poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział 19

Witajcie! Mam nadzieję, że spodoba Wam się nowy rozdział. Niestety następny ukaże się dopiero we wtorek lub w środę z powodu wyjazdu mojej współautorki - Akwareli. Przepraszamy za to opóźnienie, ale mamy nadzieję, że nam wybaczycie :) Tymczasem zapraszam do czytania:



Julia siedziała na kanapie w głównej komnacie Akademii, udając, że czyta książkę. Pomieszczenie stanowiło centrum całego zamku – wychodziły od niego liczne korytarze, które stopniowo rozgałęziały się w coraz mniejsze i węższe. Blondynka uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie swój powrót do Akademii wraz z Kylem. Użyli wtedy Portalu, który przeniósł ich na tę samą kanapę, na której właśnie teraz siedziała. Pamiętała pierwsze wrażenie, jakie zrobiła na niej reprezentacyjna część zamku. Wtedy wszystko wydawało jej się nudne, staroświeckie i bez gustu. Pokręciła głową z rozbawieniem. Z perspektywy trzech tygodni łatwo było dostrzec dwie strony Akademii. Pierwsza – jak się okazało, pozorna –odpychała swoim średniowiecznym wyglądem, mentalnością ludzi i ich odrębnym podejściem do życia. Druga natomiast – ta, która okazywała się tą prawdziwą – intrygowała i przyciągała swoją odmiennością. Z czasem te rzeczy, które wydawały się dziwne i niepojęte, nabierały uroku. Niepowtarzalny klimat Akademii, starannie pielęgnowana kilkuwieczna tradycja, inne spojrzenie na świat – to chwyciło za jej serce do tego stopnia, że nie wyobrażała sobie żyć inaczej.
Dziewczyna skarciła się w duchu za brak skupienia. Uniosła wyżej książkę i udała, że próbuje rozczytać długie słowo. Jednocześnie bacznie obserwowała całą komnatę. U wylotów każdego z korytarzy ciągle pojawiali się uczniowie, by już po chwili zniknąć z pola widzenia. Sala rozbrzmiewała różnymi odgłosami – głośnym szumem rozmów i śmiechów, tupotem butów o kamienną podłogę i trzaskiem drzwi osadzonych po całym pomieszczeniu. Za oknami szalała burza, wzbogacając panujący w Akademii hałas donośnymi grzmotami i hukami piorunów. Również z tego samego powodu nikt nie miał najmniejszej ochoty, by wyjść na zewnątrz. Julia zastanawiała się, jak Altharis może sobie radzić w taką pogodę, mając za osłonę jedynie drewnianą chatę na szczycie góry.
Ponownie zalała ją fala wspomnień, tym razem z wczorajszego dnia. Tajemniczy nieznajomy nasuwał nieprzerwany strumień pytań. Co właściwie zaszło? Jak wybawcy udało się znaleźć w jej pobliżu akurat, gdy potrzebowała pomocy? Czy był to tylko czysty przypadek? Skąd wiedział o Kamieniu Magnasis? I dlaczego zamieszkał w opuszczonych górach Esenthor? Najgorsze chyba było to, że dziewczyna bardzo chciała znowu się tam wybrać. Poprzedniego wieczoru wypadła z domku Altharisa, rzucając przez ramię „Do widzenia i dziękuję ci jeszcze raz”, a zaraz potem utworzyła resztkami sił Portal i przeniosła się z Willym do swojego pokoju w Akademii. Rona nawet się nie zorientowała, że Julia wyszła poza teren szkoły. Pomimo tego było to naprawdę nierozważne. Nie mogła ryzykować kolejny raz. Co sobie wtedy myślała? Jej zadaniem jest przecież zniszczyć Aris! Gdyby ktokolwiek doniósł Ronie, dyrektorka na pewno nie udzieliłaby pozwolenia na kolejne samotne wyjście z Akademii.
A ona bardzo chciała znowu wyjść z Akademii.
No właśnie. To było powodem jej wczorajszego wypadu. Góry Esenthor. Tym razem od samego rana unikała patrzenia w ich stronę. Nie chciała, by znowu zawładnęły jej umysłem. Nadal czuła zapach lasu, powiew chłodnego wiatru na twarzy. Nadal miała przed oczami piękny zachód słońca, niebo w odcieniach złota, czerwieni i szarości. Nadal widziała pod powiekami góry o białych wierzchołkach, potężnych tytanów emanujących siłą i energią. Nadal słyszała przepiękną muzykę przyrody - szum wody w strumieniach, gwizdy ptaków, odgłosy lasu.
Nadal to wszystko czuła. Nadal tęskniła za górami. I to uczucie ją niepokoiło.
Czy kryła się za tym jakaś magia? Może to właśnie ona przegania ludzi z północnych ziem? Ale czy to w ogóle jest możliwe? Tego właśnie chciała się dowiedzieć. A najlepszym sposobem na zdobycie informacji jest wizyta w gabinecie Rony, którego ściany zastawione są aż po sufit półkami z książkami. Na pewno musiały się tam kryć odpowiedzi na wszystkie jej pytania.
Był jednak pewien problem. Rona nikomu nie pozwalała wchodzić do swojego gabinetu, chyba, że ktoś miał stawić się na jej osobiste wezwanie. Na pytanie dziewczyny, skąd ma brać podręczniki potrzebne do nauki, odpowiedziała, że znajdzie je w bibliotece akademickiej. Nie natrafiła tam jednak na żadne książki o tytułach, które mogłyby nasuwać przypuszczenia, iż zawierają one obszerniejsze treści o magii, zaklęciach czy Darach. Jedynie księga „Historia powszechna Erry” zawierała krótką wzmiankę o Czarownikach, którą Julia znała niemal na pamięć:

Rasie tej dał początek Dya-Sę (jeden z czterech Ealarów). Czarownicy charakteryzują się tym, że posiadają Moc oraz Dary. W przeciwieństwie do Strażników, każdy Czarownik posiada Dar, czyli charakterystyczną dla niego zdolność magiczną, może jednak rozwijać również inne zdolności magiczne. Każdy Czarownik posiada dwa Znaki - Dża-Sę - znak Mocy i indywidualny dla każdego Znak Daru.

