodzeń, to w dodatku smutna. Smutna, ponieważ wraz z pisaniem bloga, chciałabym robić wiele innych rzeczy, które sprawiają mi przyjemność i nie są w ogóle powiązane ze szkołą... Nie mam jednak w ogóle na nic czasu.

Na szczęście wszyscy (czytaj: wesoła młodzież poniżej 18-tki) mamy na horyzoncie dłuuugą przerwę świąteczną. Będę w rozjazdach, jednakże postaram się coś napisać wraz z A.K.P. Jak pewnie widzicie, okres pobytu Julii w Akademii dobiega wielkimi krokami końca. Od następnego rozdziału zacznie się naprawdę wiele dziać. Rozpocznie się bowiem jakby druga część w nieoficjalnym podziale opowieści. 

Mam ogromną nadzieję, że chociaż kilka osób jeszcze pamięta o naszym blogu. Proszę, zostańcie z nami i darujcie nam niesystematyczność. W zamian damy Wam powieść, w której stworzenie wkładamy wiele serca. I nie są to puste słowa, wierzcie mi.

Jeszcze jedno - wiem, że dotychczas w opowiadaniu nie było jakichś szczególnie mocnych akcji. Od kilku bliskich osób dowiedziałam się, że jest dość dużo opisów, oraz szczegółów nieważnych dla fabuły. Odparcie ataku: 1 - stawiamy na jak najszersze rozwinięcie świata przedstawionego i głębokie przedstawienie osobowości postaci... no, przynajmniej staramy się, 2 - zwracajcie uwagę na te szczegóły. Bardzo często coś, jakieś szczególne słowo czy zdanie, które było kilka rozdziałów temu, nawiązuje do teraźniejszych wydarzeń. Jestem ciekawa, ile takich szczegółów znaleźliście dotychczas :). Pomysły dawajcie w komentarzach!

Pozdrawiam i ściskam każdego z Was!
I niech moc Arygosa będzie z Wami!...Tia.
Akwarela


Dodam, iż oczywiście podpisuję się pod wszystkim, co napisała Akwarela.
Mam nadzieję, że nowy rozdział wzbudzi w Was tę iskierkę ciekawości, której brakowało przez ostatnie miesiące...tym bardziej, że przy tym rozdziale Akwarela bez konkretnego planu na fabułę powierzyła go mojej wyobraźni. Niektóre części są pisane przez nią, jednak mogę powiedzieć, że pomysł i większość jego realizacji są mojego autorstwa :) Piszcie w komentarzach, co myślicie - dzięki Wam czegoś się nauczę, a Wy będziecie mogli czytać coraz lepiej napisane rozdziały ;)
Wesołych Świąt!
A.K.P.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 23





Sed­no ra­dości życia, je­go piękna, tkwi w tym, że życie może nas zaskakiwać.
Frank Herbert




 

Dni płynęły leniwie, przynosząc ze sobą pierwsze przymrozki. Była połowa listopada. Nieliczne iglaste drzewa z Doliny Trzech Strumieni stały ciche i smutne, gotowe na otulenie przez białą kołderkę śniegu. Ostatnie stada ptaków pospiesznie opuszczały swoje siedliska, by rozpocząć wędrówkę przez całą Aesię, w stronę ciepłego Południa. Wraz z każdym kolejnym wschodem słońca rześkie poranki przynosiły ze sobą chłód i szron. W powietrzu czuć było zbliżającą się zimę.
Julia teoretycznie skończyła już swoje przyspieszone szkolenie na Strażnika. W najbliższym czasie miał się odbyć test sprawdzający jej dotychczasowe osiągnięcia. Czekając na niego, powinna zacząć kształcenie się na Czarownika, jednak jej przyszły nauczyciel miał problemy z dojazdem do Akademii i zatrzymał się w połowie drogi z Ur-Haar, do czasu, gdy ktoś będzie mógł zapewnić mu transport. Tak więc dziewczyna całe dnie spędzała w swoim pokoju czytając książki, powtarzając wiadomości i rozmawiając z Beth.
Unikała Kyle'a jak mogła. Chyba zrozumiał, że potrzebuje czasu, by wszystko sobie poukładać, gdyż nie narzucał jej się. Jednak za każdym razem, gdy natykali się na siebie, w jego oczach krył się smutek. Julia nie czuła się z tym dobrze i wiedziała, że musi prędzej czy później z nim porozmawiać. Nie była jednak na to gotowa.
Gdy tylko miała czas, spotykała się z Mirahem. Przy nim czuła się naprawdę szczęśliwa. Rozmawiając z nim, mogła zapomnieć o swoich zmartwieniach, smutkach i niepowodzeniach. Co prawda nie wiedziała o nim wszystkiego, ale rozumiała, że pogrzebał swoją przeszłość i nie chciał już do niej wracać. Musiał naprawdę wiele przejść. Julia wiedziała, że nie powinna mieszać się w nieswoje sprawy i wymuszać z niego informacji, jednak miała cichą nadzieję, że chłopak kiedyś się przed nią otworzy i sam jej wszystko opowie.
Z dnia na dzień tworzyła się między nimi dziwna więź. Nie chodziło jedynie o przyjaźń czy może tęsknotę. Oboje zauważyli, że dosłownie ciągnęło ich do siebie. Rozdzieleni wieloma kilometrami czuli się nieswojo. Julia zrozumiała, że tamtego pamiętnego dnia, nie przyciągały jej Góry Esenthor, ale sam Mirah. On również przyznał, że coś kazało mu iść wtedy ku Akademii, gdzie nie zapuszczał się od kilku miesięcy.
Może ich spotkanie nie było jedynie zbiegiem okoliczności...?
- Wiedziałeś o Kyle'u od początku? - zapytała Julia, chociaż dobrze znała odpowiedź.
Siedzieli na dużym głazie, niedaleko chatki Miraha. Rozpościerająca się przed nimi dolina była tak nisko, że widok na nią zasłaniały chmury. Trawa tańczyła przy każdym podmuchu późnojesiennego wiatru.
- Tak – odpowiedział cicho. Odgarnął z oczu kosmyk koloru piasku. Gdy spojrzał na dziewczynę, jego mina wyrażała zrozumienie. - Wyczuwam takie rzeczy. Od trzech lat zwierzęta są moimi jedynymi towarzyszami. Nie dziw się, że dostrzegłem coś dziwnego w zachowaniu psa, który nie umiał szczekać.
Serce Julii  na chwilę się ścisnęło. Jej mały Willy... Już nigdy do niej nie wróci. Przynajmniej nie w tej samej postaci. Wszystko było tak skomplikowane. Czy prawda musiała być jak cios w policzek?
- Gdy przeniosłem cię do mojego domu, zamienił się w człowieka. Było to dosyć... dziwne zjawisko.
- Dziwne? - prychnęła. - To słowo dawno straciło dla mnie swoje znaczenie.
- Posłuchaj – spojrzał jej w oczy. - Chciał ci pomóc, gdy wisiałaś nad przepaścią, ale go wyprzedziłem. Już wtedy zaczął się przemieniać. Później, gdy leżałaś nieprzytomna, cały czas siedział przy tobie.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytała z wyrzutem.
- Błagał mnie o dotrzymanie tajemnicy. Mówił, że popełnił błąd i bardzo się pogubił. Sam chciał ci wyznać prawdę w odpowiednim momencie.
Willy wybiega z cienia i wskakuje jej na kolana. Z mroku dochodzi męski głos. „Masz wspaniałego przyjaciela. Zdążyliśmy się zapoznać” - teraz dopiero słowa Miraha nabrały pełnego sensu.
- Jemu naprawdę na tobie zależy. Uwierz mi.
Julia milczała. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć.
- Wiem, co przeżył – ciągnął chłopak. - Słyszałem, co się stało z jego ludem. W górach ludzie opowiadają różne historie. Ta jedna ma miano niemal legendy. Ale ja wiem, że nią nie jest. Kyle zresztą jest tego dowodem - wziął głęboki wdech, jakby otrząsnął się z transu. - Musi czuć się samotny...
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
- Co się stało z jego rodziną? - zapytała, marszcząc brwi.
Mirah zerwał źdźbło trawy i zaczął je obracać w palcach.
- Czasem przeszłość jest zbyt bolesna... Strach zakrzewiony w dzieciństwie, wzrastający przez całe życie, kłujący przy każdym wspomnieniu... - uniósł na nią wzrok. Przez jej głowę przeleciało szybko odruchowe spostrzeżenie, że takie słowa może wypowiedzieć tylko ktoś, kto rzeczywiście zaznał takiego strachu. Nie wiedziała jednak, co sądzić o tej myśli. Poza tym przyjęła już, że nie będzie wypytywać kuzyna o przeszłość. - Nie do mnie kieruj to pytanie.



