niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 23





Sed­no ra­dości życia, je­go piękna, tkwi w tym, że życie może nas zaskakiwać.
Frank Herbert




 

Dni płynęły leniwie, przynosząc ze sobą pierwsze przymrozki. Była połowa listopada. Nieliczne iglaste drzewa z Doliny Trzech Strumieni stały ciche i smutne, gotowe na otulenie przez białą kołderkę śniegu. Ostatnie stada ptaków pospiesznie opuszczały swoje siedliska, by rozpocząć wędrówkę przez całą Aesię, w stronę ciepłego Południa. Wraz z każdym kolejnym wschodem słońca rześkie poranki przynosiły ze sobą chłód i szron. W powietrzu czuć było zbliżającą się zimę.
Julia teoretycznie skończyła już swoje przyspieszone szkolenie na Strażnika. W najbliższym czasie miał się odbyć test sprawdzający jej dotychczasowe osiągnięcia. Czekając na niego, powinna zacząć kształcenie się na Czarownika, jednak jej przyszły nauczyciel miał problemy z dojazdem do Akademii i zatrzymał się w połowie drogi z Ur-Haar, do czasu, gdy ktoś będzie mógł zapewnić mu transport. Tak więc dziewczyna całe dnie spędzała w swoim pokoju czytając książki, powtarzając wiadomości i rozmawiając z Beth.
Unikała Kyle'a jak mogła. Chyba zrozumiał, że potrzebuje czasu, by wszystko sobie poukładać, gdyż nie narzucał jej się. Jednak za każdym razem, gdy natykali się na siebie, w jego oczach krył się smutek. Julia nie czuła się z tym dobrze i wiedziała, że musi prędzej czy później z nim porozmawiać. Nie była jednak na to gotowa.
Gdy tylko miała czas, spotykała się z Mirahem. Przy nim czuła się naprawdę szczęśliwa. Rozmawiając z nim, mogła zapomnieć o swoich zmartwieniach, smutkach i niepowodzeniach. Co prawda nie wiedziała o nim wszystkiego, ale rozumiała, że pogrzebał swoją przeszłość i nie chciał już do niej wracać. Musiał naprawdę wiele przejść. Julia wiedziała, że nie powinna mieszać się w nieswoje sprawy i wymuszać z niego informacji, jednak miała cichą nadzieję, że chłopak kiedyś się przed nią otworzy i sam jej wszystko opowie.
Z dnia na dzień tworzyła się między nimi dziwna więź. Nie chodziło jedynie o przyjaźń czy może tęsknotę. Oboje zauważyli, że dosłownie ciągnęło ich do siebie. Rozdzieleni wieloma kilometrami czuli się nieswojo. Julia zrozumiała, że tamtego pamiętnego dnia, nie przyciągały jej Góry Esenthor, ale sam Mirah. On również przyznał, że coś kazało mu iść wtedy ku Akademii, gdzie nie zapuszczał się od kilku miesięcy.
Może ich spotkanie nie było jedynie zbiegiem okoliczności...?
- Wiedziałeś o Kyle'u od początku? - zapytała Julia, chociaż dobrze znała odpowiedź.
Siedzieli na dużym głazie, niedaleko chatki Miraha. Rozpościerająca się przed nimi dolina była tak nisko, że widok na nią zasłaniały chmury. Trawa tańczyła przy każdym podmuchu późnojesiennego wiatru.
- Tak – odpowiedział cicho. Odgarnął z oczu kosmyk koloru piasku. Gdy spojrzał na dziewczynę, jego mina wyrażała zrozumienie. - Wyczuwam takie rzeczy. Od trzech lat zwierzęta są moimi jedynymi towarzyszami. Nie dziw się, że dostrzegłem coś dziwnego w zachowaniu psa, który nie umiał szczekać.
Serce Julii  na chwilę się ścisnęło. Jej mały Willy... Już nigdy do niej nie wróci. Przynajmniej nie w tej samej postaci. Wszystko było tak skomplikowane. Czy prawda musiała być jak cios w policzek?
- Gdy przeniosłem cię do mojego domu, zamienił się w człowieka. Było to dosyć... dziwne zjawisko.
- Dziwne? - prychnęła. - To słowo dawno straciło dla mnie swoje znaczenie.
- Posłuchaj – spojrzał jej w oczy. - Chciał ci pomóc, gdy wisiałaś nad przepaścią, ale go wyprzedziłem. Już wtedy zaczął się przemieniać. Później, gdy leżałaś nieprzytomna, cały czas siedział przy tobie.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytała z wyrzutem.
- Błagał mnie o dotrzymanie tajemnicy. Mówił, że popełnił błąd i bardzo się pogubił. Sam chciał ci wyznać prawdę w odpowiednim momencie.
Willy wybiega z cienia i wskakuje jej na kolana. Z mroku dochodzi męski głos. „Masz wspaniałego przyjaciela. Zdążyliśmy się zapoznać” - teraz dopiero słowa Miraha nabrały pełnego sensu.
- Jemu naprawdę na tobie zależy. Uwierz mi.
Julia milczała. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć.
- Wiem, co przeżył – ciągnął chłopak. - Słyszałem, co się stało z jego ludem. W górach ludzie opowiadają różne historie. Ta jedna ma miano niemal legendy. Ale ja wiem, że nią nie jest. Kyle zresztą jest tego dowodem - wziął głęboki wdech, jakby otrząsnął się z transu. - Musi czuć się samotny...
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
- Co się stało z jego rodziną? - zapytała, marszcząc brwi.
Mirah zerwał źdźbło trawy i zaczął je obracać w palcach.