To wszystko, co jak na razie wiedziała o sobie, jako o Czarowniku. Z pewnością posiadała Dar, ale poza wskazówką Tristana, iż powinna go odkryć stosunkowo szybko, nie miała pojęcia czego się spodziewać. Dziwne, że nie mogła znaleźć żadnych informacji, legend czy czegokolwiek o Czarownikach… Miała nadzieję, że gdy już zacznie trening na Czarownika, ktoś, kto zna się na rzeczy, będzie w stanie nauczyć ją czegoś więcej.
Jeśli chodzi o Strażników, wiedziała o nich naprawdę dużo. Znała historie najbardziej znanych posiadaczy znaku Ta-Mir oraz specyfikę tej rasy. Biblioteka Akademii posiadała setki książek o tej tematyce. Julia uwielbiała czytać wieczorami legendy o Wojowniku Purpurowego Światła czy podania o Murradzie Dobrym Strażniku. Opowieści te przenosiły ją w odległe krainy pełne magii, niepojętych zjawisk i fantastycznych istot. Nie mogła uwierzyć, że każdy dzień spędza w tym samym świecie. Do tej pory nie udało jej się zobaczyć żadnego smoka, gryfa ani chochlika. Z każdym dniem stopniowo traciła nadzieję na to, że kiedykolwiek je spotka. Na lekcjach nauczyciele skupiali się na historii Wojen Pierwszej Ery, rodzajach Portali, geografii Erry i ćwiczeniu zdolności Strażników. Nigdy natomiast nie było zajęć na temat magii i fauny Aesii. Przez to Julia w ogóle nie wiedziała, co tak naprawdę może kryć ten dziwny świat. Ta myśl bardzo ją przygnębiała. Rona kładła zbyt duży nacisk na wychowanie dziewczyny na Strażnika, jakby zapominała, że jest również Czarownikiem. A Czarownik powinien chyba wiedzieć, czym jest magia i jak sobie z nią radzić.
Julia miała nadzieję, że wraz z zakończeniem treningu na Strażnika to się zmieni. Nie zamierzała jednak czekać tyle czasu. W tym celu przyszła dziś pod gabinet dyrektorki z postanowieniem, iż zaczeka na idealny moment, aby wejść do niego niepostrzeżenie.
I właśnie nadszedł ten moment.
Klamka drzwi, na których tabliczka głosiła napis Gabinet Dyrektora, zaczęła się przekręcać. Drzwi cicho szczęknęły i otworzyły się. Stała w nich Rona. Na jej twarzy po raz pierwszy malowało się roztrzepanie i konsternacja. Pod pachami trzymała dużą ilość zwojów pergaminu. Gdy odwróciła się, by zamknąć drzwi, część z nich upadła na kamienną posadzkę.
Szelest papieru zadziałał na tłoczących się w pobliżu uczniów jak światło na ćmy. Momentalnie otoczyli dyrektorkę, chętni do pomocy przy zbieraniu. Julia przewróciła oczami na widok ich reakcji, ale w duchu cieszyła się, że szczęście jej sprzyja. Wstała z kanapy i ruszyła w ich stronę, udając, że również chce wyciągnąć pomocną dłoń. Ku jej zadowoleniu pergaminy rozsypały się tak, że były w dużej odległości od siebie, dzięki czemu uczniowie wciąż musieli chodzić w te i we w te. To tworzyło pewnego rodzaju zamieszanie.
- Dziękuję wam bardzo, moi drodzy – powiedziała Rona z lekkim roztargnieniem. Widać było, że coś musiało ją wcześniej wyprowadzić z równowagi. – Mam dzisiaj ciężki dzień.
                   Julia zaczęła powoli, niby bez celu, przesuwać się w stronę drzwi gabinetu. Gdy znajdowała się półtora metra od nich, nagle poczuła, że ktoś stoi bezpośrednio za nią. 
- Hej, ty – usłyszała żeński głos.
Gdy się odwróciła, ku jej uldze okazało się, że należał on do pulchnej dziewczyny o ciemnych włosach upiętych wysoko w koński ogon. W rękach trzymała stos pergaminów. Wskazała podbródkiem coś na prawo od blondynki.
- Zaraz wszystkie mi wypadną. Mogłabyś wziąć tamten? – spytała uprzejmie.
Julia pobiegła spojrzeniem we wskazaną stronę. Chodziło o zwój znajdujący się nieopodal. Schyliła się, podniosła go i położyła na pergaminach trzymanych przez dziewczynę. Ta uniosła brwi, dziwiąc się, że sama nie oddała Ronie zguby, jednak po chwili odwróciła się i poszła w stronę dyrektorki. Julia wykorzystała chwilę i dopadła klamkę. Lekko uchyliła drzwi i przecisnęła się do środka. Następnie zamknęła je delikatnie, nie robiąc przy tym najmniejszego hałasu. Odetchnęła z ulgą.
                   Akcja była trudna, jednak nie mogła użyć Portalu, by dostać się do komnaty. Warunkiem teleportacji była dokładna znajomość miejsca docelowego, a ona była tu może dwa razy w życiu. To skomplikowało plan Julii, jednak nie na tyle, by się z niego wycofać. Na szczęście najgorsze było już za nią.
                   Dziewczyna musiała działać szybko, gdyż Rona w każdej chwili mogła wrócić. Podeszła do jednej z półek z książkami i zaczęła szukać wzrokiem czegoś ciekawego. Towarzyszyło jej uczucie ekscytacji i ucisk w żołądku, spowodowane świadomością, że robi coś zabronionego. Z drugiej strony, nikomu nie dzieje się krzywda, więc czym się przejmować? Myśl, że jest w zakazanym miejscu napawała ją niezdrową dumą, jakby właśnie udowodniła samej sobie, że jest do tego zdolna. Prędzej czy później Rona sama będzie musiała pokazać jej któreś z tych ksiąg.
                   Julia przebiegała wzrokiem po grzbietach kolejnych tomów…„Encyklopedia roślin według Parlada Sędziwego”…„Specyfika Etniczna Południowo-zachodniej Aesii”…„Historia Trzech Pierwszych Er”… Nic o Czarownikach. Dziesiątki tytułów zlewały się przed jej oczami w jedną plątaninę słów. Czy uda jej się znaleźć księgę, w której mogłaby przeczytać o Altharisie, Zmiennokształtnych, smokach, elfach, Czarownikach i magii? A może to wszystko nie było dla niej przeznaczone? Może było zamknięte, nieosiągalne niczym słodycze ukryte przez rodziców przed dzieckiem? Może nie zasłużyła na taką wiedzę? Westchnęła, odganiając natrętne myśli. Od zawsze miała skłonności do popadania w paranoję. Wyszukiwała wszystkie możliwe powody, przez które coś jej się nie udawało. A przecież trzeba się skupić na tym tu i teraz.
                   Oparła się o półkę z książkami i utkwiła wzrok w marmurowym popiersiu, stojącym obok biurka. Przedstawiał nieznanego jej mężczyznę. Może zmarłego męża Rony? Zapamiętała jego imię, gdy przy pewnej rozmowie dyrektorka przelotnie o nim wspominała. Terral. Wyraz twarzy mężczyzny zdradzał powagę i skupienie. Puste oczy zdawały się obserwować całe pomieszczenie, w tym również Julię. Orli nos rzucał cień na ciemnoszary policzek. Na szyi wyrzeźbiony został łańcuszek. Dziewczyna przypatrzyła się biżuterii. Żaden artysta nie skupiał się na takich detalach. Jednakże w Aesii mogło być inaczej. Tutaj wszystko było odmienne i niepojęte. Zaintrygowana podeszła do popiersia. Okazało się, że łańcuszek w rzeczywistości okazał się linią biegnącą wokół szyi. Przejechała palcem po wgłębieniu.
                   Przypomniał jej się pewien film, w którym pod głową rzeźby znajdował się guzik uruchamiający tajemniczą maszynerię. Może tutaj też tak było? Czy to możliwe, aby architekci zamku wykorzystali tak często używany motyw ziemskich horrorów? Wprawdzie zamek był budowany kilkaset lat wcześniej, gdy na Ziemi nie istniała jeszcze elektronika, a co za tym idzie, również filmy.
- Co to ma do rzeczy? – mruknęła Julia, poirytowana swoimi rozważaniami.
                   Mimo to ciekawość zwyciężyła i dziewczyna położyła dłonie na chłodnej głowie marmurowego mężczyzny. Starała się nie zwracać uwagi na karcące spojrzenie podobizny. Ścisnęła mocniej wyrzeźbioną czaszkę i pchnęła ją do przodu.
                   Nie miała pojęcia, dlaczego nie była zaskoczona. Dokładnie tego się spodziewała. Podświadomie wiedziała, że popiersie nie stoi tu przypadkowo. Głowa odchyliła się w tył, jakby była przytwierdzona do szyi na zawiasach. Okazało się, że we wnętrzu znajdowała się mała skrytka, z której wystawała czarno-złota korbka. Dziewczynie wydało się to bardzo kiczowate i przewidywalne, jednak nie protestowała. Czuła coraz większe podekscytowanie. Zacisnęła palce na korbce i pokręciła nią kilka razy. W tym samym momencie obok niej rozległo się dudnienie. Gdy odwróciła się w stronę, z której dochodził dźwięk, okazało się, że w rytm poruszanej przez nią korbki opuszczał się fragment jednej ze ścian. Przypominało to trochę ziemskie automatyczne drzwi, jakie nierzadko znajdują się w centrach handlowych. Opuszczona część ściany pozostawiła po sobie zionącą prostokątną dziurę w ścianie.
                   Julia podeszła do wylotu tajemniczego wejścia. Panujący wewnątrz mrok był nieprzenikniony. Nie była w stanie dostrzec niczego, choćby nikłego światła padającego na ściany pomieszczenia. Zaintrygowana, wyciągnęła rękę w głąb, prosto w niezbadaną złowieszczą przestrzeń. Starała się wyczuć jakikolwiek kształt wśród panującej ciemności. Próbowała na różnych wysokościach, jednak na nic nie natrafiła. Zrobiła krok w przód i powtórzyła czynność. Na niewiele się to zdało.
                   Z początku miała w planach jedynie wejść do gabinetu, poszukać jakiejś przydatnej księgi i przenieść się do swojego pokoju. Nie przewidziała natomiast tego, że może zastać tu coś takiego.
                   Rona mogła lada chwila wrócić. Dziewczyna nie powinna ryzykować, że dyrektorka dowie się o jej odkryciu, a co gorsza – o jej włamaniu. Pomimo tego, musiała sprawdzić, dokąd prowadzi wejście. Postanowiła działać, póki ma czas. Zdjęła z szyi Magnasis i wyciągnęła przed siebie, niczym latarkę. Kamień dawał nikłe światło, zupełnie jakby mrok odbierał całą jego energię. Mimo to czuła się lepiej, mając go przy sobie. Wzięła głęboki wdech i ruszyła przed siebie.
                   Szła szerokim na dwa metry korytarzem. Poruszała się wolno, krok za krokiem, stawiając stopy z uwagą. Magnasis rzucał niebieskawe cienie na ceglane ściany, powiewające pajęczyny przy suficie i nierówną kamienną posadzkę. Nie było tu okien ani prześwitów między cegłami, spomiędzy których mogłoby przedostać się choć trochę światła. Gdzieniegdzie na ścianach wisiały zaczepy na pochodnie, jednak nigdzie takowe się nie znajdowały. Chłodne powietrze niosło zapach wilgoci, kamienia, ziemi i stęchlizny. Po kilku metrach z ciemności wyłoniły się spiralne schody prowadzące na dół. Bez zastanowienia zaczęła schodzić po pierwszych stopniach. Jej kroki odbijały się głuchym echem od ścian. Oprócz nich wokoło panowała absolutna cisza. Dziewczyna poczuła, jak jeżą jej się włoski na karku. Równocześnie rosła w niej ekscytacja, która nie pozwalała zawrócić w połowie drogi. Udało jej się naliczyć pięćdziesiąt cztery stopnie, nim schody się skończyły. Zmierzyła wzrokiem kolejny korytarz i ruszyła za przewodnikiem w postaci Kamienia Magnasis. Zastanawiała się, ile jeszcze zakamarków i tajemnic kryje zamek. Na pewno nie wszystkie jego części są udostępnione uczniom.
                   Nagle dziewczyna ujrzała w oddali ciepły blask. Z każdym kolejnym krokiem stawał się coraz wyraźniejszy. Po kilkudziesięciu metrach okazało się, że jego źródło kryło się za zakrętem. Zastygła, nasłuchując, jednak nie dotarły do niej żadne dźwięki poza cichym kapaniem wody. Wolno podeszła do zakrętu i przylgnęła do ściany. Po chwili delikatnie wychyliła się, ciekawa, co zaraz zobaczy.
                   Za zakrętem korytarz kończył się wejściem do niewielkiej kwadratowej sali. Julia nie zauważyła żadnego ruchu, więc cicho przemierzyła korytarz i weszła do pokoju. Mieścił się tam drewniany stół otoczony krzesłami, na którym stało źródło światła – duża świeca. Pod ścianą stało kilka samotnych siedzisk i dwie duże komody. Na ścianach nie było pajęczyn ani kurzu, a stół wyglądał na czysty, podobnie jak reszta mebli. Być może Rona czasami przychodzi do tego miejsca? Dziewczyna wkroczyła do pomieszczenia i otworzyła jedną z komód, po czym zaczęła ją przeszukiwać. Nie wiedziała, czego szuka ani czego się spodziewać. Pomimo tego przerzucała kolejne stosy kartek, pergaminów, kopert i innych szpargałów z nadzieją, że znajdzie coś ciekawego.
                   W jednej z szuflad jej wzrok przykuły książki leżące w głębi. Sięgnęła po nie i ostrożnie wyjęła z wnętrza komody. Gdy spojrzała na tytuły, zaparło jej dech w piersi. Nie wiedziała, czy przyprowadziła ją tutaj intuicja, czy był to po prostu czysty przypadek, jednak udało jej się znaleźć to, po co przyszła. Grzbiety tomów głosiły kolejno: „Starożytne Runy”, „Magia Przedmiotów i Materii”, „Księga Czarów i Zaklęć”…i ta jedna…„Góry Esenthor - Mistycyzm Pogranicza Dzikich Ziem i Aesii”. Tego właśnie szukała. Nie była gruba, jak na starą księgę; miała najwyżej dwieście stron. Okładka była niepozorna - oprawiona w płótno i wytarta w rogach. Pomimo tego Julia nie mogła doczekać się, aż ją otworzy i zacznie czytać.
                   Niespodziewanie dziewczyna usłyszała przytłumione ludzkie głosy. W jednej chwili ugięły się pod nią nogi, a żołądek zrobił fikołka. Przerażona rozejrzała się wokół, jednak nikogo nie zobaczyła. Gdy już chciała sprawdzić, czy ktoś nie zmierza w jej kierunku korytarzem, uzmysłowiła sobie, że odgłosy dochodzą z góry. Przez podziemną wędrówkę zupełnie straciła orientację i nie wiedziała, w której części Akademii znajduje się ona i ludzie w pomieszczeniu wyżej. Zastygła w bezruchu i zaczęła nasłuchiwać.
- …jeśli wejdziemy tylnim wejściem – rozległ się niski męski głos, który poprzedzała seria stukotów, jakby ktoś właśnie wszedł do pokoju.
- Nie możemy tak ryzykować – odpowiedział mu gładki tenor. Należał zapewne do młodego mężczyzny. – Poczekajmy jeszcze jakiś czas.
- On ma rację – tym razem była to Rona. Jej miękki, wysoki, ale stanowczy głos był bardzo charakterystyczny. – Zresztą powtarzam wam to od początku.
                   Przez chwilę panowała cisza.
- Pokaż jeszcze raz tą mapę, Segelu – mruknął pierwszy mężczyzna.
- Którą, o panie? – zadrwił drugi głos. 
- Nie rób sobie żartów, bo porozmawiamy inaczej!
- Panowie, spokojnie – rzekła ze znudzeniem Rona.
                   Julia wyobrażała sobie scenę rozgrywającą się piętro wyżej.
- Nie robię sobie żartów, Egorze – rzucił Segel z irytacją. – To ty nie dajesz sobie nic wytłumaczyć.
- Długo mam czekać na tą mapę? – zniecierpliwił się Egor.
                   Rozległy się przytłumione szelesty pergaminu. Gdzieś w podłodze na górze musiała kryć się dziura, skoro Julia tak dobrze słyszała, co dzieje się w sąsiednim pomieszczeniu.
- Kto to rysował? – zapytał Segel.
- Ktoś z ludzi Borsuka – odparła Rona. – Dostałam je jakieś dwa miesiące temu. Mówiłam im, że lepiej by było, jakby od razu trafiły do Kruka, ale nalegali, bym je wpierw sprawdziła.
- Nie zaznaczyli kilku ważnych punktów… - wymamrotał Egor. Chwilę potem krzyknął. – Isen, ile mam jeszcze czekać?!
- Daj mi chwilę – odpowiedział mu przytłumiony damski głos.
Julia była kompletnie zdezorientowana. O co im chodzi?
- Rono, czy otrzymałaś już jakieś informacje od Kruka? – zapytał Segel.
- Niestety, jeszcze nie – westchnęła kobieta. – Swoją drogą, nie wiecie, co się u nich dzieje? Nie miałam z nimi kontaktu od kilku tygodni.
- Byliśmy przez miesiąc w Ur-Haar. Słyszałem, że stacjonują teraz gdzieś na wschodzie, ale poza tym nie wiem nic więcej.
- Znalazłam – powiedziała jakaś kobieta, wkraczając do pokoju.
Z każdym jej krokiem rozlegał się głośny stukot. Była to zapewne wspomniana Isen.
- Rozłóż je tutaj – polecił Egor. Po chwili zarechotał głośno. – No i jesteśmy w domu, skarbie! O to mi chodziło!
- Nie ciesz się zbytnio – mruknęła z rezygnacją Isen. – Połowa jest zniszczona.
- Ale przynajmniej nie stoimy w punkcie startu – odparł Segel, a ton jego głosu ujawniał, że się uśmiecha.
- W takim razie teraz pozostaje nam tylko czekać – westchnęła.
Kobieta miała czysty niski głos zdradzający średni wiek. Była równie poważna jak jej towarzysze.
- O, nie, moja droga. Nie mamy czasu na obijanie się  – rzekł Egor. – Teraz musimy odnaleźć kogoś z ludzi Kruka, żeby mu wszystko przekazać. Zajmie nam to zapewne kilka tygodni. Poza tym trzeba by kogoś wysłać do Wilka. No nic – westchnął. – Jakoś damy radę.
- Musimy – dopowiedział cicho Segel.
Przez chwilę panowała cisza, którą ponownie przerwał młody mężczyzna.
- Ile będzie trwać szkolenie Joalenny?
Było to pytanie skierowane do Rony. Julia poczuła ucisk w żołądku, słysząc swoje prawdziwe imię. A więc ona również była w to zamieszana?
- Jeszcze ponad miesiąc – odpowiedziała dyrektorka. – Nie skończyła jeszcze treningu na Strażnika.
- Jak jej idzie? – zapytała Isen.
Rona zawahała się. Julia czekała na to, co powie. Kobieta nigdy zbytnio jej nie chwaliła.
- Dobrze – powiedziała po chwili. – Bardzo dobrze. Po zaledwie trzech tygodniach nauczyła się tworzyć fioletowe Portale. Widzę w niej ogromny potencjał. Ma talent. Zastanawiam się, jaki ma Dar. Sądząc po jej dotychczasowych zdolnościach, musi on być naprawdę potężny.
                   Julia wypuściła powietrze z płuc. Czuła, jak szczęście i duma wypełniają każdą komórkę jej ciała. Nie sądziła, że Rona może być z niej aż tak zadowolona.
- Na pewno – przyznała Isen. – W końcu Azola była bardzo silnym Czarownikiem – imię mamy Julii wypowiedziała z nabożną niemal czcią.
- Nie zapominaj o Aris – rzucił ostro Segel. – Ona również jest potężna.
- Prosiłem was, abyście w mojej obecności nie wypowiadali imienia tej bestii – warknął Egor.
- Nie przesadzaj – zaśmiała się gorzko Rona. – Musimy ci przecież przypominać, z kim masz do czynienia.
- Tak właściwie, to współczuję Joalennie – wtrąciła Isen zamyślonym tonem. – Wiadomo, że nie ma szans z Aris. Zabijała wielu takich jak ta mała.
                   Julia wydała z siebie zduszony okrzyk i szybko zakryła usta dłonią. Jednak niedostatecznie szybko. W pokoju wyżej momentalnie zapanowała głucha cisza.
- Wy też to słyszeliście? – pierwszy odezwał się Segel.
- Może to myszy?
- Gdzie, jak gdzie, Egorze, ale nie w moim zamku – syknęła Rona. – Pójdę sprawdzić do gabinetu, zaczekajcie tutaj. Nikt nie może się dowiedzieć, że jesteście w Akademii.
                   Po chwili rozległy się kroki dyrektorki i skrzypienie drzwi. Przerażona Julia złapała książki i popędziła korytarzem, starając się nie robić hałasu. Serce waliło jej jak oszalałe i była niemal pewna, że mogą je usłyszeć ci tajemniczy ludzie. W jej głowie echem rozbrzmiewały głosy Isen, Segela i Egora. Kim mogli być i co robili w zamku? Jeśli uda jej się stąd uciec zanim przyjdzie Rona, będzie musiała wszystko dobrze przemyśleć, ułożyć fakty… Teraz jednak biegła do gabinetu, by zamknąć wejście do podziemi.
                   Gdy wreszcie dotarła do schodów, zaczęła przeskakiwać po parę stopni naraz. Przez pośpiech kilka razy się potknęła, raz uderzyła w goleń. Rzuciła kilka nieprzychylnych słów i pobiegła dalej. Musiała zdążyć. Wpadła do gabinetu i od razu dopadła popiersia z korbką. Jej oczy nie przywykły do światła, jednak nie mogła pozwolić, by to opóźniło jej ruchy. Błyskawicznie zaczęła kręcić mechanizmem w przeciwną stronę, modląc się w duchu, by się nie zaciął. Na szczęście ściana sprawnie i szybko wróciła na swoje pierwotne miejsce.
                   Dziewczyna ścisnęła jedną ręką książki, a drugą przecięła powietrze. Portal pojawił się natychmiast. Kolejna porcja światła jeszcze bardziej ją otępiła, jednak bez ociągania się zrobiła krok wprzód. Po chwili poczuła wybawcze uczucie mrowienia w całym ciele, towarzyszące każdej teleportacji.