            Julia skierowała się do gabinetu Rony. Dyrektorka wzywała ją przy każdej, nawet najmniej istotnej sprawie. Zaczynało ją to denerwować. Owszem, była ważną częścią całego planu, jednak czasami miała po prostu dosyć. Tak jak teraz, gdy pogrążona w myślach, z gniewną miną, wspinała się po schodach Akademii.
            Otworzyła drzwi, nie rejestrując momentu w którym pod nie dotarła, i wkroczyła do komnaty.
- Chciałaś mnie widzieć – powiedziała zrezygnowanym tonem.
- Mam dla was wiadomość – mruknęła pochylona nad biurkiem dyrektorka, nie racząc jej nawet spojrzeniem.
- Nas? – powtórzyła lekko zdziwiona dziewczyna.
            Ledwo wypowiedziała te słowa, drzwi ponownie się otworzyły i do pomieszczenia wszedł Kyle. Gdy jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Julii, zamarł. Lekko speszony stanął kilka metrów dalej.
- Jaki powód był aż tak ważny, by przerywać mi pasjansa? – zapytał, a jego mina na powrót przyjęła normalny wyraz.
- Stawiałeś pasjansa? – Rona przelotnie na niego spojrzała, nie przerywając pisania.
- Skazany na niepowodzenie – odparł w odpowiedzi i opadł na kanapę przy kominku. – Niech piekła pochłoną te przeklęte pikowe damy!
            Julia bardzo się starała, by zachować powagę, ale było to bardzo trudne. Oficjalnie wciąż była na niego obrażona.
- Nie będę owijać w bawełnę, choć nie są to dobre wieści  – rzekła po chwili ciszy kobieta. – Pierwsza wiadomość jest kierowana do ciebie, Julio – z dziwnym dla niej roztargnieniem wcisnęła długie białe pióro do kałamarza i oparła brodę na splecionych dłoniach. – Twój Test na Strażnika odbędzie się za dwa dni.
Julia poczuła, że blednie.
- Za dwa dni...? – zapytała zbyt wysokim i piskliwym głosem. Odchrząknęła i dodała: - Cóż, nie spodziewałam się tego…
- Nie emocjonuj się zbytnio, dopóki nie skończę – westchnęła dyrektorka i przetarła dłonią oczy. – Teraz najgorsza część. Nie wiem czy wiecie, ale na wschodzie Aesii wybuchły jakiś czas temu zamieszki. Wojska Aris od razu interweniowały. Przy okazji poszczególne organy zaczęły węszyć w sprawie potencjalnej rebelii. Atmosfera stała się bardzo napięta, ponieważ bunt ogarnął dosłownie połowę kraju. Nie chcemy, by coś poszło nie tak, a wiadomo – różnie bywa z ludźmi. Nie ma stuprocentowej pewności, że wszyscy pozostaną nam wierni. Jeśli ludzie Aris na coś natrafią, lub ktoś się wygada choć najmniejszym słowem, masa ludzi może zginąć…
- Słyszałem o zamieszkach – ożywił się Kyle. W jego głosie nie pobrzmiewała nawet nuta sarkazmu. Chłopak zmarszczył brwi. – Jednak nie sądzę, by w jakikolwiek sposób nam zagrażały. W końcu nie są od nas zależne. To raczej protesty wieśniaków i niespełnionych życiowo filozofów, a nie członków ruchu konspiracyjnego.
- Masz rację, jednak nawet jeśli nie są w ogóle z nami powiązane, stłumianie ich przez Aris może nasunąć jej pomysł, by poszukać głębiej, aby znaleźć coś jeszcze. W takim przypadku mogłaby dotrzeć do nas, a to poniosłoby za sobą straszliwe konsekwencje. Nie mówiąc o tym, że cały plan spaliłby na panewce.
- W takim razie co to oznacza dla nas? – zapytała Julia.
- Nic dobrego – rzekła z trudem Rona. – Założenia naszej misji, w świetle zaistniałych okoliczności, musiały ulec zmianie…
- Zmianie? – powtórzył niepewnie Kyle. – Czy to oznacza, że w ostateczności nie wyruszymy za miesiąc do Ur-Haar? Że ściągnąłem Julię niepotrzebnie?
- O, nie, mój chłopcze – zaśmiała się gorzko dyrektorka. – To oznacza, że musicie dotrzeć do pałacu królewskiego za niecałe trzy tygodnie. Dokładnie, za siedemnaście dni.
            Julia złapała się za głowę. Krew całkowicie odpłynęła z jej twarzy, a serce zamarło między uderzeniami. Usłyszała jak Kyle wypuszcza ze świstem powietrze. Za nieco ponad dwa tygodnie stanie twarzą w twarz z najokrutniejszym człowiekiem w Aesii. Z kobietą, która odpowiadała za śmierć niezliczonej ilości niewinnych osób.
Z wrogiem tysięcy, może nawet milionów.
Z jej wrogiem.
Do tego momentu ta chwila była odległą wizją, z którą dziewczyna miała czas się oswoić. Jednak wszystko znowu uległo diametralnej zmianie na gorsze. Zupełnie, jakby los obracał kalejdoskopem, a koraliki ku jego uciesze latały w środku bez ładu i składu, raz po raz zmieniając ułożenie.
- Ale… - zająknęła się. – Co z moim szkoleniem na Czarownika? Co z nauką magii? Co z dokładnym objaśnianiem całego planu?
- Wszystko to będzie miało miejsce, jednak odbędzie się w szybszym tempie.
- Ale sama droga do Ur-Haar zajmie nam tydzień! – wybuchnął Kyle. Julia zdała sobie sprawę, że nadal nie wiedziała, jaką rolę odgrywał w całej misji, jednak nie to teraz zaprzątało jej głowę. – Czy wobec tego mamy dziesięć dni na przygotowania?
- Trudno mi to mówić, ale…tak – Rona spuściła wzrok i zaczęła bębnić palcami o blat biurka. – Nie mam na to wpływu, zrozumcie. Rebeliantom nie zależy na dwójce nastolatków. Jesteście tylko iskrą, która wznieci pożar. Na tę iskrę czeka całe podziemie, które stanowi lwia część Aesijczyków. Ludzi, którym zależy na swojej ojczyźnie, jej wolności, sile. Nie możecie zawieść. Zwłaszcza ty, Julio. Mam nadzieję, że podołasz zadaniu i go nie zlekceważysz.
            Julia zdała sobie sprawę, że nie odycha. Słowa Rony zabolały ją, ale była zbyt zdołowana, by cokolwiek z siebie wydusić i jakkolwiek obronić swe stanowisko. Czuła, jakby jakaś niewidzialna ręka chciała wyszarpać z jej wnętrza żołądek. Kyle za to nie miał takich oporów.
- Dowiedziała się, że ma dziesięć dni na nauczenie się tkania magii, odkrycie Daru i poznanie szczegółów planu zaważającego na życiu jej i połowy Aesii, a ty, Rono, jeszcze masz do niej jakieś pretensje? – chłopak wstał i zacisnął ręce w pięści. – Zapomniałaś o tym, że kiedyś ona będzie twoją królową? Że jest córką Arhea?
- Kyle, proszę cię – odezwała się słabo Julia. Zapomniała o swoim gniewie na chłopaka. Postanowiła myśleć racjonalnie i zachować zimną krew. W tej sytuacji to było jedyne wyjście, dopóki przeklęte koraliki kalejdoskopu nie przewalą się w kompletnie inną stronę. – Im szybciej będziemy działać, tym lepiej. Sądzę, że nie powinniśmy przeżywać każdej zmiany, ponieważ będzie ich coraz więcej. –spojrzała na Ronę i w tej samej sekundzie podjęła decyzję. – Właśnie tak, musimy działać szybciej. Chcę mieć Test już jutro.
- Jutro? – zdziwiła się kobieta. – Jesteś pewna?
- Nie, ale nie mamy wyjścia. W końcu nie jest on priorytetem w naszej sytuacji.
- Jak sobie życzysz – odparła dyrektorka i zapisała postanowienie w notatniku.
- W międzyczasie postaram się odkryć jakoś swoją magię. Może pomoże mi… - Julia chciała powiedzieć „Mirah i spotkanie z Azolą”, jednak w porę ugryzła się w język. - …wewnętrzny instynkt. W końcu w przeszłości nie każdy Czarownik potrzebował nauczyciela do odkrycia Mocy.
- Masz rację – przytaknęła Rona. – Twój nauczyciel dotrze do Akademii najwcześniej dopiero za tydzień. A przecież liczy się każdy dzień. No cóż, mam nadzieję, że wszystko już zrozumieliście. Jeśli nie, zajrzyjcie do mnie w razie potrzeby.
            Kyle mruknął coś niezrozumiałego, po czym wyszedł z Julią na korytarz. Gdy zamknął drzwi do gabinetu, nie zdejmując dłoni z klamki, pochylił się i westchnął. Julia oparła się o kolumnę i utkwiła wzrok w jednym punkcie. Cała rozmowa z Roną minęła stanowczo za szybko. Jednak czy nie szybkość była teraz dla nich najważniejsza?
- Tak po prostu to zaakceptowałaś? – zapytał cicho zrezygnowanym tonem.
- A mam inne wyjście? – wzruszyła ramionami. – Co drugi fakt, jaki muszę przyjąć do wiadomości, okazuje się być totalnym szokiem. Przyzwyczaiłam się do tego, że sytuacje się zmieniają. Że ludzie są zmienni – zrobiła krótką pauzę i po namyśle dodała: - Jednego dnia masz ich za przyjaciół, drugiego okazują się być kłamcami. Norma.
Spojrzał jej w oczy, a jego twarz spochmurniała jeszcze bardziej.
- Wiem, co masz na myśli. Rozumiem, że zachowałem się infantylnie i niepotrzebnie dodałem ci zmartwień…
- Dobrze to ująłeś. To, co zrobiłeś, było w ogóle niepotrzebne – mówiła szybko i oschle. Nie poznawała swojego głosu, jednak nie potrafiła poprzestać na tych słowach. – Doszłam do wniosku, że wszyscy się mną bawią. Nikt nie traktuje mnie poważnie, zwłaszcza Rona. Nawet Beth widzi we mnie tylko głupawą uczennicę bez aspiracji. Myślałam, że w twoim przypadku będzie inaczej. Że udowodniłeś swoją wiarę we mnie wtedy, całując mnie. Ale myliłam się.
- Myślałem nad tym całą noc. Proszę, porozmawiajmy na spokojnie.
- Może później – powiedziała wymijająco. Czuła się wypruta z emocji. – Teraz muszę przemyśleć sobie ważniejsze sprawy niż jakże trudne problemy egzystencjalne, błądzące po twojej głowie podczas bezsennych nocy.
Uznając rozmowę za skończoną, ruszyła przed siebie.
- Jak chcesz – po chwili usłyszała za sobą jego głos, równie chłodny jak kamienne ściany zamku, od których odbijał się echem. – Czasem zastanawiam się, co takiego w tobie sprawia, że te noce są bezsenne.
            Zaskoczona odwróciła się, jednak Kyle’a już tam nie było. Odszedł bez słowa. Zdania poleciały z prędkością wody spadającej z wodospadu. Słów nie dało się już cofnąć.
            Czując spływającą po policzku łzę, uciekła stamtąd mrocznym korytarzem Akademii.