- Czasem przeszłość jest zbyt bolesna... Strach zakrzewiony w dzieciństwie, wzrastający przez całe życie, kłujący przy każdym wspomnieniu... - uniósł na nią wzrok. Przez jej głowę przeleciało szybko odruchowe spostrzeżenie, że takie słowa może wypowiedzieć tylko ktoś, kto rzeczywiście zaznał takiego strachu. Nie wiedziała jednak, co sądzić o tej myśli. Poza tym przyjęła już, że nie będzie wypytywać kuzyna o przeszłość. - Nie do mnie kieruj to pytanie.



            Julia skierowała się do gabinetu Rony. Dyrektorka wzywała ją przy każdej, nawet najmniej istotnej sprawie. Zaczynało ją to denerwować. Owszem, była ważną częścią całego planu, jednak czasami miała po prostu dosyć. Tak jak teraz, gdy pogrążona w myślach, z gniewną miną, wspinała się po schodach Akademii.
            Otworzyła drzwi, nie rejestrując momentu w którym pod nie dotarła, i wkroczyła do komnaty.
- Chciałaś mnie widzieć – powiedziała zrezygnowanym tonem.
- Mam dla was wiadomość – mruknęła pochylona nad biurkiem dyrektorka, nie racząc jej nawet spojrzeniem.
- Nas? – powtórzyła lekko zdziwiona dziewczyna.
            Ledwo wypowiedziała te słowa, drzwi ponownie się otworzyły i do pomieszczenia wszedł Kyle. Gdy jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Julii, zamarł. Lekko speszony stanął kilka metrów dalej.
- Jaki powód był aż tak ważny, by przerywać mi pasjansa? – zapytał, a jego mina na powrót przyjęła normalny wyraz.
- Stawiałeś pasjansa? – Rona przelotnie na niego spojrzała, nie przerywając pisania.
- Skazany na niepowodzenie – odparł w odpowiedzi i opadł na kanapę przy kominku. – Niech piekła pochłoną te przeklęte pikowe damy!
            Julia bardzo się starała, by zachować powagę, ale było to bardzo trudne. Oficjalnie wciąż była na niego obrażona.
- Nie będę owijać w bawełnę, choć nie są to dobre wieści  – rzekła po chwili ciszy kobieta. – Pierwsza wiadomość jest kierowana do ciebie, Julio – z dziwnym dla niej roztargnieniem wcisnęła długie białe pióro do kałamarza i oparła brodę na splecionych dłoniach. – Twój Test na Strażnika odbędzie się za dwa dni.
Julia poczuła, że blednie.
- Za dwa dni...? – zapytała zbyt wysokim i piskliwym głosem. Odchrząknęła i dodała: - Cóż, nie spodziewałam się tego…
- Nie emocjonuj się zbytnio, dopóki nie skończę – westchnęła dyrektorka i przetarła dłonią oczy. – Teraz najgorsza część. Nie wiem czy wiecie, ale na wschodzie Aesii wybuchły jakiś czas temu zamieszki. Wojska Aris od razu interweniowały. Przy okazji poszczególne organy zaczęły węszyć w sprawie potencjalnej rebelii. Atmosfera stała się bardzo napięta, ponieważ bunt ogarnął dosłownie połowę kraju. Nie chcemy, by coś poszło nie tak, a wiadomo – różnie bywa z ludźmi. Nie ma stuprocentowej pewności, że wszyscy pozostaną nam wierni. Jeśli ludzie Aris na coś natrafią, lub ktoś się wygada choć najmniejszym słowem, masa ludzi może zginąć…
- Słyszałem o zamieszkach – ożywił się Kyle. W jego głosie nie pobrzmiewała nawet nuta sarkazmu. Chłopak zmarszczył brwi. – Jednak nie sądzę, by w jakikolwiek sposób nam zagrażały. W końcu nie są od nas zależne. To raczej protesty wieśniaków i niespełnionych życiowo filozofów, a nie członków ruchu konspiracyjnego.
- Masz rację, jednak nawet jeśli nie są w ogóle z nami powiązane, stłumianie ich przez Aris może nasunąć jej pomysł, by poszukać głębiej, aby znaleźć coś jeszcze. W takim przypadku mogłaby dotrzeć do nas, a to poniosłoby za sobą straszliwe konsekwencje. Nie mówiąc o tym, że cały plan spaliłby na panewce.
- W takim razie co to oznacza dla nas? – zapytała Julia.
- Nic dobrego – rzekła z trudem Rona. – Założenia naszej misji, w świetle zaistniałych okoliczności, musiały ulec zmianie…
- Zmianie? – powtórzył niepewnie Kyle. – Czy to oznacza, że w ostateczności nie wyruszymy za miesiąc do Ur-Haar? Że ściągnąłem Julię niepotrzebnie?
- O, nie, mój chłopcze – zaśmiała się gorzko dyrektorka. – To oznacza, że musicie dotrzeć do pałacu królewskiego za niecałe trzy tygodnie. Dokładnie, za siedemnaście dni.
            Julia złapała się za głowę. Krew całkowicie odpłynęła z jej twarzy, a serce zamarło między uderzeniami. Usłyszała jak Kyle wypuszcza ze świstem powietrze. Za nieco ponad dwa tygodnie stanie twarzą w twarz z najokrutniejszym człowiekiem w Aesii. Z kobietą, która odpowiadała za śmierć niezliczonej ilości niewinnych osób.
Z wrogiem tysięcy, może nawet milionów.
Z jej wrogiem.
Do tego momentu ta chwila była odległą wizją, z którą dziewczyna miała czas się oswoić. Jednak wszystko znowu uległo diametralnej zmianie na gorsze. Zupełnie, jakby los obracał kalejdoskopem, a koraliki ku jego uciesze latały w środku bez ładu i składu, raz po raz zmieniając ułożenie.
- Ale… - zająknęła się. – Co z moim szkoleniem na Czarownika? Co z nauką magii? Co z dokładnym objaśnianiem całego planu?