                   Julia wylądowała na łóżku w swoim pokoju. Księgi wypadły jej z rąk i upadły na podłogę. Sięgnęła na pierś i z ulgą natrafiła na twardą powierzchnię Kamienia Magnasis. Nie wierzyła, że udało jej się uciec na czas. Miała nadzieję, że Rona niczego się nie domyśli.
                   Kiedy była już bezpieczna, nasunęło jej się milion pytań bez odpowiedzi. Kim byli ci ludzie? Dlaczego nie powinno ich być w Akademii? Czy rozmawiali o czymś, co może dotyczyć jej przyszłości? Czy powinna się bać? Jak ma sobie poradzić z Aris po tym, co usłyszała?
                   Właśnie w chwili takiej, jak ta, pragnęła, by móc być blisko Kyle’a. W tym momencie podwójnie odczuła brak jego obecności. Mogłaby mu wszystko opowiedzieć. Mogłaby zdradzić mu wszystkie sekrety z czystym sumieniem, bo wiedziała, że nigdy ich nie wyjawi. Mogłaby mu zaufać. A on wiedziałby, co zrobić i co o tym wszystkim myśleć. Wtem poczuła ukłucie w sercu. Tęskniła za nim. Musiała przyznać, że z nim czuła się bezpiecznie, nawet jeśli czasem działał jej na nerwy.
                   Willy usiadł przed nią i przekrzywił łeb.
 - Cześć piesku – mruknęła, drapiąc go za uchem. – Co tam u ciebie? Bo ja przed chwilą prawie umarłam na zawał.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 18

                Czarne oczy Willy’ego były odbiciem rozgwieżdżonego nieba. Niesforne iskierki przypominały migoczące ciała niebieskie, które tak często towarzyszyły Julii przy nocnych rozmyślaniach. Zupełnie jak Gwiazda Polarna, ich blask przyćmiewał wszystko inne. Były zwierciadłem duszy. Nic nie dało się za nimi ukryć – ujawniały najbardziej skryte uczucia i emocje. Wyrażały wszystko to, czego nie da się zawrzeć w słowach. Gdy wszystko inne zawiodło, dawały nadzieję. Nie pozwalały poddać się bez walki. Dodawały sił i otuchy, jakich nierzadko brakowało każdemu.
                Te same oczy miałyby okazać się fałszywe? To, co czyniło je tak wyjątkowymi miałoby okazać się jednym wielkim kłamstwem? Pod tą maską szczerości i niewinności miałoby kryć się łgarstwo? Julia znała odpowiedź na te pytania. Brzmiała ona: nie. Wiedziała, że Willy to tylko pies. Czuła to. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Tylko jak przekonać do tego Beth?
- To niemożliwe – powiedziała stanowczo.
- Jak inaczej to wytłumaczysz? – spytała rudowłosa.
                Dziewczyna zrobiła krok w przód i spojrzała uważnie na psa. Zwierzę obrzuciło ją wystraszonym wzrokiem i naprężyło mięśnie, gotowe do ucieczki. Beth podniosła ręce w geście uspokojenia i rzekła miękkim głosem:
- Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy – Willy trochę się rozluźnił. – Musimy jednak wiedzieć, kim naprawdę jesteś. Obiecuję, że nikomu o tym nie powiemy. Pozwolimy ci odejść, jeśli przyrzekniesz, że opuścisz okolice Akademii raz na zawsze. A teraz ukaż nam swą rzeczywistą postać.
Julia wstrzymała oddech, niepewna, co za chwilę zobaczy. Przygotowała się, by w razie czego móc otworzyć Portal. Jeśli Beth miała rację, będą mogły uciec. Miała nadzieję, że zdąży go zamknąć, zanim je dogoni.
                Sekundy upływały, lecz nic się nie działo. Willy spuścił głowę, wywiesił język i patrzył z zainteresowaniem na dziewczyny. Najwyraźniej nie miał pojęcia, na co czekają. Po długiej ciszy, przerywanej ich oddechami, blondynka odezwała się jako pierwsza:
- Widzisz? Mówiłam, że to tylko zwykły pies.
- Nie może być psem – powiedziała zdezorientowana Beth. - To Zmiennokształtny. Zwierzęta nie potrafią przechodzić przez Portale.
- Nie uważasz, że Zmiennokształtny przemieniłby się z powrotem? - Julia rozluźniła mięśnie i poczuła, jak uchodzi z niej cała adrenalina. - Po co miałby wciąż udawać, skoro wie, że odkryłyśmy jego sekret?
- On chce, byśmy tak myślały!
                Dziewczyna spojrzała pobłażliwie na koleżankę.
- To tylko zwykły pies – powtórzyła.
- Mylisz się. To…coś jest niebezpieczne. - w głosie Beth kryła się zaciętość, ale i strach. - Pozbądź się tego jak najszybciej.
- To „coś” nazywa się Willy. Zamierzam go przygarnąć. - rzekła dobitnie Julia. Gdy zobaczyła niepewność Beth, westchnęła i dodała spokojniejszym tonem - Daj mu szansę. I proszę cię, nie mów o nim nikomu.
                Rudowłosa spiorunowała psa wzrokiem, ale po chwili przytaknęła powoli.
- Nie powiem – przyrzekła niechętnie. – Ale uważaj na niego. Nie można ufać faunie północnej części Aesii. Zobaczysz, wynikną z tego same kłopoty.