            Ledwo zamknęła drzwi do swojego pokoju, te ponownie się otworzyły i do pomieszczenia weszła przejęta Beth. Bez słowa wcisnęła w dłoń zdziwionej Julii złożoną kartkę.
- Co to jest? – zapytała Julia, patrząc na papier.
- Sądzę, że będziesz zainteresowana – odpowiedziała szybko Beth. - List od Diany. Po tym, co ci zrobiła, nawet nie raczyła podłożyć go do właściwego pokoju. Przed chwilą znalazłam go wetkniętego w futrynę drzwi.
- Nie chcę jej przeprosin...
- Rozumiem cię, z tym że to nie jest list z przeprosinami – rudowłosa zagryzła wargę. – Przeczytaj go, dobrze ci radzę.
            Julia z westchnieniem rozwinęła kartkę i zaczęła czytać.

Julio
Nigdy nie żywiłam do ciebie specjalnych uczuć. Wręcz przeciwnie. Uważam, że jesteś koszmarna. Wchodziłaś mi w drogę, co tylko ci zaszkodziło.
Wiesz, czasami mam ochotę, by na kimś się wyżyć. No cóż, ostatnio padło na ciebie. Jesteś dosyć głupia, więc zakładam, iż do tej pory jeszcze się nie zorientowałaś. Rona kazała mi przeprosić wszystkich, którzy przeze mnie „cierpieli”. Nie mam najmniejszej ochoty tego robić. Pomimo to, uznałam, że ta gra mnie już nie bawi.
Zmierzam do tego, by ci przekazać, iż Tristan wcale nie ukradł tego kamienia. Zaskoczona? Błyskotkę podłożyłam JA, po to, abyś wzięła go za złodzieja. Mam nadzieję, że to raz na zawsze zakończyło wasz związek. To ostatnie, co mogłam dla ciebie zrobić.
A teraz czas na pożegnanie.
Żegnaj. Mam nadzieję, że już nigdy nie będzie mi dane ujrzeć twej pospolitej facjaty.
Diana