- Wszystko to będzie miało miejsce, jednak odbędzie się w szybszym tempie.
- Ale sama droga do Ur-Haar zajmie nam tydzień! – wybuchnął Kyle. Julia zdała sobie sprawę, że nadal nie wiedziała, jaką rolę odgrywał w całej misji, jednak nie to teraz zaprzątało jej głowę. – Czy wobec tego mamy dziesięć dni na przygotowania?
- Trudno mi to mówić, ale…tak – Rona spuściła wzrok i zaczęła bębnić palcami o blat biurka. – Nie mam na to wpływu, zrozumcie. Rebeliantom nie zależy na dwójce nastolatków. Jesteście tylko iskrą, która wznieci pożar. Na tę iskrę czeka całe podziemie, które stanowi lwia część Aesijczyków. Ludzi, którym zależy na swojej ojczyźnie, jej wolności, sile. Nie możecie zawieść. Zwłaszcza ty, Julio. Mam nadzieję, że podołasz zadaniu i go nie zlekceważysz.
            Julia zdała sobie sprawę, że nie odycha. Słowa Rony zabolały ją, ale była zbyt zdołowana, by cokolwiek z siebie wydusić i jakkolwiek obronić swe stanowisko. Czuła, jakby jakaś niewidzialna ręka chciała wyszarpać z jej wnętrza żołądek. Kyle za to nie miał takich oporów.
- Dowiedziała się, że ma dziesięć dni na nauczenie się tkania magii, odkrycie Daru i poznanie szczegółów planu zaważającego na życiu jej i połowy Aesii, a ty, Rono, jeszcze masz do niej jakieś pretensje? – chłopak wstał i zacisnął ręce w pięści. – Zapomniałaś o tym, że kiedyś ona będzie twoją królową? Że jest córką Arhea?
- Kyle, proszę cię – odezwała się słabo Julia. Zapomniała o swoim gniewie na chłopaka. Postanowiła myśleć racjonalnie i zachować zimną krew. W tej sytuacji to było jedyne wyjście, dopóki przeklęte koraliki kalejdoskopu nie przewalą się w kompletnie inną stronę. – Im szybciej będziemy działać, tym lepiej. Sądzę, że nie powinniśmy przeżywać każdej zmiany, ponieważ będzie ich coraz więcej. –spojrzała na Ronę i w tej samej sekundzie podjęła decyzję. – Właśnie tak, musimy działać szybciej. Chcę mieć Test już jutro.
- Jutro? – zdziwiła się kobieta. – Jesteś pewna?
- Nie, ale nie mamy wyjścia. W końcu nie jest on priorytetem w naszej sytuacji.
- Jak sobie życzysz – odparła dyrektorka i zapisała postanowienie w notatniku.
- W międzyczasie postaram się odkryć jakoś swoją magię. Może pomoże mi… - Julia chciała powiedzieć „Mirah i spotkanie z Azolą”, jednak w porę ugryzła się w język. - …wewnętrzny instynkt. W końcu w przeszłości nie każdy Czarownik potrzebował nauczyciela do odkrycia Mocy.
- Masz rację – przytaknęła Rona. – Twój nauczyciel dotrze do Akademii najwcześniej dopiero za tydzień. A przecież liczy się każdy dzień. No cóż, mam nadzieję, że wszystko już zrozumieliście. Jeśli nie, zajrzyjcie do mnie w razie potrzeby.
            Kyle mruknął coś niezrozumiałego, po czym wyszedł z Julią na korytarz. Gdy zamknął drzwi do gabinetu, nie zdejmując dłoni z klamki, pochylił się i westchnął. Julia oparła się o kolumnę i utkwiła wzrok w jednym punkcie. Cała rozmowa z Roną minęła stanowczo za szybko. Jednak czy nie szybkość była teraz dla nich najważniejsza?
- Tak po prostu to zaakceptowałaś? – zapytał cicho zrezygnowanym tonem.
- A mam inne wyjście? – wzruszyła ramionami. – Co drugi fakt, jaki muszę przyjąć do wiadomości, okazuje się być totalnym szokiem. Przyzwyczaiłam się do tego, że sytuacje się zmieniają. Że ludzie są zmienni – zrobiła krótką pauzę i po namyśle dodała: - Jednego dnia masz ich za przyjaciół, drugiego okazują się być kłamcami. Norma.
Spojrzał jej w oczy, a jego twarz spochmurniała jeszcze bardziej.
- Wiem, co masz na myśli. Rozumiem, że zachowałem się infantylnie i niepotrzebnie dodałem ci zmartwień…
- Dobrze to ująłeś. To, co zrobiłeś, było w ogóle niepotrzebne – mówiła szybko i oschle. Nie poznawała swojego głosu, jednak nie potrafiła poprzestać na tych słowach. – Doszłam do wniosku, że wszyscy się mną bawią. Nikt nie traktuje mnie poważnie, zwłaszcza Rona. Nawet Beth widzi we mnie tylko głupawą uczennicę bez aspiracji. Myślałam, że w twoim przypadku będzie inaczej. Że udowodniłeś swoją wiarę we mnie wtedy, całując mnie. Ale myliłam się.
- Myślałem nad tym całą noc. Proszę, porozmawiajmy na spokojnie.
- Może później – powiedziała wymijająco. Czuła się wypruta z emocji. – Teraz muszę przemyśleć sobie ważniejsze sprawy niż jakże trudne problemy egzystencjalne, błądzące po twojej głowie podczas bezsennych nocy.
Uznając rozmowę za skończoną, ruszyła przed siebie.
- Jak chcesz – po chwili usłyszała za sobą jego głos, równie chłodny jak kamienne ściany zamku, od których odbijał się echem. – Czasem zastanawiam się, co takiego w tobie sprawia, że te noce są bezsenne.