            Cztery następne dni minęły Julii dosyć szybko. Przez ten czas zaprzyjaźniła się z nowym współlokatorem. Kiedy wybierała się na poranne zajęcia, zamykała Willy’ego w pokoju. Z początku obawiała się, że przysporzy to wielu problemów, wkrótce jednak jej troski zniknęły. Codziennie przemycała ze stołówki kawałek kiełbasy, bądź kurczaka. Po powrocie z zajęć pies witał ją niezwykle optymistycznie, wyczuwając zapach mięsa. Do snu kładł się w łóżku tuż obok niej.
To dziwne, ale czasami Julia zapominała, że Willy jest tylko zwierzęciem. Potrafił zarówno z uwagą i skupieniem słuchać jej zwierzeń i opowieści, jak i być wiernym kompanem w trudnych chwilach. Niekiedy jego oczy błyskały z zainteresowaniem, gdy opisywała swój kolejny dzień w szkole. Dziewczyna wiedziała, że ich relacja nie ogranicza się do okazjonalnego pogłaskania po brzuchu lub zabawy na spacerze. Połączyła ich pewnego rodzaju więź. Co prawda nigdy nie miała psa, ale domyślała się, że nie często zdarza się tego rodzaju przyjaźń. Na przykład Kate, jej dawna przyjaciółka z Ziemi, miała kiedyś małego spaniela. Gdy dostała go na urodziny, była wniebowzięta. Nazwała go Ricky. Potrafiła rozprawiać o nim godzinami. Zapewniała, że będzie o niego dbać, czesać go, kąpać, karmić i wyprowadzać na spacery, zastanawiała się również nad wzięciem udziału w wystawie psów. Jednak po kilku miesiącach, gdy Ricky urósł i przestał być małym rozkosznym szczeniaczkiem, jej ekscytacja wyraźnie zmalała niczym dogasająca żarówka. Za każdym razem, gdy mama przypominała, że czas na spacer z psem, Kate przeżywała wielkie katusze. To, co kiedyś sprawiało jej przyjemność i napawało ją dumą wkrótce stało się przykrym i niechcianym obowiązkiem. Nie można było w tym przypadku mówić o przyjaźni, raczej o przymusowym życiu obok siebie. Jednakże nie o to tak naprawdę chodzi, prawda? Liczy się zrozumienie, lojalność i przywiązanie, a nie chwilowe zauroczenie.
Willy często zaskakiwał Julię. Był pozbawiony dużej części psich nawyków: nie szczekał, nie łasił się, nie gonił za własnym ogonem ani nie warczał. Nie lubił także aportować. Gdy pewnego dnia dziewczyna rzuciła mu patyk, ten usiadł przed nią dając jasno do zrozumienia, że nie interesują go tak infantylne zabawy. Nigdy również nie żebrał o jedzenie. Ponadto nie jadł prosto z ziemi. Posiłki przyjmował tylko i wyłącznie z ręki bądź z talerza.
Beth z poirytowaniem przyglądała się dziwnemu zachowaniu psa. Było one dla niej niepodważalnym dowodem na to, iż Willy jest Zmiennokształtnym albo nawet czymś gorszym. Dotrzymała co prawda swojej obietnicy, że nie powie nikomu o współlokatorze Julii, jednak wciąż nie darzyła go sympatią ani chociażby szacunkiem. Otwarcie wyrażała względem niego swój brak tolerancji. Nie ufała mu i przekonywała jego obecną właścicielkę, by czyniła to samo. Jej podejrzliwość była jednak uzasadniona – pies sprawiał wrażenie skrytego, poważnego i dumnego. I może właśnie to Julia lubiła w nim najbardziej.




Tego dnia dziewczyna obudziła się z uczuciem dziwnego ucisku w żołądku. Gdy po obfitym śniadaniu nic się nie zmieniło, zaczęła się niepokoić. Sądziła bowiem, iż powodem jest głód.
W czasie lekcji każda minuta płynęła niemiłosiernie długo. Nie dość, że skurcz żołądka dawał się we znaki, to jeszcze przed południem zaczęła ją boleć głowa. Ból był podobny do tego przed Wizją, jednak takowa się nie pojawiała. Z każdą chwilą było coraz gorzej. Odrętwienie powoli rozprzestrzeniało się po jej ciele, a ucisk żołądka nie zamierzał ustać.
Wszystko jednak zmieniło się, gdy odwróciła głowę w stronę okna i ujrzała Góry Esenthor, dumnie spoglądające na nią zza szyby...
Dziewczyna nigdy nie doznała takiego uczucia. Pulsujący ból odszedł jak ręką odjął, a jego miejsce zajął błogi spokój i energia płynąca z zewnątrz. Utkwiła wzrok w górach hipnotyzujących jak nigdy. Zdawały się coś do niej szeptać, jakieś bezgłośne mistyczne słowa, swoiste zaproszenie. Odbijały się echem w jej głowie, całkowicie odrywając ją od rzeczywistości. Powoli w jej serce zaczęło wstępować pragnienie, tak nierealne, ale właśnie dzięki swej nierealności doskonałe. Zapragnęła, by wyrosły jej skrzydła. Mogłaby wtedy rozłożyć je na boki, uderzyć kilka razy i wzbić się w powietrze. Przeciąć chłodną szarość nieba i poszybować tuż nad iglastymi lasami, strumieniami oraz pagórkami. A potem unieść się jeszcze wyżej i wyżej, aż na wysokość niknących w chmurach szczytów gór, skąd mogłaby obserwować cały świat.
Nagle oprzytomniała. Zdała sobie sprawę, że ciągle siedzi w klasie. Spojrzała na powoli zapisywaną przez nauczycielkę tablicę. Próbowała skupić się na lekcji, jednak góry, które co chwila przyciągały jej spojrzenie, skutecznie wypierały wszystkie inne myśli.
Gdy wreszcie zadzwonił tak bardzo upragniony dzwonek obwieszczający koniec zajęć, dziewczyna jako pierwsza wypadła z sali. Przemierzyła korytarze Akademii z niewiarygodną prędkością, by jak najprędzej znaleźć się w swoim pokoju. Wpadła do niego pół minuty później, co było absolutnym rekordem. Willy spojrzał na nią zdziwiony i przeciągnął się na dywanie.
- Chcesz wyjść na spacer? – zapytała Julia na przywitanie, na co pies zareagował energicznie. – Świetnie.
Położyła torbę tuż przy biurku i zaczęła szukać wzrokiem wygodnych spodni i kurtki. Weszła do łazienki i szybko przebrała się z mundurka Akademii Strażników. Przed wyjściem spojrzała jeszcze na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad umywalką. Jej oczy błyszczały z emocji. Nic dziwnego - czuła olbrzymi wigor, chciała biec ile sił w nogach. Nieważne gdzie, byle dalej, wyżej, przed siebie. W góry. Niebieskozielony Magnasis zawieszony na szyi delikatnie jarzył się błękitnym blaskiem, uwydatniając obojczyki dziewczyny. Jego obecność wywołała uśmiech na jej twarzy. Gdy wyszła z łazienki, Willy usiadł tuż przed nią z wyczekiwaniem.
- Dzisiaj pospacerujemy trochę dłużej niż zwykle – powiedziała z wyrazem zadowolenia.