Julia zaczerpnęła tchu i opadła ciężko na krzesło. Z niedowierzaniem spojrzała na Beth.
- Musiała go u mnie zostawić zaraz przed wyjazdem, ale znalazłam go dopiero teraz – wyprzedziła jej pytanie koleżanka.
- On go nie ukradł… Tristan nie był złodziejem… - wyszeptała drżącym głosem Julia.
- O jaki kamień jej chodziło? – zapytała Beth.
- To już nie ważne – mruknęła blondynka.
  Oskarżyła i zganiła Tristana za coś, czego, jak się dowiedziała, wcale nie uczynił. Podparła czoło na dłoni i zamknęła oczy. Ta wiadomość całkowicie ją dobiła. Straciła jego zaufanie, a to wszystko dlatego, że dała się nabrać na kolejną intrygę Diany. Czy po czymś takim będą mieli szansę odbudować ich przyjaźń?
- Chyba raczej ważne, skoro zaszło to tak daleko, że przyszła do ciebie w nocy i próbowała cię zabić!
- Na litość boską, Beth, nie chodziło wtedy o Tristana.
- Jak to? – Beth zmarszczyła brwi. – W takim razie o co?
- O Kyle’a – odpowiedziała zamyślona Julia.
Nagle dotarło do niej to, co powiedziała.
- Kyle… - powtórzyła Beth. – Ach, to ten chłopak, który niedawno wrócił do Akademii? Słyszałam o nim. Podobno niezły z niego przystojniak.
- O Kyle’a! Że też nie pomyślałam o tym wcześniej! – lekceważąc uwagę koleżanki, dziewczyna zaczęła nawijać nerwowo kosmyk włosów na palec. – Tylko… dlaczego o niego?
- Chwila, nie nadążam… - rudowłosa uniosła dłonie. – Wiem, że jestem tu nowa, ale chyba nie za bardzo rozumiem, jaki jest związek między Dianą, tobą, Kyle’em i Tristanem… Trójkąt, czy raczej… kwadrat miłosny? – wybałuszyła oczy. – Na święte Wejary! Wolę się mylić, bo nie brzmi to zachęcająco!
- Wybacz, Beth, ale pilnie muszę gdzieś iść – Julia i wstała, po czym wyszła z pokoju.
Teraz nie miała głowy do tłumaczenia się Beth.
            Już po chwili stała przed drzwiami do pokoju Kyle’a. Zebrawszy całe opanowanie, na jakie mogła się zdobyć, mając cichą świadomość, że rozmowa z nim nie będzie należeć do zbyt komfortowych po jej ostatnich ostrych słowach, zapukała. Gdy nie usłyszała żadnej odpowiedzi ze środka, lekko uchyliła drzwi i weszła do pokoju. Nie zastała w nim chłopaka. Wzruszyła ramionami i już miała wyjść, gdy nagle w drzewach za oknem ujrzała jakiś ruch. Przeskakując nad porozrzucanymi po podłodze ubraniami, podeszła do szyby. Starała się wypatrzeć cokolwiek lub kogokolwiek, jednak uniemożliwiał jej to powoli zapadający mrok, stopniowo pochłaniający wszelką roślinność.
            Julia westchnęła i dopiero wtedy uświadomiła sobie, jaki zaduch panuje w pokoju. Odruchowo wyciągnęła rękę w stronę klamki do okna, jednak zabrakło jej kilku centymetrów. Nie zdążyła nawet przekląć swojego wzrostu, co miała w zamiarach, bo wtem tuż zza jej pleców wyłoniła się czyjaś dłoń i ostrożnie przekręciła klamkę.
- Mój Boże, Kyle! – krzyknęła i odskoczyła w bok. – Wystraszyłeś mnie!
- To ty mnie wystraszyłaś, grasując po zmroku w moim pokoju – odparł, a przez jego twarz przemknął triumfalny uśmiech. - Chciałaś okraść mnie z dobytku?
- Z tego tutaj, na podłodze? – wskazała podbródkiem bałagan. Pal licho urażoną dumę, prędzej czy później przestałaby być na niego zła. Tak więc dlaczegóżby nie teraz? – Jako złodziej, mam swój honor. Swoją drogą, mógłbyś posprzątać to pobojowisko.
- Pobojowisko tego typu to nieodłączny element mojej egzystencji – rzekł z czułością. – Buduję tu swój mały ekosystem. Nie chcę zachwiać jego delikatnej równowagi.
            Julia wstrzymała oddech, by się nie roześmiać. Po chwili milczenia znów się odezwała:
- Słuchaj, przepraszam cię za tamto… Powiedziałam ci te wszystkie głupoty pod wpływem emocji. Teraz rozumiem, że niepotrzebnie mogłam cię zranić, a przecież żadne z nas nie potrzebuje w zaistniałej sytuacji dodatkowych zmartwień.
Kyle uśmiechnął się pogodnie.
- Nic się nie stało – machnął dłonią. - Rozumiem cię. Wszyscy czegoś od ciebie wymagają, ciąży na tobie wielka odpowiedzialność. Nie zawracaj sobie głowy takimi rzeczami.
Jego słowa spowodowały u niej sporą ulgę. Ogarnął ją wstyd za tamtą rozmowę.
- Przyszłam tu, ponieważ chciałabym również wyjaśnić z tobą pewną kwestię… Otóż, tej nocy, kilka dni temu, gdy Diana do mnie przyszła, powiedziała coś dosyć dziwnego.
Spuściła wzrok, czując, że bliskość chłopaka i utkwione w niej spojrzenie niebieskich oczu, powoli powodują pojawianie się rumieńców na jej twarzy.
- Chciała mi zrobić krzywdę ze względu na ciebie – kontynuowała. – Wiesz może, o co jej chodziło? Dlaczego o tobie wspominała?
            Kyle otworzył szerzej oczy.
- Na miłość Arygosa! – puknął się w czoło. – Przez moją głupotę i fatalną dwuznaczność tamtej sytuacji, ta wariatka omal cię nie zabiła! Nie wiedziałem dokładnie, dlaczego wtedy do ciebie przyszła, ale teraz nareszcie wszystko rozumiem.
- Co rozumiesz? – Julia przełknęła ślinę.
„Dwuznaczność sytuacji”? Te słowa niezbyt jej się podobały.
- Tylko proszę, nie denerwuj się za bardzo… - poprosił cicho. – Cóż, tamtego wieczoru mijał mi dziewiętnasty dzień w zmienionej formie. Nie wyobrażasz sobie, ile wysiłku kosztuje utrzymanie postaci zwierzęcia tak długo. Nie miałem już siły, więc uznałem, że muszę wreszcie zmienić się w człowieka – odchrząknął i z roztargnieniem podrapał się za uchem. – Zrobiłem to jeszcze w twoim pokoju.
            Julia zamrugała oszołomiona. Czuła się dziwnie, słuchając Kyle’a mówiącego z perspektywy Willy’ego. Pomijając ten fakt, nadal nie otrzymała odpowiedzi na swoje pytanie. Zmarszczyła brwi i nagle zaczęła się wszystkiego domyślać.
- Diana zobaczyła cię, jak wychodzisz w nocy z mojego pokoju – pomyślała na głos i spojrzała mu w oczy. – Nie dziwię jej się, że była wściekła.
- Niestety, traf chciał, że jakimś cudem zobaczyła mnie w środku nocy, owiniętego w ręcznik, wychodzącego z… - zaczął z niewinnym uśmiechem, jednak ona przerwała mu raptownie.
- Owiniętego w ręcznik?!
- Jakby ci to powiedzieć… -  z zakłopotaniem wetknął dłonie w kieszenie. – Zmienia się tylko ciało, ubrania nie.
- Czyli po zmianie w człowieka byłeś…
- Właśnie tak.
- Ach… - Julia energicznie pokiwała z namysłem. – Faktycznie, dosyć dwuznaczna sytuacja.
- Nieprawdaż?
            Dziewczyna miała nadzieję, że nie była tak czerwona jak jej się zdawało. Bełkocząc coś pod nosem wyminęła Strażnika i ruszyła w stronę wyjścia. Nie uszła kilku kroków, gdy Kyle złapał ją za przedramię.
- Zaczekaj – poprosił. – Wiem, że przez to, czego się ostatnio dowiedziałaś, i nie mówię tylko o naszej rozmowie, nie czujesz się dobrze. To przede wszystkim moja wina…
- Fakt – odparła bez niepotrzebnego lania wody, unikając jego wzroku.
Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Dlaczego jego obecność tak na nią działała...?
- Chciałabyś przejść się ze mną? – zapytał łagodnie.
- Teraz? – zdziwiła się, patrząc wymownie na ciemność za oknem.
- Nie ma lepszej pory na spacer niż noc w świetle nowiu, jak mawiał mój...tata – przy ostatnim słowie zaciął się, a uśmiech lekko mu stężał.
            Julia nagle przypomniała sobie swoją rozmowę z Mirahem i jego wzmiankę o narodzie Kyle’a. Wbrew swojemu złemu humorowi, uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze, chodźmy.