            Zaskoczona odwróciła się, jednak Kyle’a już tam nie było. Odszedł bez słowa. Zdania poleciały z prędkością wody spadającej z wodospadu. Słów nie dało się już cofnąć.
            Czując spływającą po policzku łzę, uciekła stamtąd mrocznym korytarzem Akademii.



            Ledwo zamknęła drzwi do swojego pokoju, te ponownie się otworzyły i do pomieszczenia weszła przejęta Beth. Bez słowa wcisnęła w dłoń zdziwionej Julii złożoną kartkę.
- Co to jest? – zapytała Julia, patrząc na papier.
- Sądzę, że będziesz zainteresowana – odpowiedziała szybko Beth. - List od Diany. Po tym, co ci zrobiła, nawet nie raczyła podłożyć go do właściwego pokoju. Przed chwilą znalazłam go wetkniętego w futrynę drzwi.
- Nie chcę jej przeprosin...
- Rozumiem cię, z tym że to nie jest list z przeprosinami – rudowłosa zagryzła wargę. – Przeczytaj go, dobrze ci radzę.
            Julia z westchnieniem rozwinęła kartkę i zaczęła czytać.

Julio
Nigdy nie żywiłam do ciebie specjalnych uczuć. Wręcz przeciwnie. Uważam, że jesteś koszmarna. Wchodziłaś mi w drogę, co tylko ci zaszkodziło.
Wiesz, czasami mam ochotę, by na kimś się wyżyć. No cóż, ostatnio padło na ciebie. Jesteś dosyć głupia, więc zakładam, iż do tej pory jeszcze się nie zorientowałaś. Rona kazała mi przeprosić wszystkich, którzy przeze mnie „cierpieli”. Nie mam najmniejszej ochoty tego robić. Pomimo to, uznałam, że ta gra mnie już nie bawi.
Zmierzam do tego, by ci przekazać, iż Tristan wcale nie ukradł tego kamienia. Zaskoczona? Błyskotkę podłożyłam JA, po to, abyś wzięła go za złodzieja. Mam nadzieję, że to raz na zawsze zakończyło wasz związek. To ostatnie, co mogłam dla ciebie zrobić.
A teraz czas na pożegnanie.
Żegnaj. Mam nadzieję, że już nigdy nie będzie mi dane ujrzeć twej pospolitej facjaty.
Diana

Julia zaczerpnęła tchu i opadła ciężko na krzesło. Z niedowierzaniem spojrzała na Beth.
- Musiała go u mnie zostawić zaraz przed wyjazdem, ale znalazłam go dopiero teraz – wyprzedziła jej pytanie koleżanka.
- On go nie ukradł… Tristan nie był złodziejem… - wyszeptała drżącym głosem Julia.
- O jaki kamień jej chodziło? – zapytała Beth.
- To już nie ważne – mruknęła blondynka.
  Oskarżyła i zganiła Tristana za coś, czego, jak się dowiedziała, wcale nie uczynił. Podparła czoło na dłoni i zamknęła oczy. Ta wiadomość całkowicie ją dobiła. Straciła jego zaufanie, a to wszystko dlatego, że dała się nabrać na kolejną intrygę Diany. Czy po czymś takim będą mieli szansę odbudować ich przyjaźń?
- Chyba raczej ważne, skoro zaszło to tak daleko, że przyszła do ciebie w nocy i próbowała cię zabić!
- Na litość boską, Beth, nie chodziło wtedy o Tristana.
- Jak to? – Beth zmarszczyła brwi. – W takim razie o co?
- O Kyle’a – odpowiedziała zamyślona Julia.
Nagle dotarło do niej to, co powiedziała.
- Kyle… - powtórzyła Beth. – Ach, to ten chłopak, który niedawno wrócił do Akademii? Słyszałam o nim. Podobno niezły z niego przystojniak.
- O Kyle’a! Że też nie pomyślałam o tym wcześniej! – lekceważąc uwagę koleżanki, dziewczyna zaczęła nawijać nerwowo kosmyk włosów na palec. – Tylko… dlaczego o niego?
- Chwila, nie nadążam… - rudowłosa uniosła dłonie. – Wiem, że jestem tu nowa, ale chyba nie za bardzo rozumiem, jaki jest związek między Dianą, tobą, Kyle’em i Tristanem… Trójkąt, czy raczej… kwadrat miłosny? – wybałuszyła oczy. – Na święte Wejary! Wolę się mylić, bo nie brzmi to zachęcająco!
- Wybacz, Beth, ale pilnie muszę gdzieś iść – Julia i wstała, po czym wyszła z pokoju.
Teraz nie miała głowy do tłumaczenia się Beth.
            Już po chwili stała przed drzwiami do pokoju Kyle’a. Zebrawszy całe opanowanie, na jakie mogła się zdobyć, mając cichą świadomość, że rozmowa z nim nie będzie należeć do zbyt komfortowych po jej ostatnich ostrych słowach, zapukała. Gdy nie usłyszała żadnej odpowiedzi ze środka, lekko uchyliła drzwi i weszła do pokoju. Nie zastała w nim chłopaka. Wzruszyła ramionami i już miała wyjść, gdy nagle w drzewach za oknem ujrzała jakiś ruch. Przeskakując nad porozrzucanymi po podłodze ubraniami, podeszła do szyby. Starała się wypatrzeć cokolwiek lub kogokolwiek, jednak uniemożliwiał jej to powoli zapadający mrok, stopniowo pochłaniający wszelką roślinność.
            Julia westchnęła i dopiero wtedy uświadomiła sobie, jaki zaduch panuje w pokoju. Odruchowo wyciągnęła rękę w stronę klamki do okna, jednak zabrakło jej kilku centymetrów. Nie zdążyła nawet przekląć swojego wzrostu, co miała w zamiarach, bo wtem tuż zza jej pleców wyłoniła się czyjaś dłoń i ostrożnie przekręciła klamkę.