Wędrowali od dwóch godzin. Rzeźba terenu była tak różnorodna, że już po kilku kilometrach Julia poczuła, jak jej mięśnie sztywnieją. Nie zamierzała jednak przerwać marszu. Nie czuła zmęczenia, jakby to jakaś wewnętrzna siła zmuszała jej nogi do chodu. Willy truchtał wiernie u jej boku, co jakiś czas odchodził nieco dalej, wiedziony zapewne różnymi ciekawymi zapachami. Wznoszące się przed nimi góry przyciągały ją jak magnes. Nie mogła nawet na chwilę spuścić z nich wzroku. Czuła się wtedy dziwnie nieswojo.
Wiedziała, że Rona zapewne udzieli jej reprymendy za to, że włóczy się tak długo po okolicy bez jej zezwolenia. Zdawała sobie też sprawę z tego, że taka wyprawa może okazać się bardzo niebezpieczna. Beth mówiła, że północne ziemie nigdy nie zostały w pełni zbadane pod kątem przyrodniczym. Nie zawracała sobie tym jednak głowy. Była świadoma zagrożeń, jednak nie obchodziło ją to. Teraz liczyły się tylko góry Esenthor oraz bijące z nich siła, dostojność i dzikość.
Niedługo potem po przebyciu wielu wzniesień znaleźli się kilkadziesiąt metrów nad doliną. Julia nie wiedziała jak ani kiedy udało im się tyle przejść, ale czuła, że chce więcej. Chce iść dalej, choćby na sam szczyt.
Niebo z każdą kolejną minutą stawało się coraz bardziej czerwone. Po kwadransie opływało w całą paletę ciepłych barw, rozlewającą się wokół wściekle ognistego słońca chylącego się ku horyzontowi. Julia stanęła na chwilę i opierając się o najbliższy głaz, utkwiła wzrok w ściółce leśnej. Willy także się zatrzymał. Chłodny wietrzyk niosący leśny zapach owiał twarz dziewczyny, momentalnie dodając jej świeżej energii. Miejsce, w którym stała, byłoby idealnym punktem widokowym, gdyby nie kilka drzew zasłaniających zbocze i tym samym widok na całą okolicę. Dziewczyna wznowiła wędrówkę i minęła je w przeczuciu, że są ostatnią przeszkodą do poczucia całkowitej wolności. Nie zauważyła, że mocno otarła ręką o szorstką korę jednego z nich. Zapewne zostawił na jej skórze ślad. Ale ona nawet nie poczuła bólu. Szła niczym zahipnotyzowana, nie patrząc pod nogi, byle bliżej nieba.
Gdy wreszcie dotarła do krawędzi przepaści, zaparło jej dech w piersi. Znajdowała się wysoko nad ziemią. U jej stóp rozciągał się widok na całą dolinę. Była ogromna, ze wszystkich stron ciasno otulona górami. Lasy rozlewały się po niej nierównomiernie, niczym ciemne fale morza. Porośnięte drzewami pagórki wyglądały jak wysokie fale. Akademia była jedynie małą ciemną kropką znajdującą się w centrum niziny. Białe flagi łopoczące na szczytach wież były ledwo zauważalne. Majestatyczne góry Esenthor czuwały nad tym zaczarowanym miejscem, niby wielcy strażnicy o białych hełmach i wiernych siwych rumakach – gołych turniach. Przełęcze wyznaczały niewielkie przestrzenie między ośnieżonymi wierzchołkami. A wszystko to umieszczone na tle powoli wykrwawiającego się nieba, upstrzonego gdzieniegdzie długimi mglistymi cirrusami. Co chwila przecinały je ptaki, z gwizdem lecące w pogoni za swoimi sprawami, nigdy do końca niezrozumianymi przez ludzi. W rześkim powietrzu unosił się zapach będący mieszanką igieł sosnowych, wilgoci i jesieni. Zapach zwiastujący bliskie nadejście wieczoru, porę, w której las powoli zaczyna przygotowywać się do snu.
Julia wzięła głęboki wdech, zdawało jej się, że najgłębszy w jej całym dotychczasowym życiu. Ten wdech napełnił ją wonią gór, miłością i tęsknotą za całkowitą, bezgraniczną wolnością. Ten wdech przekonał ją, że jest sens w tym wszystkim, że jest sens w ratowaniu Aesii. O ile wcześniej dużo myślała nad tym, czy da radę sprostać zadaniu wyzwolenia tej przedziwnej krainy, czy uda jej się wygrać z Aris i czy kiedyś pozna odpowiedzi na nurtujące ją pytania, teraz wiedziała, że to wszystko to jedynie błahostki, jakimi nie ma potrzeby zawracać sobie głowy. Teraz wiedziała, że jest niepokonana, że góry napełnią ją w trudnych chwilach swą niepojętą energią i dadzą siłę do działania. To dziwne, że chwila taka jak ta może wpłynąć na cały światopogląd.
Dziewczyna czuła mieszaninę ekscytacji i radości. Z oczu zaczęły płynąć łzy szczęścia, na co roześmiała się głośno. Złapała się gałęzi jednego z drzew i wychyliła nad przepaść. Poczuła się jak ptak. Wolny, nikomu nic winien ptak. Ona, góry Esenthor i…właśnie, do pełni szczęścia brakowało jeszcze tylko osoby, z którą mogłaby się dzielić tą bezgraniczną radością. Osoba, która mogłaby razem z nią każdego dnia wpatrywać się w zachód słońca ze szczytów gór. Jej myśli od razu pobiegły ku Kyle’owi, jednak pokręciła głową, odganiając je. Po chwili jednak znowu się roześmiała i zaczęła krzyczeć w przestrzeń:
- Co mi tam! Przyznaję się! Kyle mi się podoba! – złapała się za usta, lecz gdy przypomniała sobie, że jest z nią tylko Willy oraz zdała sobie sprawę z tego, z jaką łatwością przyszły jej te słowa, ciągnęła dalej bez próby ukrycia rozpierającej jej radości. – Podoba mi się Kyle, chłopak o kasztanowych włosach i zabójczo pięknych błękitnych oczach! Tęsknię i myślę o nim bez przerwy!
Gdy skończyła, zaczęła się śmiać z własnej głupoty. Z boku musiała przecież wyglądać jak jakaś obłąkana wariatka. Mimo to w ogóle się nie przejęła. To właśnie jest najlepsze w byciu sam na sam z naturą – pośród niej człowiek czuje się niczym nieskrępowany, nie podsłuchiwany. Wolny.
              Gdy już miała wracać, niespodziewanie poślizgnęła się na wilgotnej skale. Z jej piersi wyrwał się krzyk.
              Czas jakby się zatrzymał, wszystko działo się w zwolnionym tempie. Dziewczyna dokładnie czuła, jak jej ciało przechyla się na bok, jak traci nad nim kontrolę. Uderzyła o skraj przepaści. Gorączkowo zaczęła ryć paznokciami glebę, w poszukiwaniu czegoś, czego mogłaby się złapać. Zaczęła się obsuwać. Kiedy już myślała, że to koniec, wyczuła pod ręką wystający korzeń. Dziękując Bogu, złapała go z całych sił. To głupie, ale w tym kryzysowym momencie, wisząc nad urwiskiem z cichym przeświadczeniem, że śmierć będzie przynajmniej szybka, Julia zaczęła przeklinać w myślach nie co innego, jak śliskie podeszwy swoich granatowych trampek.
Willy podbiegł do drzew rosnących nad przepaścią. Pochylenie terenu nie pozwalało mu wystarczająco zbliżyć się do dziewczyny. Próbował szczekać, jednak zamiast tego z jego pyska jak zwykle wydobył się dźwięk przypominający jednoczesne skomlenie i warczenie. Mimo tego robił to głośno i donośnie, jakby spodziewał się przybycia wybawcy w miejscu, które jest całkowicie opuszczone i odludne.
- Willy! – dziewczyna krzyknęła rozpaczliwie.
Chciała powiedzieć, by sprowadził pomoc, jednakże nie zdążyła nic więcej dodać, gdyż korzeń, którego się trzymała, zaczął wyrywać się z ziemi. W tej samej chwili dotarło do niej, że znajdują się kilkanaście kilometrów od Akademii, jedynego zamieszkanego przez ludzi miejsca okolic gór Esenthor. Tylko stamtąd mogłaby otrzymać pomoc.
           Pies wciąż nie przestawał szczekać. Rozejrzał się nawet w poszukiwaniu wybawcy, zupełnie jakby słyszał jej myśli. Gdy po chwili uznał, że nie ma to sensu, spojrzał na właścicielkę z ciężkim sumieniem. Wtem zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego. Stanął na tylnych łapach, co zupełnie zaskoczyło Julię. Wydawało jej się, że Willy zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Dlaczego zatem zaczął nagle pokazywać popisowe sztuczki? Nie miała czasu dłużej zastanawiać się nad jego dziwnym zachowaniem, gdyż zaraz potem wiele rzeczy wydarzyło się w tym samym czasie. Wszystko działo się tak szybko, że przywodziło na myśl pędzącą rzekę, spływającą do potężnego wodospadu.
Korzeń urwał się w połowie. Julia krzyknęła przerażona. Nagle zza drzew wyskoczył jakiś ciemny kształt. Dziewczyna mimowolnie pomyślała, że to nieubłagana śmierć. Postać z nadnaturalną szybkością zbliżyła się do krańca przepaści i w ostatniej chwili zacisnęła swą mackę na ręce dziewczyny.
- O, nie! Nie myśl sobie, że tak łatwo zabierzesz mnie na drugą stronę! – wrzasnęła Julia, chociaż nie była do końca pewna, czy jakikolwiek dźwięk wydobył się z jej ust.
- Uspokój się, wariatko! – syknęła postać, ku jej zdziwieniu, ludzkim głosem.
To były ostatnie słowa, jakie usłyszała przed omdleniem. Udało jej się jeszcze zarejestrować potężny podmuch chłodnego wiatru, zatrwożone szczeknięcie Willy’ego oraz oślepiający blask Magnasisa.


- Która godzina…?
            Było to pierwsze, co udało jej się z siebie wydobyć. Gdy otworzyła oczy, wszystkie kształty zlały się w jedną całość. Musiała kilkakrotnie zamrugać, by wzrok się wyostrzył. Po chwili podparła się na łokciu i rozejrzała wokół. Leżała na łóżku przykrytym skórą dzika. Znajdowała się w drewnianej chatce pogrążonej w półmroku i uszczelnionej grubymi sznurami. W rogu pokoju w małej kozie wesoło tańczył ogień, co dodało jej odrobinę otuchy. Poza drewnianym stołem stojącym nieopodal, niewiele była w stanie zobaczyć ze względu na spowijający resztę wnętrza mrok. W powietrzu unosił się zapach mchu i palonego drewna. W pomieszczeniu były tylko dwa małe okna. Zza szyb spoglądał na nią pogrążony w śnie księżyc. Julia nie mogła uwierzyć, że jest już noc.
            Pomyślała o Ronie. Na pewno bardzo się o nią martwi! Na tę myśl wstała raptownie, jednak momentalnie poczuła zawroty w głowie i wszechogarniające osłabienie. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i opadła bezwładnie na łóżko, z którego przed chwilą się podniosła.
- Spokojnie, bo zrobisz sobie krzywdę – niespodziewanie rozległ się czyjś głos.
             Dziewczyna zamarła, nieświadoma niczyjej obecności. Wtem z cienia wybiegł Willy i radośnie wskoczył się na jej kolana. Julia zaśmiała się i mocno go przytuliła. Poczuła przyjemnie miękką sierść zwierzęcia ocierającą się o jej skórę. Przy nim nic jej nie groziło.
- Musisz wiedzieć, że masz wspaniałego przyjaciela – dziewczyna dostrzegła zarys postaci odcinający się na tle ciemnego wnętrza chaty. - Nie odstępował cię na krok, gdy spałaś. Zdążyliśmy się już zapoznać.
- Kim jesteś? – zapytała.
- Z tego, co wiem, twoim wybawcą - usłyszała po chwili.
- Dziękuję ci, kimkolwiek jesteś - rzekła nieśmiało. - Uratowałeś mi życie.
             Postać milczała. Julia była pewna, że to mężczyzna, jednak nic poza tym. Jego twarz ginęła w cieniu. W oczy rzucał się jedynie ciemny skórzany pas ze srebrną klamrą. Reszta ubioru tajemniczego wybawcy była niewidoczna.
- Nie wiem jak udało ci się przybyć nad urwisko akurat w tamtym momencie ani co skłoniło cię do udzielenia mi pomocy, ale… - podjęła, jednak on jej przerwał.
- Wiem o wszystkim, co dzieje się w Górach Esenthor. Wiatr halny niesie każdy odgłos, a ja łapię go w locie. Ziemia przekazuje każde drganie, a ja potrafię je wyczuć. Woda szepce mi, co widziała po drodze. Nic nie umknie mej uwadze.
            Barwa głosu mężczyzny zdradzała jego młody wiek. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Julia przełknęła ślinę zakłopotana i ścisnęła mocniej sierść Willy’ego. „No nieźle – pomyślała – Przed chwilą prawie spadłam z przepaści, a teraz trafiłam w ręce psychopatycznego mordercy”.
- Poza tym – ciągnął chłopak. – Wiedziałem, że nie ratuję byle kogo.
- Co masz na myśli? – zapytała zaniepokojona.
            Z przerażeniem uświadomiła sobie, że nieznajomy mógł jakoś poznać jej tożsamość. Zaczęła obmyślać plan ucieczki. W myślach spekulowała, ile czasu mogłaby zyskać, gdyby potraktowała psychopatę którymś ciosem pani Moon.
- Nie byle kto nosi na szyi Kamień Magnasis – odpowiedział rozbawiony.
            Jej dłoń odruchowo powędrowała na pierś. Między palcami poczuła chłodny gładki kształt. Odetchnęła z ulgą. Klejnot pozostał na swoim miejscu.
- Skąd wiesz co to za kamień? – spytała cicho, nie kryjąc zdumienia.
            Przez chwilę, wydającą się być nieskończonością, panowała cisza.
- Miałem już do czynienia z tego typu sprawami.
- Kim jesteś? – powtórzyła swoje niedawne pytanie. Próbowała dojrzeć w mroku twarz nieznajomego. Na próżno. – Jak masz na imię?
- Mam wiele imion. Mógłbym powiedzieć nawet, że każdy nazywa mnie po swojemu.
- Ale chyba musi być to jedno, którego używają wszyscy, prawda?
Znowu cisza.
- Owszem – rozległo się po chwili. – Jest jedno.
- Jakie?
- Altharis.



poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział 17


           „Pod Złotym Smokiem”. Mało znana gospoda, która nie cieszyła się dobrą reputacją. Mieściła się przy wąskim gościńcu biegnącym przez całe góry Esenthor. W promieniu pięćdziesięciu mil nie było śladu obecności człowieka, nie licząc pewnej większej osady. Bynajmniej nie była blisko - dzieliło ją od gościńca pełne piętnaście kilometrów. Nic dziwnego, że te okolice były tak odludne. Mieszkańcy uciekali na południe, z dala od nieprzewidywalnego północnego klimatu i niebezpiecznych gór.
Tristan przyspieszył kroku, spostrzegłszy niewielki budynek przycupnięty na skraju doliny. Karczma z daleka odpychała swoim wyglądem. Ciemne drewno było spróchniałe i zaniedbane. Nierówne dachówki wyglądały, jakby trzymały się na taśmę klejącą i słowo honoru. Potwierdzał to fakt, iż gdzieniegdzie u szczytu dachu ziały czarne dziury. Gospoda była słabo oświetlona, jedynie tuż przy wejściu jarzyły się dwie pochodnie. To jednak wystarczyło, by dostrzec ją w półmroku z dużej odległości. Posiadłość rozpaczliwie błagała o odbudowę, a przynajmniej o gruntowny remont.
          Chłopak westchnął i kontynuował wędrówkę. Późnojesienny chłodny wiatr smagał jego nogi i rozwiewał czarne włosy. Marzył o gorącej kąpieli, ale wiedział, że nie powinien się spodziewać takich luksusów w najbliższym czasie.
          Kilkanaście minut później siedział już przy barze i sączył grzane wino. W Aesii nie było prawa zabraniającego spożywania alkoholu niepełnoletnim, ale ogólnie się przyjęło, że można go sprzedawać osobom, które ukończyły szesnaście lat. Gdy Tristan zamówił grzańca, barman spojrzał na niego uważnie, ale po chwili wzruszył ramionami i podał mu napój.
          Wewnątrz lokal nie wyglądał wcale lepiej na zewnątrz. Drewniana powycierana podłoga skrzypiała przy każdym kroku. Gdzieniegdzie przykryta była wysłużonymi krowimi skórami, których tani zapach wdzierał się do nozdrzy. W gospodzie panował półmrok, który przeganiały jedynie nieliczne świeczki, dogasający w kamiennym kominku ogień oraz trzy okna wielkości kartki papieru. Przyozdobione były brudnymi zasłonkami, jakby właściciel chciał rozweselić ponure wnętrze. Niestety z marnym skutkiem. Na belowych ścianach wisiały słabe reprodukcje kilku znanych aesijskich obrazów. W powietrzu unosił się dym od fajek i cygar gości oraz nieprzyjemny zapach będący mieszaniną potu, przypalonego jedzenia i tłuszczu. Przy brudnych drewnianych stołach siedziało niewielu klientów.
           Nagle obok chłopaka usiadł starszy mężczyzna o poważnej twarzy naznaczonej głębokimi bliznami i kilkudniowym zaroście. Był lekko zgarbiony i miał na sobie skórzaną kurtkę. Siwe włosy sterczały mu na wszystkie strony. Gdy podszedł do niego barman, ten burknął coś niewyraźnie. Następnie westchnął i machnął ręką w zrezygnowanym geście. Tristan przyglądał się mężczyźnie w milczeniu. Kiedy bufetowy wrócił, postawił przed nim szklankę whisky. Klient skinął głową, co najwyraźniej miało oznaczać podziękowanie i utkwił wzrok w oknie. Zaczął leniwie stukać palcami o blat baru. Zamówiony alkohol pozostał nietknięty.
           Niedługo potem Tristan skończył napój, rzucił garść monet na stół i zarzucił na ramiona płaszcz. Gdy ruszył w stronę wyjścia, nagle ktoś zagrodził mu drogę. Byli to dwaj wysocy mężczyźni, którzy siedzieli przy stole nieopodal. Pomimo podobnej budowy i wzrostu znacznie się od siebie różnili. Jeden był łysy, a od połowy policzka do krańca lewego oka biegła głęboka bruzda. Drugi natomiast miał burzę rudych loków na głowie. Chłopak zatrzymał się zaskoczony i spojrzał na nich pytająco.
- Przepraszam, chciałbym wyjść – powiedział.
- Och, naturalnie – rozległ się szorstki niski głos za jego plecami. Gdy się odwrócił, przekonał się, że należał on do mężczyzny, obok którego przed chwilą siedział. – Panowie, wyjdźmy proszę wszyscy.
           Jeden z mężczyzn złapał Tristana za ramię, a drugi otworzył drzwi. Żaden z nielicznych gości siedzących w gospodzie nie zwrócił uwagi na tę sytuację. Gdy cała czwórka wyszła na zewnątrz, okazało się chłodno i ciemno. O tej porze roku mrok zapadał wcześniej. Tristan sięgnął do pochwy wiszącej przy pasku, ale trzymający go rudy mężczyzna warknął basem:
- Nie radzę…
- O co wam chodzi? – prychnął chłopak, próbując się oswobodzić z uścisku, jednak na daremno. – Chcecie pieniędzy?
- Nie, mój drogi – odpowiedział tamten. – Chcemy zupełnie czego innego. Ale co ty, pupilku, możesz o tym wiedzieć?
- Mogę wam zapłacić, tylko puśćcie mnie wolno.
- Zapłacić – zaśmiał się. Jego wspólnicy również zarechotali. – Myślisz, że nie wiemy, kim jesteś?
           Tristan zbladł. Dlaczego od razu nie przeteleportował się na miejsce, zamiast iść przez góry? Odpowiedź nasunęła się sama. Ostatnio zużył zbyt dużo mocy, by móc utworzyć chociażby jeden Portal więcej. Teraz żałował, że nie przemyślał tego wcześniej.
- Kruk nie mówił, że on jest taki młody – burknął niewyraźnie łysy mężczyzna.
- Kruk...? – powtórzył Tristan, unosząc brwi.
Oprawcy nawet go nie słuchali.
- Faktycznie, dosyć młody – mruknął rudowłosy. – W sumie to jeszcze dziecko. Co on nam może zrobić?
- Dziecko? – warknął drugi wspólnik. – Jest bardziej przebiegły niż myślicie. W jego wypadku nie możemy się wahać.
- Pożałujecie – syknął chłopak. – Spróbujcie mnie tylko tknąć.
Siwy mężczyzna spiorunował go wzrokiem. Jego szare oczy były przenikliwe i zimne. Najwyraźniej niejedno już widziały.
- Polowaliśmy na ciebie, ptaszku, od kilku tygodni. Zaklęcie Rony nie pozwala zbliżać się do Akademii nikomu poza Strażnikami, więc czekaliśmy na okazję, aż sam wyjdziesz poza obszar jego działania. Szczęśliwie okazałeś się na tyle głupi i naiwny, by beztrosko opuścić swoją szkołę.
           „A więc nie są Strażnikami…” – pomyślał chłopak. Zaczął zastanawiać się czy taka informacja o przeciwniku coś zmieni w jego sytuacji. Nagle jeden z mężczyzn załapał go za nadgarstki i spętał ręce za plecami. Tristan szarpał się na wszystkie strony, jednak ten okazał się jeszcze silniejszy niż przypuszczał. Przyparł go do ściany karczmy.
- Kim jesteście i do czego wam jestem potrzebny? – wychrypiał chłopak.
- Masz wiele informacji, jak zgaduję – zaśmiał się mężczyzna, a jego srebrne oczy zalśniły wrogo. – Kruk się ucieszy.
- Kruk?! – powtórzył ze złością swoje wcześniejsze pytanie. Powoli zaczął tracić cierpliwość. – Kto to do cholery jest?!
Gdy nie otrzymał odpowiedzi, spróbował wyciągnąć od nich inną informację.
- Jest was więcej?
Tym razem wszyscy trzej zaczęli się śmiać. Rozwścieczony, ale też zdezorientowany patrzył na nich spode łba. Ręce zaczęły mu drętwieć.
- Tysiące, mój drogi, tysiące – odparł rudy. – Za kilka tygodni rozpęta się tu istne piekło.
           Za kilka tygodni… nareszcie zaczynał rozumieć. Wszystko powoli ułożyło się w całość. Nagle ogarnął go strach. Wiedział, kim są ci trzej mężczyźni i wiedział, dlaczego związali mu ręce. Dopiero teraz dotarło do niego, jak głupio postąpił, wyruszając na wyprawę pieszo, nie Portalem. Jak mógł być tak nieostrożny? Całe miesiące przygotowań pójdą na marne, jeśli teraz da się tak po prostu złapać. Nie może do tego opuścić. Musi przechytrzyć tych trzech mężczyzn…tylko jak? 
           Łysy zbir wyjął zza pasa płócienny worek. Rudowłosy pchnął Tristana na ziemię tak, że uderzył kolanami o grunt. Spróbował dosięgnąć spętanymi rękoma pochwy z nożem, jednak była za daleko. To koniec. Nie uda mu się uciec. Mężczyzna otworzył wór i zaczął przybliżać się do związanego Strażnika. Torba była potrzebna zapewne po to, by włożyć go na głowę Tristana, jednak nie trafiła w zamierzone miejsce, gdyż nagle wydarzyło się coś zupełnie niespodziewanego.
            Z mroku wystrzeliły strzały. Chłopak odruchowo zamknął oczy, przygotowany na ból. Nic jednak nie poczuł. Usłyszał jedynie świst nad głową i okrzyki zaskoczenia trzech mężczyzn. Po chwili zapanowała cisza. Gdy otworzył oczy, spojrzał na oprawców. Okazało się, że kilka strzał przygwoździło ich do ściany karczmy, nie robiąc im przy tym najmniejszej krzywdy. Wyglądało to dosyć zabawnie, jednak Tristan był zbyt zszokowany, by się zaśmiać.  
- Co do… - zaczął stary mężczyzna, umilkł jednak szybko.
            Z gęstwin po lewej stronie wyłoniła się nieznana postać. Był to wysoki chłopak, niewiele wyższy od Tristana. Miał na sobie ciemnozieloną szatę, wysokie skórzane buty, brudny i wytarty grafitowy płaszcz oraz pas z przytwierdzoną pochwą, który oplatał jego wąskie biodra. Twarz była ukryta w cieniu kaptura. W dłoni trzymał lśniący w ciemności łuk, przez pierś miał przewieszony kołczan pełen strzał. Tristan próbował dojrzeć twarz nieznajomego, jednak bez skutku.
- Toż to Altharis, Duch Esenthor – wychrypiał jeden z mężczyzn, na co reszta gwałtownie zaczerpnęła tchu.
- A więc on jednak istnieje… – wyszeptał Tristan.
- Głupi knypek – warknął łysy zbir do Strażnika.
- Jasne, że istnieje. Módl się, abyś nie spotkał go już nigdy więcej – dodał jego wspólnik.
- Nie spotka mnie już żaden z was, bo będzie to nasze pierwsze i ostatnie spotkanie – rzekł Altharis. Jego głos był tajemniczy, spokojny i dźwięczny. Tristan odniósł wrażenie, że już go gdzieś słyszał.
- Panie, chyba nie zrobisz nam krzywdy…? - odezwał się zdławionym tonem rudowłosy mężczyzna.
            Wszyscy trzej byli wyraźnie przestraszeni. Tristan był co prawda wstrząśnięty, jednak nie zlękniony. Nie był w stanie zrozumieć, dlaczego tak bardzo bali się zwykłego gościa z łukiem.
- Dlaczego spętaliście tego młodzieńca? – zapytał Altharis. Ostatnie słowo wypowiedział niczym obelgę.
- Młodzieniec! – prychnął stary. – Szatański pomiot, nie młodzieniec! Rozpuszczony bachor! Opływa w luksusy podczas gdy pół Aesii głoduje! Myśli, że jest wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju! Żyje sobie w słodkiej niewiedzy z całą resztą, bo nawet nie chce im się zwrócić uwagi na głód, biedę i nędzę kryjące się za oknem! – po tych obelgach splunął na ziemię, wściekły. Jego wspólnicy mruknęli z uznaniem.
Zawiał silny wiatr. Duch Esenthor odwrócił się w stronę Tristana.
- W to nie wątpię – syknął.
Tristan uniósł brwi.
- Nie jestem lubiany, jak widzę – odparł.
Silił się na rozbawiony ton, ale strach powoli udzielał się i jemu.
Altharis przez dłuższą chwilę milczał. Przeniósł wzrok ze Strażnika na trzech mężczyzn, po czym w końcu odwrócił się na pięcie i skoczył w mrok. Zniknął w nim bez najmniejszego szelestu. Tristan stał z otwartymi ze zdziwienia ustami.
            Altharis był ponoć tajemniczym samotnym wojownikiem mieszkającym w górach, którego widzieli tylko nieliczni. Za każdym razem, gdy gdzieś się pojawiał, działy się dziwne rzeczy. Czasem kogoś ratował, czasem strzelał do rozbójników w obronie kupców. Krążące o nim legendy dotarły do miejsc, o których istnieniu Aesijczycy nie mieli pojęcia. Każde dziecko znało opowieści o Walecznym Duchu Esenthor. Ludzie zawdzięczający mu życie przekazywali wszystkim niestworzone historie, dzięki czemu przyjęło się, że Altharis jest władcą gór i potrafi nimi rządzić. Jeśli jakiemuś wędrowcowi nie sprzyjała pogoda, mówiono, że zapewne musiał obrazić Ducha Esenthor. Tristan nie sądził, że pogłoski o nim są prawdziwe. Przynajmniej do tego momentu.
            Odwrócił się do trzech mężczyzn. Próbowali się wyswobodzić, ale strzały utkwiły tak głęboko w drewnianej ścianie karczmy, że nie sposób było je wyciągnąć. Chłopak postanowił skorzystać z okazji. Złapał swoją torbę niezdarnie z powodu związanych rąk i puścił się biegiem przez gościniec, zostawiając za sobą wrzeszczących oprawców. To, że jakimś cudem udało mu się teraz, nie oznacza, że może się udać następnym razem. Z tego, co mówili ci mężczyźni, było więcej takich jak ci trzej i na pewno nie odpuszczą mu tak łatwo ucieczki.  
            Przystanął na chwilę, łapiąc oddech. Spróbował parę razy dosięgnąć do pochwy. W końcu udało mu się wyciągnąć nóż i przeciąć liny wiążące mu dłonie. Przez kilka sekund napawał się swobodą ruchów rąk, po czym schował broń. W tym samym momencie usłyszał w oddali tupot końskich kopyt i męskie okrzyki. Skąd tak szybko zdobyli wierzchowce?
            Przerażony rozejrzał się w poszukiwaniu najmniejszego krzaka, za którym mógłby się schować, ale wokół były tylko gołe strome zbocza gór. Poczuł narastającą panikę. Nie może uciekać pieszo, z łatwością złapie go konny pościg. Będąc w świadomości, że to jego jedyna szansa, zebrał ostatki mocy i przeciął ręką powietrze. Pojawiła się mała fioletowa iskra, ale po chwili zniknęła. Przeklął pod nosem. Konie się zbliżały. Ponownie wyciągnął nóż, gotowy do walki. Marna broń na kilku napakowanych zbirów, ale lepsza niż gołe pięści. Stał i czekał na nieuniknione. Nagle usłyszał coś za plecami. Myśląc, że to przeciwnik, obrócił się i uniósł ostrze. Nikogo tam nie było. Był jednak Portal. Odetchnął z ulgą i wskoczył do niego w chwili, gdy zza zakrętu galopem wybiegły pierwsze konie z pościgu.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Rozdział 16