            Wykradli się z Akademii niepostrzeżenie, po czym pomknęli ogrodami aż do granicy bariery Rony. Stanęli między drzewami, by złapać oddech i ruszyli w stronę rzeki.
            Wśród drzew ukrytych we wszechobecnym mroku nocy, kryła się dziwna obawa. Julia, mieszkając całe życie w hucznym Chicago, bardzo rzadko bywała w otoczeniu lasów, jednak teraz zaczynała rozumieć, dlaczego wiązało się z nimi tyle strasznych legend i baśni. Z drugiej jednak strony, rześkie, chłodne powietrze, cisza mącona co jakiś czas przez zagadkowe szelesty i cykanie świerszczy, miały w sobie równie tajemnicze piękno.
- Zimno ci? – z zamyślenia wyrwał ją cichy głos Kyle’a.
Równie cichy jak leśna noc.
- Nie… - odpowiedziała, jednak on zdążył już ją nakryć swoją kurtką. Miła, ciepła skóra o znajomym zapachu otuliła jej plecy i ręce. Julia nie miała zamiaru protestować. – Dzięki.
            Kyle zaserwował jej jeden z najbardziej czarujących i szczerych uśmiechów, jakie widziała, i wskazał na coś palcem. Bardzo niechętnie odlepiła wzrok od jego twarzy.
- Widzisz ten pagórek? – zapytał. Nieopodal przed nimi, linia drzew w pewnym miejscu znacznie się wybrzuszała. Dziewczyna kiwnęła. – Tam właśnie idziemy.
- Ciągniesz mnie przez pół lasu do jakiegoś pagórka? – jęknęła teatralnie.
- Ciekawe, czy nadal będziesz tak narzekać, gdy dotrzemy na miejsce – zaśmiał się.
            Po kilku minutach stanęli u podnóża wzniesienia, które z bliska okazało się znacznie wyższe niż z daleka. W pewnym miejscu, między trzema wielkimi głazami, utworzyła się dosyć szeroka szczelina. Kyle spojrzał porozumiewawczo na Julię, po czym bez słowa schylił się i na czworaka wszedł w ziejącą dziurę. Dopiero gdy jego nogi zginęły w cieniu, z wnętrza dało się słyszeć głos:
 - Idziesz, czy zostajesz na zewnątrz?
 - Mam tam wejść? Chyba sobie żarty robisz! – zaprotestowała dziewczyna. – Nie wiem jak to jest w Aesii, ale u nas, w Ameryce, jeśli chłopak chce przeprosić dziewczynę, to kupuje jej kwiaty albo zaprasza na kolację…
W połowie słowa z jamy wyłoniła się dłoń Kyle’a.
- Zapraszam cię, Julio.
            Julia zacisnęła wargi i na moment starając się nie myśleć o wszelkim robactwie kryjącym się w jamie, ukucnęła i weszła do środka. Zobaczyła wąski tunel utworzony między skałami. Ruszyła nim na czworaka, a właściwie zaczęła przeciskać się między chłodnymi i chropowatymi kamieniami. Wkrótce tunel powiększył się na tyle, że mogła stanąć na nogi. Zdobyła dwa nowe zadrapania na kolanie i przedramieniu, które pulsowały lekkim bólem.
- Kyle? – zawołała, a przestrzeń poniosła jej głos echem.
            Odpowiedziało jej odległe kapanie wody. Wtem poczuła jak na jej dłoni zaciskają się palce chłopaka. Ze strachu serce zabiło jej mocniej, ale postanowiła, że będzie twarda i nie da po sobie nic poznać. Pozwoliła poprowadzić się na oślep dziwnym, zawiłym labiryntem wyrzeźbionym przez naturę, aż w końcu zatrzymali się. Jej oczy zdążyły już się przyzwyczaić do ciemności, toteż na początku nie mogła rozróżnić żadnych szczegółów oświetlonych przez intensywne światło księżyca. Jednak już po chwili ujrzała przed sobą olbrzymią wapienną jaskinię, o wysokim stropie z dużą dziurą, przez którą było widać nocne niebo. Księżyc barwił na srebrno liczne stalaktyty i stalagmity oraz małe sadzawki. Grota zapierała dech w piersiach.
- Podoba ci się? – szepnął Kyle.
            Julia z zachwytu nie mogła wydobyć z siebie żadnych słów. Spojrzała na niego. Stał o wiele bliżej niż wcześniej myślała. Uniosła wzrok na jego oczy i odkryła, że w księżycowej poświacie one również nabrały srebrnej barwy.
 - Bardzo. To miejsce jest… bajeczne – odpowiedziała cicho.
Chłopak uśmiechnął się ciepło. Puścił jej dłoń i wszedł na środek jaskini.
- Często tu przychodzę – powiedział. – Właśnie o tej porze. Nie wiem do końca, dlaczego tak bardzo lubię tu przebywać. Może po części dlatego, że uwielbiam obserwować nocne niebo? Albo dlatego, że lubię czasami pobyć w samotności? – westchnął i dotknął wapniowej ściany. – A może dlatego, że te białe stalagmity przypominają mi o Murrice?
            Julia zmarszczyła brwi, ale postanowiła nie pytać go na razie o znaczenie słowa Murrika. Domyślała się jednak, że musi być ono związane z historią Kyle’a.
- Skoro lubisz oglądać nocne niebo, to może zrobimy to teraz, razem? – zaproponowała, przerywając ciężką ciszę.
            Usiadła na jednym z kamieni. Kyle zrobił to samo. Z tego miejsca niebo było doskonale widoczne przez wielką dziurę. Oboje zadarli głowy i już po kilku chwilach nieskończona atramentowa przestrzeń, upstrzona miliardami gwiazd i purpurowymi mgławicami, wchłonęła ich bez reszty.