- Mój Boże, Kyle! – krzyknęła i odskoczyła w bok. – Wystraszyłeś mnie!
- To ty mnie wystraszyłaś, grasując po zmroku w moim pokoju – odparł, a przez jego twarz przemknął triumfalny uśmiech. - Chciałaś okraść mnie z dobytku?
- Z tego tutaj, na podłodze? – wskazała podbródkiem bałagan. Pal licho urażoną dumę, prędzej czy później przestałaby być na niego zła. Tak więc dlaczegóżby nie teraz? – Jako złodziej, mam swój honor. Swoją drogą, mógłbyś posprzątać to pobojowisko.
- Pobojowisko tego typu to nieodłączny element mojej egzystencji – rzekł z czułością. – Buduję tu swój mały ekosystem. Nie chcę zachwiać jego delikatnej równowagi.
            Julia wstrzymała oddech, by się nie roześmiać. Po chwili milczenia znów się odezwała:
- Słuchaj, przepraszam cię za tamto… Powiedziałam ci te wszystkie głupoty pod wpływem emocji. Teraz rozumiem, że niepotrzebnie mogłam cię zranić, a przecież żadne z nas nie potrzebuje w zaistniałej sytuacji dodatkowych zmartwień.
Kyle uśmiechnął się pogodnie.
- Nic się nie stało – machnął dłonią. - Rozumiem cię. Wszyscy czegoś od ciebie wymagają, ciąży na tobie wielka odpowiedzialność. Nie zawracaj sobie głowy takimi rzeczami.
Jego słowa spowodowały u niej sporą ulgę. Ogarnął ją wstyd za tamtą rozmowę.
- Przyszłam tu, ponieważ chciałabym również wyjaśnić z tobą pewną kwestię… Otóż, tej nocy, kilka dni temu, gdy Diana do mnie przyszła, powiedziała coś dosyć dziwnego.
Spuściła wzrok, czując, że bliskość chłopaka i utkwione w niej spojrzenie niebieskich oczu, powoli powodują pojawianie się rumieńców na jej twarzy.
- Chciała mi zrobić krzywdę ze względu na ciebie – kontynuowała. – Wiesz może, o co jej chodziło? Dlaczego o tobie wspominała?
            Kyle otworzył szerzej oczy.
- Na miłość Arygosa! – puknął się w czoło. – Przez moją głupotę i fatalną dwuznaczność tamtej sytuacji, ta wariatka omal cię nie zabiła! Nie wiedziałem dokładnie, dlaczego wtedy do ciebie przyszła, ale teraz nareszcie wszystko rozumiem.
- Co rozumiesz? – Julia przełknęła ślinę.
„Dwuznaczność sytuacji”? Te słowa niezbyt jej się podobały.
- Tylko proszę, nie denerwuj się za bardzo… - poprosił cicho. – Cóż, tamtego wieczoru mijał mi dziewiętnasty dzień w zmienionej formie. Nie wyobrażasz sobie, ile wysiłku kosztuje utrzymanie postaci zwierzęcia tak długo. Nie miałem już siły, więc uznałem, że muszę wreszcie zmienić się w człowieka – odchrząknął i z roztargnieniem podrapał się za uchem. – Zrobiłem to jeszcze w twoim pokoju.
            Julia zamrugała oszołomiona. Czuła się dziwnie, słuchając Kyle’a mówiącego z perspektywy Willy’ego. Pomijając ten fakt, nadal nie otrzymała odpowiedzi na swoje pytanie. Zmarszczyła brwi i nagle zaczęła się wszystkiego domyślać.
- Diana zobaczyła cię, jak wychodzisz w nocy z mojego pokoju – pomyślała na głos i spojrzała mu w oczy. – Nie dziwię jej się, że była wściekła.
- Niestety, traf chciał, że jakimś cudem zobaczyła mnie w środku nocy, owiniętego w ręcznik, wychodzącego z… - zaczął z niewinnym uśmiechem, jednak ona przerwała mu raptownie.
- Owiniętego w ręcznik?!
- Jakby ci to powiedzieć… -  z zakłopotaniem wetknął dłonie w kieszenie. – Zmienia się tylko ciało, ubrania nie.
- Czyli po zmianie w człowieka byłeś…
- Właśnie tak.
- Ach… - Julia energicznie pokiwała z namysłem. – Faktycznie, dosyć dwuznaczna sytuacja.
- Nieprawdaż?
            Dziewczyna miała nadzieję, że nie była tak czerwona jak jej się zdawało. Bełkocząc coś pod nosem wyminęła Strażnika i ruszyła w stronę wyjścia. Nie uszła kilku kroków, gdy Kyle złapał ją za przedramię.
- Zaczekaj – poprosił. – Wiem, że przez to, czego się ostatnio dowiedziałaś, i nie mówię tylko o naszej rozmowie, nie czujesz się dobrze. To przede wszystkim moja wina…
- Fakt – odparła bez niepotrzebnego lania wody, unikając jego wzroku.
Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Dlaczego jego obecność tak na nią działała...?
- Chciałabyś przejść się ze mną? – zapytał łagodnie.
- Teraz? – zdziwiła się, patrząc wymownie na ciemność za oknem.
- Nie ma lepszej pory na spacer niż noc w świetle nowiu, jak mawiał mój...tata – przy ostatnim słowie zaciął się, a uśmiech lekko mu stężał.
            Julia nagle przypomniała sobie swoją rozmowę z Mirahem i jego wzmiankę o narodzie Kyle’a. Wbrew swojemu złemu humorowi, uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze, chodźmy.



            Wykradli się z Akademii niepostrzeżenie, po czym pomknęli ogrodami aż do granicy bariery Rony. Stanęli między drzewami, by złapać oddech i ruszyli w stronę rzeki.