           W pokoju słychać było jedynie szelest pergaminu i ciche skrobanie pióra. Co jakiś czas odezwało się czyjeś przeciągłe westchnienie czy szelest materiału ubrań. Oprócz tych dźwięków pomieszczenie wypełniała tylko cisza. Długa, niekończąca się cisza, która spływała po ścianach jak świeża farba, by po chwili osiąść na meblach i podłodze niczym kurz. Wypełniała każdą wolną przestrzeń. Wciskała się w najmniejszy kąt. Była paradoksalnie głośniejsza niż muzyka czy grzmot pioruna. Jej dzwonienie było irytujące, a zarazem prowokujące. Wystawiała na próbę nie tylko ciało, ale też umysł.
- Nie możesz się skupić, mam rację?
Julia zamrugała i spojrzała na dziewczynę. Siedziała na krześle przy biurku. Z jej brązowych oczu odczytała, że już od jakiegoś czasu uważnie się jej przygląda.
- Niestety – westchnęła. - Przepraszam.
- Musimy to zrobić na jutro – przypomniała Beth, przenosząc wzrok na swój pergamin. – Chyba, że znowu chcesz dostać trzy strony dodatkowej pracy.
Julia spojrzała na kartkę rudowłosej. Cała strona zapełniona była zgrabnym pismem, podczas gdy u niej zapisane było jedynie kilka zdań.
- Dlaczego zadała mi wypracowanie akurat z nekromancji...? – mruknęła z rezygnacją, na co Beth się uśmiechnęła. – Pójdę się przejść, może to odświeży mi umysł.
- W porządku, ale nie przychodź do mnie z prośbą o pomoc w napisaniu kolejnego referatu – rzuciła żartobliwie Beth, po czym wzięła swoje rzeczy, pożegnała się z Julią i wyszła z pokoju, zostawiając ją samą.
Dziewczyna zawiesiła dłoń nad pergaminem, gotowa do pisania. Utkwiła wzrok w białym puchu pióra, tańczącym wdzięcznie przy każdym ruchu powietrza. Pojedyncze kosmyki powiewały płynnie, niczym małe tancerki. Julia westchnęła, próbując się skupić nad tym, co ma teraz zrobić. Przez chwilę myślała intensywnie, w końcu jednak się poddała. Rzuciła na biurko ledwie zapisaną kartkę, pióro i kałamarz. Opuściła pokój, zamknęła drzwi i udała się na Akademickie błonia.