- Wszystkie gwiazdy różnią się od siebie – zauważyła po długich minutach Julia. – Niektóre są żółte, inne połyskują na czerwono, a jeszcze inne - na niebiesko. Czyż to nie jest piękne?
- Owszem. Jednak uważam, że niebo nocą jest jednocześnie cudowne i straszne. Człowiek może podziwiać jego wspaniałość i wyciszony majestat, ale również przez obserwację uświadomić sobie, jak olbrzymi jest wszechświat i jak małe w porównaniu do niego są rzeczy, które znamy – Kyle mówił z niekrytą fascynacją, opierając brodę na kolanach. – Według mnie to jest właśnie istotą piękna nieba. Jest jakby oknem, pozwalającym ujrzeć i doznać namiastkę ogromu kosmosu.
Julia oderwała wzrok od gwiazd i spojrzała na chłopaka.
- Opowiedz mi o sobie – poprosił.
Prośba ta wprawiła ją w niemałe zdumienie.
- Wydaje mi się, że powinieneś być jedną z tych osób, które znają mnie tu najlepiej…
- Też tak sądziłem – przyznał z powagą. – Jednak każda kolejna rozmowa z tobą utwierdza mnie w przekonaniu, że się myliłem. Jesteś jednocześnie otwarta, szczera i… tajemnicza. Ze stoickim spokojem pozwalasz, by wszystkie nieprzychylne zmiany i sytuacje po prostu po tobie spływały – zaśmiał się, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Nie każdy tak łatwo by to znosił. Rejs ku wielkiej niewiadomej, w morzu obcych ludzi, wymagań i życia kompletnie innego od tego, które dotąd znałaś.
            Julia westchnęła, w duchu się z nim zgadzając. W kilku słowach streścił wszystkie jej obawy i lęki. Wielka niewiadoma: oto, co ją czekało.
- Robię to wszystko, bo tak mi każą moje wartości i wewnętrzny przymus – zaczęła, gdy Kyle spojrzał na nią pytającym wzrokiem. - Nie wiem, czego mam się spodziewać, ani czemu to wszystko ma służyć. Nie żyłam w Aesii od urodzenia i nie znam tych realiów, więc jedynie domyślam się, jak wielki strach muszą czuć ci wszyscy ludzie. Tak wielki, że sprowadzili laika, obcego, kosztem własnego życia, by to właśnie on wybawił ich od piekła. Wszystko pięknie, z tym, że co dalej? Rzucono mnie na głęboką wodę i kazano przyjąć do świadomości normy i prawa, jakie wcześniej w ogóle nie mieściły się w mojej głowie, a przyswojone zasady rządzące moim światem, ba, cały mój świat puścić w niepamięć – wzruszyła obojętnie ramionami. – Więc co takiego może napędzać mnie do działania, do brnięcia w nieznane mi życie, nieuniknione przeznaczenie? Wpojone mi wartości, w których wzrastałam, i które teraz nie pozwalają mi odwrócić się plecami do potrzebujących. Mając podane na tacy wszystkie tajemnice skrywane przez całe moje życie, wiedząc, że jestem jedyną i ostatnią nadzieją na ocalenie milionów niewinnych duszy, na wywalczenie wolności tej krainy, że jestem córką Arhea, że moi praojcowie byli najpotężniejszymi władcami, jakich znała historia… Wiedząc to wszystko, po prostu czuję, że nie mogę zawieść. Jakichkolwiek wyrzeczeń, przykrości, niebezpieczeństwa, samotności by to wymagało, po prostu nie mogę zawieść.
            Kyle przez cały czas patrzył na nią z uwagą. Jego mina zdradzała, że wywarła na nim duże wrażenie tym wyznaniem.
- Pamiętasz, jak mianowałaś mnie na swego strażnika? – zapytał cicho.
- Oczywiście, że tak – kiwnęła.
- Nadal nim jestem – dotknął swojej piersi. - Nie zaznasz samotności, dopóki tak jest. Dotąd również mało się interesowałem losami Aesii i ambicjami Rony. Aesia nie jest moją ojczyzną i nigdy nie będę jej tak traktował. Pomagałem w podziemiu jedynie przez wdzięczność i dług, jaki mam u Rony. Teraz jednak dochodzę do wniosku, że walka u twojego boku o wyzwolenie tego kraju, będzie dla mnie wielkim zaszczytem. Masz we mnie przyjaciela i obrońcę. Dam ci wsparcie w każdej chwili zwątpienia i smutku. Razem przez to wszystko przebrniemy, córko Arhea.
            Julia oniemiała wpatrywała się w jego jasne oczy. Ta deklaracja płynęła z głębi serca, wiedziała to.
            I nagle wszystkie jej zmartwienia, żale, frustracje, gdzieś uleciały, bo oto poczuła, że już nie jest sama. Że Kyle poprowadzi ją za rękę przez morze, że nawet wielka niewiadoma czekająca na mrocznym brzegu, z nim nie będzie już tak straszna. Że żaden obrót kalejdoskopu nie zmiecie jej chęci i odwagi, dopóki ten chłopiec pomaga je zachować.
- Dziękuję ci – powiedziała po prostu, głęboko wzruszona.
            Przysunęła się i oparła głowę na jego piersi. Poczuła, jak chłopak nieruchomieje, ale po chwili otacza ją ramieniem. Oboje potrzebowali tylko ludzkiej bliskości, napawającej niebywałą siłą. Zadarli głowy i w milczeniu kontynuowali obserwację nieba.
Tylko oni – i kosmiczna nicość, widziana z ich własnego obserwatorium. I jeszcze cisza, w której nie dało się usłyszeć nic, poza rytmicznymi uderzeniami dwóch serc, które wkrótce zlały się w jedno.