            Wśród drzew ukrytych we wszechobecnym mroku nocy, kryła się dziwna obawa. Julia, mieszkając całe życie w hucznym Chicago, bardzo rzadko bywała w otoczeniu lasów, jednak teraz zaczynała rozumieć, dlaczego wiązało się z nimi tyle strasznych legend i baśni. Z drugiej jednak strony, rześkie, chłodne powietrze, cisza mącona co jakiś czas przez zagadkowe szelesty i cykanie świerszczy, miały w sobie równie tajemnicze piękno.
- Zimno ci? – z zamyślenia wyrwał ją cichy głos Kyle’a.
Równie cichy jak leśna noc.
- Nie… - odpowiedziała, jednak on zdążył już ją nakryć swoją kurtką. Miła, ciepła skóra o znajomym zapachu otuliła jej plecy i ręce. Julia nie miała zamiaru protestować. – Dzięki.
            Kyle zaserwował jej jeden z najbardziej czarujących i szczerych uśmiechów, jakie widziała, i wskazał na coś palcem. Bardzo niechętnie odlepiła wzrok od jego twarzy.
- Widzisz ten pagórek? – zapytał. Nieopodal przed nimi, linia drzew w pewnym miejscu znacznie się wybrzuszała. Dziewczyna kiwnęła. – Tam właśnie idziemy.
- Ciągniesz mnie przez pół lasu do jakiegoś pagórka? – jęknęła teatralnie.
- Ciekawe, czy nadal będziesz tak narzekać, gdy dotrzemy na miejsce – zaśmiał się.
            Po kilku minutach stanęli u podnóża wzniesienia, które z bliska okazało się znacznie wyższe niż z daleka. W pewnym miejscu, między trzema wielkimi głazami, utworzyła się dosyć szeroka szczelina. Kyle spojrzał porozumiewawczo na Julię, po czym bez słowa schylił się i na czworaka wszedł w ziejącą dziurę. Dopiero gdy jego nogi zginęły w cieniu, z wnętrza dało się słyszeć głos:
 - Idziesz, czy zostajesz na zewnątrz?
 - Mam tam wejść? Chyba sobie żarty robisz! – zaprotestowała dziewczyna. – Nie wiem jak to jest w Aesii, ale u nas, w Ameryce, jeśli chłopak chce przeprosić dziewczynę, to kupuje jej kwiaty albo zaprasza na kolację…
W połowie słowa z jamy wyłoniła się dłoń Kyle’a.
- Zapraszam cię, Julio.
            Julia zacisnęła wargi i na moment starając się nie myśleć o wszelkim robactwie kryjącym się w jamie, ukucnęła i weszła do środka. Zobaczyła wąski tunel utworzony między skałami. Ruszyła nim na czworaka, a właściwie zaczęła przeciskać się między chłodnymi i chropowatymi kamieniami. Wkrótce tunel powiększył się na tyle, że mogła stanąć na nogi. Zdobyła dwa nowe zadrapania na kolanie i przedramieniu, które pulsowały lekkim bólem.
- Kyle? – zawołała, a przestrzeń poniosła jej głos echem.
            Odpowiedziało jej odległe kapanie wody. Wtem poczuła jak na jej dłoni zaciskają się palce chłopaka. Ze strachu serce zabiło jej mocniej, ale postanowiła, że będzie twarda i nie da po sobie nic poznać. Pozwoliła poprowadzić się na oślep dziwnym, zawiłym labiryntem wyrzeźbionym przez naturę, aż w końcu zatrzymali się. Jej oczy zdążyły już się przyzwyczaić do ciemności, toteż na początku nie mogła rozróżnić żadnych szczegółów oświetlonych przez intensywne światło księżyca. Jednak już po chwili ujrzała przed sobą olbrzymią wapienną jaskinię, o wysokim stropie z dużą dziurą, przez którą było widać nocne niebo. Księżyc barwił na srebrno liczne stalaktyty i stalagmity oraz małe sadzawki. Grota zapierała dech w piersiach.
- Podoba ci się? – szepnął Kyle.
            Julia z zachwytu nie mogła wydobyć z siebie żadnych słów. Spojrzała na niego. Stał o wiele bliżej niż wcześniej myślała. Uniosła wzrok na jego oczy i odkryła, że w księżycowej poświacie one również nabrały srebrnej barwy.
 - Bardzo. To miejsce jest… bajeczne – odpowiedziała cicho.
Chłopak uśmiechnął się ciepło. Puścił jej dłoń i wszedł na środek jaskini.
- Często tu przychodzę – powiedział. – Właśnie o tej porze. Nie wiem do końca, dlaczego tak bardzo lubię tu przebywać. Może po części dlatego, że uwielbiam obserwować nocne niebo? Albo dlatego, że lubię czasami pobyć w samotności? – westchnął i dotknął wapniowej ściany. – A może dlatego, że te białe stalagmity przypominają mi o Murrice?
            Julia zmarszczyła brwi, ale postanowiła nie pytać go na razie o znaczenie słowa Murrika. Domyślała się jednak, że musi być ono związane z historią Kyle’a.
- Skoro lubisz oglądać nocne niebo, to może zrobimy to teraz, razem? – zaproponowała, przerywając ciężką ciszę.
            Usiadła na jednym z kamieni. Kyle zrobił to samo. Z tego miejsca niebo było doskonale widoczne przez wielką dziurę. Oboje zadarli głowy i już po kilku chwilach nieskończona atramentowa przestrzeń, upstrzona miliardami gwiazd i purpurowymi mgławicami, wchłonęła ich bez reszty.
- Wszystkie gwiazdy różnią się od siebie – zauważyła po długich minutach Julia. – Niektóre są żółte, inne połyskują na czerwono, a jeszcze inne - na niebiesko. Czyż to nie jest piękne?
- Owszem. Jednak uważam, że niebo nocą jest jednocześnie cudowne i straszne. Człowiek może podziwiać jego wspaniałość i wyciszony majestat, ale również przez obserwację uświadomić sobie, jak olbrzymi jest wszechświat i jak małe w porównaniu do niego są rzeczy, które znamy – Kyle mówił z niekrytą fascynacją, opierając brodę na kolanach. – Według mnie to jest właśnie istotą piękna nieba. Jest jakby oknem, pozwalającym ujrzeć i doznać namiastkę ogromu kosmosu.
Julia oderwała wzrok od gwiazd i spojrzała na chłopaka.
- Opowiedz mi o sobie – poprosił.
Prośba ta wprawiła ją w niemałe zdumienie.
- Wydaje mi się, że powinieneś być jedną z tych osób, które znają mnie tu najlepiej…
- Też tak sądziłem – przyznał z powagą. – Jednak każda kolejna rozmowa z tobą utwierdza mnie w przekonaniu, że się myliłem. Jesteś jednocześnie otwarta, szczera i… tajemnicza. Ze stoickim spokojem pozwalasz, by wszystkie nieprzychylne zmiany i sytuacje po prostu po tobie spływały – zaśmiał się, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Nie każdy tak łatwo by to znosił. Rejs ku wielkiej niewiadomej, w morzu obcych ludzi, wymagań i życia kompletnie innego od tego, które dotąd znałaś.
            Julia westchnęła, w duchu się z nim zgadzając. W kilku słowach streścił wszystkie jej obawy i lęki. Wielka niewiadoma: oto, co ją czekało.
- Robię to wszystko, bo tak mi każą moje wartości i wewnętrzny przymus – zaczęła, gdy Kyle spojrzał na nią pytającym wzrokiem. - Nie wiem, czego mam się spodziewać, ani czemu to wszystko ma służyć. Nie żyłam w Aesii od urodzenia i nie znam tych realiów, więc jedynie domyślam się, jak wielki strach muszą czuć ci wszyscy ludzie. Tak wielki, że sprowadzili laika, obcego, kosztem własnego życia, by to właśnie on wybawił ich od piekła. Wszystko pięknie, z tym, że co dalej? Rzucono mnie na głęboką wodę i kazano przyjąć do świadomości normy i prawa, jakie wcześniej w ogóle nie mieściły się w mojej głowie, a przyswojone zasady rządzące moim światem, ba, cały mój świat puścić w niepamięć – wzruszyła obojętnie ramionami. – Więc co takiego może napędzać mnie do działania, do brnięcia w nieznane mi życie, nieuniknione przeznaczenie? Wpojone mi wartości, w których wzrastałam, i które teraz nie pozwalają mi odwrócić się plecami do potrzebujących. Mając podane na tacy wszystkie tajemnice skrywane przez całe moje życie, wiedząc, że jestem jedyną i ostatnią nadzieją na ocalenie milionów niewinnych duszy, na wywalczenie wolności tej krainy, że jestem córką Arhea, że moi praojcowie byli najpotężniejszymi władcami, jakich znała historia… Wiedząc to wszystko, po prostu czuję, że nie mogę zawieść. Jakichkolwiek wyrzeczeń, przykrości, niebezpieczeństwa, samotności by to wymagało, po prostu nie mogę zawieść.
            Kyle przez cały czas patrzył na nią z uwagą. Jego mina zdradzała, że wywarła na nim duże wrażenie tym wyznaniem.
- Pamiętasz, jak mianowałaś mnie na swego strażnika? – zapytał cicho.
- Oczywiście, że tak – kiwnęła.
- Nadal nim jestem – dotknął swojej piersi. - Nie zaznasz samotności, dopóki tak jest. Dotąd również mało się interesowałem losami Aesii i ambicjami Rony. Aesia nie jest moją ojczyzną i nigdy nie będę jej tak traktował. Pomagałem w podziemiu jedynie przez wdzięczność i dług, jaki mam u Rony. Teraz jednak dochodzę do wniosku, że walka u twojego boku o wyzwolenie tego kraju, będzie dla mnie wielkim zaszczytem. Masz we mnie przyjaciela i obrońcę. Dam ci wsparcie w każdej chwili zwątpienia i smutku. Razem przez to wszystko przebrniemy, córko Arhea.
            Julia oniemiała wpatrywała się w jego jasne oczy. Ta deklaracja płynęła z głębi serca, wiedziała to.
            I nagle wszystkie jej zmartwienia, żale, frustracje, gdzieś uleciały, bo oto poczuła, że już nie jest sama. Że Kyle poprowadzi ją za rękę przez morze, że nawet wielka niewiadoma czekająca na mrocznym brzegu, z nim nie będzie już tak straszna. Że żaden obrót kalejdoskopu nie zmiecie jej chęci i odwagi, dopóki ten chłopiec pomaga je zachować.
- Dziękuję ci – powiedziała po prostu, głęboko wzruszona.
            Przysunęła się i oparła głowę na jego piersi. Poczuła, jak chłopak nieruchomieje, ale po chwili otacza ją ramieniem. Oboje potrzebowali tylko ludzkiej bliskości, napawającej niebywałą siłą. Zadarli głowy i w milczeniu kontynuowali obserwację nieba.
Tylko oni – i kosmiczna nicość, widziana z ich własnego obserwatorium. I jeszcze cisza, w której nie dało się usłyszeć nic, poza rytmicznymi uderzeniami dwóch serc, które wkrótce zlały się w jedno.



            Była dokładnie druga w nocy, gdy Portal zamknął się, a oni znaleźli się w głównym holu Akademii. Usiedli i oparli się plecami o kolumnę.