            Była dokładnie druga w nocy, gdy Portal zamknął się, a oni znaleźli się w głównym holu Akademii. Usiedli i oparli się plecami o kolumnę.
- A więc mogę spodziewać się… wszystkiego? – wyszeptała Julia. – Nawet śmierci?
- Jestem jednym z trzystu Strażników z całej Aesii, którzy mają pozwolenie na teleportację na Ziemię. Przez to jest możliwość, iż jestem pod nadzorem. Rona z tego względu dla ostrożności wolała mnie zbytnio nie wtajemniczać, więc wiem równie mało, co ty – westchnął. – Nie jest to bezpieczna misja. Spisek kłębi się na spisku. Możliwe, że Aris ma wśród nas jakiegoś szpiega i już o wszystkim wie…
- Nie można czuć się zbyt bezpiecznie, prawda?
- Nie – przytaknął i popatrzył na nią. – Nie wśród nieznajomych. Ale przy mnie nic ci nie grozi.
- Wiem to – uśmiechnęła się, rejestrując w nikłym blasku magicznego kamienia każdy szczegół jego twarzy. – Dziękuję ci za ten wieczór, Kyle.
- Czy takie przeprosiny wystarczyły ci w pełni, bez kwiatów i kolacji? – zapytał z zawadiackim błyskiem w oku.
- W pełni? – uniosła brwi. – Nad tym jeszcze muszę się zastanowić.
            Po pełnej dziwnego napięcia chwili, poczuła na policzku jego ciepłą dłoń. Nie była zaskoczona, wręcz…jakby na to czekała. Powoli odgarnął jej kosmyk za ucho i delikatnie, jakby bał się jej reakcji, pogładził skroń. Julia zorientowała się, że wstrzymała oddech. W tym geście kryło się tyle czułości, że coś w jej wnętrzu zapłonęło. Wpatrywała się w oczy Kyle’a, których błękitne tęczówki całkowicie niemal zniknęły pochłonięte przez źrenice. Ich twarze dzieliły centymetry. Chłopak nachylił się, pokonał ten końcowy dystans i pocałował ją w czoło.
- To, za Willy’ego. – szepnął i dodał: – Przekazał mi, że te trzy tygodnie były najszczęśliwszym czasem w całym jego życiu.
Uśmiechnęła się i ostrożnie dotknęła dłońmi jego szyi, barków. Nie spuszczała wzroku z jego oczu, które patrzyły na nią łagodnie i z czułością. To spojrzenie wystarczało za tysiąc słów.
- A to za to, że wciągając cię w to wszystko, pozwoliłem by twoje życie zostało narażone jeszcze nie jeden raz.
- Co… - zaczęła, nie rozumiejąc, jednak przerwał jej pocałunkiem.
            Jej zdumienie trwało tylko krótką chwilę. Wplotła palce w jego rozwichrzone, gęste włosy, napawając się uczuciem otrzymania długo wyczekiwanej nagrody. Tak bardzo za nim tęskniła… Teraz chciała po prostu pozostać w jego ramionach i nie myśleć już o niczym.
            Jego ręce wodziły po jej plecach, talii, karku. Całowali się długą chwilę, jednak w ich poczuciu – sekundę. Odsunęli się od siebie na milimetry, by złapać oddech. Julia nie mogła uwierzyć w to, co właśnie zaszło. Gdy już miała coś powiedzieć, w ciemności rozległ się czyjś głos:
- Gratuluję, Julio.
            Jej serce momentalnie stanęło. Zamarła, czując jak krew odpływa z jej twarzy.
            A więc jednak myliła się, sądząc, że los powstrzyma się przy obecności Kyle’a od przechylenia swego kalejdoskopu.
Bo oto właśnie sunęła na nią lawina koralików, bynajmniej nie tak kolorowych, jak by chciała.
- Myślałem, że będziesz się beze mnie nudziła. Ale ty, jak widać, wcale nie próżnowałaś – dokończył beznamiętnym głosem Tristan i bezszelestnie oddalił się korytarzem.