- A więc mogę spodziewać się… wszystkiego? – wyszeptała Julia. – Nawet śmierci?
- Jestem jednym z trzystu Strażników z całej Aesii, którzy mają pozwolenie na teleportację na Ziemię. Przez to jest możliwość, iż jestem pod nadzorem. Rona z tego względu dla ostrożności wolała mnie zbytnio nie wtajemniczać, więc wiem równie mało, co ty – westchnął. – Nie jest to bezpieczna misja. Spisek kłębi się na spisku. Możliwe, że Aris ma wśród nas jakiegoś szpiega i już o wszystkim wie…
- Nie można czuć się zbyt bezpiecznie, prawda?
- Nie – przytaknął i popatrzył na nią. – Nie wśród nieznajomych. Ale przy mnie nic ci nie grozi.
- Wiem to – uśmiechnęła się, rejestrując w nikłym blasku magicznego kamienia każdy szczegół jego twarzy. – Dziękuję ci za ten wieczór, Kyle.
- Czy takie przeprosiny wystarczyły ci w pełni, bez kwiatów i kolacji? – zapytał z zawadiackim błyskiem w oku.
- W pełni? – uniosła brwi. – Nad tym jeszcze muszę się zastanowić.
            Po pełnej dziwnego napięcia chwili, poczuła na policzku jego ciepłą dłoń. Nie była zaskoczona, wręcz…jakby na to czekała. Powoli odgarnął jej kosmyk za ucho i delikatnie, jakby bał się jej reakcji, pogładził skroń. Julia zorientowała się, że wstrzymała oddech. W tym geście kryło się tyle czułości, że coś w jej wnętrzu zapłonęło. Wpatrywała się w oczy Kyle’a, których błękitne tęczówki całkowicie niemal zniknęły pochłonięte przez źrenice. Ich twarze dzieliły centymetry. Chłopak nachylił się, pokonał ten końcowy dystans i pocałował ją w czoło.
- To, za Willy’ego. – szepnął i dodał: – Przekazał mi, że te trzy tygodnie były najszczęśliwszym czasem w całym jego życiu.
Uśmiechnęła się i ostrożnie dotknęła dłońmi jego szyi, barków. Nie spuszczała wzroku z jego oczu, które patrzyły na nią łagodnie i z czułością. To spojrzenie wystarczało za tysiąc słów.
- A to za to, że wciągając cię w to wszystko, pozwoliłem by twoje życie zostało narażone jeszcze nie jeden raz.
- Co… - zaczęła, nie rozumiejąc, jednak przerwał jej pocałunkiem.
            Jej zdumienie trwało tylko krótką chwilę. Wplotła palce w jego rozwichrzone, gęste włosy, napawając się uczuciem otrzymania długo wyczekiwanej nagrody. Tak bardzo za nim tęskniła… Teraz chciała po prostu pozostać w jego ramionach i nie myśleć już o niczym.
            Jego ręce wodziły po jej plecach, talii, karku. Całowali się długą chwilę, jednak w ich poczuciu – sekundę. Odsunęli się od siebie na milimetry, by złapać oddech. Julia nie mogła uwierzyć w to, co właśnie zaszło. Gdy już miała coś powiedzieć, w ciemności rozległ się czyjś głos:
- Gratuluję, Julio.
            Jej serce momentalnie stanęło. Zamarła, czując jak krew odpływa z jej twarzy.
            A więc jednak myliła się, sądząc, że los powstrzyma się przy obecności Kyle’a od przechylenia swego kalejdoskopu.
Bo oto właśnie sunęła na nią lawina koralików, bynajmniej nie tak kolorowych, jak by chciała.
- Myślałem, że będziesz się beze mnie nudziła. Ale ty, jak widać, wcale nie próżnowałaś – dokończył beznamiętnym głosem Tristan i bezszelestnie oddalił się korytarzem.


***





Wakacje niestety dobiegają już końca. Zapewne wielu z Was powróciło już do domów. Być może, tak jak ja, czujecie niedosyt, tęsknotę za zawartymi znajomościami, za szczęśliwymi chwilami, relaksem, odkrytymi miejscami... Ja sama jednak pomimo tego wszystkiego wiem, że powróciłam bogatsza o nowe doświadczenia i wspomnienia. Zdaję sobie sprawę, że ten rok szkolny będzie bardzo trudny, ale mam tą świadomość, że w razie zwątpienia, braku sił i chęci, będę mogła powrócić myślami do ciszy mazurskich lasów, które tak bardzo kocham, do szumu morza, powiewu bryzy smagającego twarz i włosy, miłych chwil spędzonych z przyjaciółmi przy ogniskach... Wspomnienia chyba dla każdego są bardzo cenne, nieprawdaż?
Po dość długim czasie, wstawiamy kolejną część opowiadania. Dziękuję, również w imieniu A.K.P., wszystkim, którzy nadal czekają na rozdziały. Nie ma chyba nic przyjemniejszego, niż ludzie, którzy podziwiają twoją pracę i wkręcają się w fabułę, którą sam tworzysz. Dziękujemy Wam jeszcze raz!

Niedługo wstawimy kolejny rozdział. Od deski do deski napisze go A.K.P., co dotąd jeszcze się w sumie nie zdarzyło. W sekrecie powiem Wam, że dowiedziałam się od niej, iż ma już jakiś fajny pomysł. Uzgodniłyśmy tylko z grubsza, co ma się znaleźć w kolejnej części, jednak jeśli chodzi o resztę, pozostawiłam jej wolną rękę. Tak więc jestem ciekawa nie mniej, niż Wy :). 

Pozdrawiam i życzę maksimum relaksu, odprężenia i ostatecznego naładowania akumulatorów w ostatnim tygodniu wakacji. 
Odezwiemy się z nowym rozdziałem już wkrótce!
 Akwarela