***





Wakacje niestety dobiegają już końca. Zapewne wielu z Was powróciło już do domów. Być może, tak jak ja, czujecie niedosyt, tęsknotę za zawartymi znajomościami, za szczęśliwymi chwilami, relaksem, odkrytymi miejscami... Ja sama jednak pomimo tego wszystkiego wiem, że powróciłam bogatsza o nowe doświadczenia i wspomnienia. Zdaję sobie sprawę, że ten rok szkolny będzie bardzo trudny, ale mam tą świadomość, że w razie zwątpienia, braku sił i chęci, będę mogła powrócić myślami do ciszy mazurskich lasów, które tak bardzo kocham, do szumu morza, powiewu bryzy smagającego twarz i włosy, miłych chwil spędzonych z przyjaciółmi przy ogniskach... Wspomnienia chyba dla każdego są bardzo cenne, nieprawdaż?
Po dość długim czasie, wstawiamy kolejną część opowiadania. Dziękuję, również w imieniu A.K.P., wszystkim, którzy nadal czekają na rozdziały. Nie ma chyba nic przyjemniejszego, niż ludzie, którzy podziwiają twoją pracę i wkręcają się w fabułę, którą sam tworzysz. Dziękujemy Wam jeszcze raz!

Niedługo wstawimy kolejny rozdział. Od deski do deski napisze go A.K.P., co dotąd jeszcze się w sumie nie zdarzyło. W sekrecie powiem Wam, że dowiedziałam się od niej, iż ma już jakiś fajny pomysł. Uzgodniłyśmy tylko z grubsza, co ma się znaleźć w kolejnej części, jednak jeśli chodzi o resztę, pozostawiłam jej wolną rękę. Tak więc jestem ciekawa nie mniej, niż Wy :). 

Pozdrawiam i życzę maksimum relaksu, odprężenia i ostatecznego naładowania akumulatorów w ostatnim tygodniu wakacji. 
Odezwiemy się z nowym rozdziałem już wkrótce!
 Akwarela