Julia spacerowała wzdłuż brzegu rzeki. Po drugiej stronie zaczynał się gęsty sosnowy las. Z wiadomości znalezionych w „Księdze o historii i specyfice geograficznej Doliny Trzech Strumieni” (gdyż w tym miejscu mieściła się Akademia Strażników), wiedziała, że rzeka bierze swój początek wysoko, w górach Esenthor. Woda była tak czysta, że bez problemu można było zobaczyć kamieniste dno. Wyżej poddawała się silnemu górskiemu prądowi, który dzielnie prowadził ją przez przeszkody w postaci skał obrośniętych mchem czy licznych progów. Wraz z obniżaniem się terenu zwalniała by w końcu, uspokoiwszy się, na dobre rozpocząć mozolną wędrówkę ku dalekiemu oceanowi. W tej partii rzeki o powolnym prądzie i mniejszej ilości wodospadów było dużo ryb, głównie łososi i pstrągów. Dla nielicznych mieszkańców tych terenów rybołówstwo było jedynym źródłem utrzymania.
Po jakimś czasie Julia zbliżyła się do brodu i zaczęła skakać po kamieniach częściowo zanurzonych w wodzie. Magnasis zawieszony na rzemyku obijał się o jej pierś. Odkąd zniknął, zawsze nosiła go przy sobie - na szyi, bądź ukrytego w kieszeni. Nie zamierzała kolejny raz popełniać tego samego błędu i zostawić go samego. Przekonała się na własnej skórze, że jest zbyt cenny, by choć na chwilę spuścić go z oka.
Myśli Julii powędrowały w stronę Tristana. To przez niego zaczęła tak bardzo uważać na Magnasis. Minęły już trzy dni od jego wyjazdu i pięć dni od wyjazdu Kyle’a. Ostatnio bardzo brakowało jej obecności kogoś bliskiego. Owszem, była jeszcze Beth, ale znały się dopiero od czterech dni. Wciąż miała przed nią wiele tajemnic, których nie chciała zdradzać. Nie miała zamiaru ponownie popełniać tego samego błędu co z Tristanem. Beth była jedyną bliską jej osobą, która traktowała ją normalnie jakby naprawdę była tym, za kogo się podaje.
Tristan. Czy cała ich przyjaźń była kłamstwem? Czy ukradł kamień z powodu pożądania czy celów wyższych, o których nie miała pojęcia? Nie była w stanie uwierzyć, że mógłby zrobić coś takiego. Jednak wciąż miała nikłą nadzieję, że to może faktycznie tylko zwykłe nieporozumienie. Może ktoś naprawdę podłożył Magnasis do jego torby. Byłaby w stanie to zaakceptować, gdyby nie kolejne kłamstwo Tristana. Kiedy tłumaczył jej powód wyjazdu, miała wrażenie, że nie mówi prawdy, że zasłania ją zmyśloną ciocią, ponieważ jedzie w miejsce, o którym Julia nie powinna się dowiedzieć. W miejsce, gdzie nie powinno go być.
A jaki był powód wyjazdu Kyle’a? Wciąż nie znała odpowiedzi. Nie mogła jej udzielić nawet Rona, choć znała ją jako jedyna. Co się tu dzieje? Czyżby oboje, chłopak i dyrektorka, coś przed nią ukrywali? Przecież za półtora miesiąca wyruszają na misję do zamku Aris. Nie ma miejsca ani czasu na sekrety. Jeśli chcą odnieść sukces, powinni działać razem, nie osobno. Miała nadzieję, że wkrótce wszystko się wyjaśni i znów zobaczy Kyle’a. Choć ukrywała to nawet przed samą sobą, z tęsknotą wyczekiwała, aż znowu się zobaczą.
Nagle rozległ się dziwny przeciągły pisk. Julia zamarła. Odgłos rozległ się gdzieś zza jej pleców. Nie przypominał głosu człowieka ani żadnego znanego dziewczynie zwierzęcia. Był jednak na tyle donośny, by przebić szumienie wody w rzece. Bała się, co za chwilę zobaczy, mimo to powoli się obróciła.
To, co ujrzała, wprawiło ją w lekkie osłupienie. Kilkanaście metrów dalej siedział pies i przyglądał jej się z wyraźnym zainteresowaniem. Przypominał rozmiarem i sylwetką owczarka niemieckiego. Miał krótką sierść w odcieniu mlecznej czekolady i stojące uszy. W jego oczach dostrzegła mądrość, jakiej nigdy nie spotkała u innych psów. Siedział jakiś czas w bezruchu i tylko podnosząca się i opadająca klatka piersiowa zdradzała, że nie jest posągiem. Julia zdała sobie sprawę, że wciąż stoi na jednym z kamieni zanurzonych w wodzie. Przeszła na drugą stronę rzeki, na której znajdował się pies. Nie wiedziała, kiedy się tam pojawił ani dlaczego wcześniej go nie zauważyła.
W tym samym momencie zwierzę wolnym krokiem zaczęło iść w jej kierunku. Przerażona dziewczyna stanęła w bezruchu. Kiedy pies znalazł się przy jej nogach, zobaczyła, jakich naprawdę jest rozmiarów. W kłębie sięgał jej do połowy uda.
Nagle czworonóg wydał z siebie ten sam dziwny dźwięk, jaki przed chwilą usłyszała. Była to wyraźna próba szczeknięcia, jednak odgłos przypominał bardziej przeciągły skrzek. Po raz pierwszy Julia spotkała psa, który nie umiał szczekać. Wydało jej się to bardzo osobliwe. Zwierzę zaczęło truchtać wokół niej, merdając ogonem.
- Nie mam nic do jedzenia, jeśli o to ci chodzi – powiedziała cicho, modląc się w duchu, by nie potraktował właśnie JEJ jako pożywienia.
Nie miała ochoty na jakiekolwiek zabawy z psem. Prawdę mówiąc zawsze trochę się ich bała. Uważała je za niebezpieczne i nieprzewidywalne. Nigdy nie była w stanie zrozumieć powiedzenia „Pies to najlepszy przyjaciel człowieka”.
Czworonóg jednak nie zamierzał jej posłuchać. Wciąż biegał i skakał wokół niej, jakby chciał zwrócić jej uwagę. W końcu Julia uznała, że najlepszym rozwiązaniem będzie zignorowanie go i powrót do Akademii. Już miała postawić stopę na pierwszym kamieniu w rzece, kiedy coś złapało ją za drugą nogę. Gwałtownie obróciła się i zobaczyła, jak pies trzyma w pysku nogawkę jej spodni. Zaparł się łapami i zaczął ciągnąć ją w przeciwną stronę. Julia podjęła walkę i szarpnęła kilka razy stopą, by uwolnić się od natręta. W końcu uległ i puścił spodnie dziewczyny, przez co zachwiała się i wpadła do płycizny. Chwilę potem pies zrobił coś nieoczekiwanego. Naskoczył na nią. Wyciągnęła ręce w obawie, że mógłby rzucić się jej do gardła, ale zamiast tego uczynił zupełnie coś innego. Chwycił w szczęki spoczywający na jej piersi Magnasis.
- Nie! – krzyknęła, ale było już za późno.
Rzemyk pękł. Pies chwyciwszy swą zdobycz, pognał w stronę sosnowego lasu. Julia wstała szybko z wody i nie zwracając uwagi na przemoczone ubranie klejące jej się do skóry, rzuciła się za nim w pogoń. Gdy wbiegła między drzewa, padł na nią cień. Las był bardzo gęsty, korony drzew niemal całkowicie przysłaniały słońce. Zmieniła się także temperatura – było tu o wiele chłodniej w porównaniu do otwartej przestrzeni przy rzece. Po jej plecach przebiegł dreszcz, gdy chłodny wietrzyk owiał mokrą klatkę piersiową i ręce. Dziewczyna co chwilę obijała się o gołe pnie sosen albo ślizgała na wilgotnej ściółce. Wydawało jej się, że las nie ma końca. Na czole i szyi pojawił się pot, ale nie mogła pozwolić sobie na odpoczynek. Jeśli straci z oczu psa, może pożegnać się z klejnotem na zawsze. Chociaż ciężko było jej odróżnić czekoladową sierść złodzieja od ciemnego wnętrza lasu, kamień wskazywał jej drogę, jarząc się błękitnym blaskiem spomiędzy psich szczęk. Był jak kompas – gdy już myślała, że zgubiła czworonoga, światło Magnasisa ukazywało się gdzieś w oddali, zawsze gotowe posłużyć pomocą. Wydawało jej się, że goni niesfornego duszka, błędnego ognika. Niedługo potem las trochę się przerzedził. Słońce zdołało gdzieniegdzie przebić się przez listowia drzew. Julia zauważyła też, że pies zwolnił. On także musiał zmęczyć się ucieczką.
Wtem las się skończył. Oślepiło ją światło, do tej pory rozproszone wśród drzew. Poczuła delikatny powiew wiatru na twarzy. Z kolejnymi sekundami jej wzrok coraz bardziej przyzwyczajał się do obecności słońca. Wkrótce wyraźnie ujrzała niewielką polanę. Znajdowała się na niewielkim wzniesieniu. Ziemię porastała wysoka trawa, gdzieniegdzie spomiędzy źdźbeł wystawały pojedyncze polne kwiaty. Pagórek ze wszystkich stron otaczał taki sam gęsty sosnowy las. Polana była jedyną przestrzenią wolną od drzew. Wokół panowała niemal całkowita cisza zakłócana jedynie przez pojedyncze gwizdy leśnych ptaków.
Ku uldze Julii okazało się, że pies zatrzymał się na samym szczycie pagórka. Z jego pyska zwisał rzemyk, na którego końcu mienił się kamień. Wzięła wdech i spojrzała spokojnie na złodzieja.
- W porządku. Trochę się pobawiliśmy, a teraz oddasz mi Magnasis, prawda? – powiedziała łagodnie. Zwierzę przekrzywiło łeb, jakby wszystko zrozumiało. Dziewczyna zaczęła się do niego powoli zbliżać, krok za krokiem. Wciąż idąc, wyciągnęła rękę spodziewając się, że pies może w każdej chwili uciec, ale on nie uczynił żadnego ruchu.
Gdy była zaledwie dwa metry od czworonoga, poczuła, jak staje na czymś twardym. Spojrzała w dół. Podłoże ukryło się wśród połamanych wysokich traw. Ukucnęła i odsłoniła pędy. Ku swojemu zdumieniu zobaczyła kamienną płytę. Wyglądała na starą. Otrzepała ją z ziemi i przejechała palcami po omszonej powierzchni. Zorientowała się, że widnieją na niej dziwne litery układające się w zdania zapisane w kilku tajemniczych językach. Pierwszych trzech w ogóle nie była w stanie zrozumieć. Dziwnym trafem czwartym okazał się być angielski.

Tu spoczywa Jossel Marris z Ludzi Lodu, waleczny po mieczu, lojalny po kądzieli. Wieczny Spokój Jego Duszy.

Pod spodem wyryty został znak Ta-Mir, co mogło wskazywać na to, że pochowany tu mężczyzna był Strażnikiem. Julia miała wrażenie, że skądś zna to imię i nazwę rodu, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd. Podniosła wzrok na psa. Wpatrywał się w nią wyczekująco.
- To był twój pan? – spytała.
W odpowiedzi położył kamień Magnasis tuż przy jej kolanach. Był co prawda cały w ślinie, jednakże nadal wyglądał niezwykle szlachetnie.
- Przykro mi. Pewnie bardzo za nim tęsknisz.
Pies mruknął przeciągle.
- Co ja robię?! – Julia pacnęła się w czoło. – Gadam z psem!
Wzięła Magnasis i otrzepała go ze śladów użytkowania. Nie dostrzegła na nim żadnej rysy, żadnego zadrapania. Musiał być twardy niczym diament. Zawiesiła go sobie na szyi. Tym razem zawiązała rzemyk na potrójny supeł. Ukryła nagrobek pod warstwą zieleni i powoli zaczęła schodzić z pagórka. Kiedy była już na skraju lasu, usłyszała zniekształcone szczeknięcie. Odwróciła się i spojrzała na czworonoga. Stał na szczycie wzniesienia, gotów, by za nią pobiec.
- Mam cię zabrać ze sobą?
W odzewie ponownie szczeknął. Zbiegł ze szczytu i zatrzymał się tuż przed nią. Julia westchnęła.
- Wiesz, zanim zaproszę chłopaka do domu, wolę najpierw go poznać – powiedziała, a po chwili dodała ciszej z przekąsem - Chyba, że nie będzie pytał o pozwolenie i sam się włamie.
Nie może zabrać go do Akademii. Wciąż ma lekkie obawy przed psami, w dodatku Rona na pewno by się nie zgodziła. Co prawda w statucie szkoły nic nie było o zwierzętach, ale…nie może tego zrobić. Gdyby ktoś zauważył psa, a nie jest to trudne przy jego rozmiarach, byłby to koniec jej przygody w Akademii.
Czworonóg, jakby wyczuwając wahanie Julii, uniósł łeb i spojrzał smutno w jej oczy. Gdy to nie pomogło, zaskamlał z wyraźnym żalem, tym samym z miejsca podbijając jej serce.
- Dobrze, już dobrze. Możesz ze mną iść. W końcu nikt nie zasługuje na samotność – rzekła i ostrożnie pogłaskała go po boku. Na jej dotyk zareagował mrucząc z zadowoleniem. – Ale najpierw muszę cię jakoś nazwać. Pomyślmy…Finn, Bink, Magnus, Rex, Max, Chester… - zaczęła wyliczać niezliczoną ilość imion, głównie postaci z ulubionych książek i filmów. Żadne jednak nie pasowało do nowego towarzysza. Spojrzała na psa. Nagle jej oczy zalśniły. Przypomniał jej się ukochany film o fabryce czekolady.
- Czemu wcześniej na to nie wpadłam? Jesteś cały czekoladowy! Zupełnie jakbyś został przez niego stworzony! Willy tak jak Willy Wonka. To twoje nowe imię. Podoba ci się?
Pies energicznie zamerdał ogonem.
- W takim razie ruszajmy do Akademii, Willy.
Przecięła ręką powietrze. Gdy pojawił się Portal, pies od razu do niego wskoczył. Zdziwiło to Julię, ale bez ociągania się poszła w jego ślady.


Podróż Portalem nie zrobiła na Willym większego wrażenia. Kiedy oboje wrócili do Akademii, pies nie był wcale zdezorientowany. Widząc jego zachowanie, dziewczyna wzruszyła ramionami. Najwidoczniej jego poprzedni właściciel już się z nim teleportował.
Willy położył się pod biurkiem, jakby mieszkał tu od lat i popatrzył na nią pytająco.
- Właśnie miałam powiedzieć żebyś się rozgościł, ale najwidoczniej nie musiałam – powiedziała Julia. Wbrew jej obawom, nowy współlokator chyba nie miał zamiaru sprawiać większych problemów.
Dziewczyna położyła się na łóżku i utkwiła wzrok w suficie. Ciekawe co robi teraz Kyle albo Tristan. Czy też o niej myślą? A może oboje chcieli od niej uciec? Wyjechali jeden za drugim, jakby się zmówili. „Gratulacje” – pomyślała z goryczą. – „Udało mi się odstraszyć od siebie dwóch przystojnych chłopców w tym samym tygodniu.” Westchnęła ciężko.
Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że obok niej na pościeli leży Willy. Spojrzał na nią niewinnie, jakby chciał powiedzieć: „Zabronisz tak rozkosznemu psiakowi, jak ja?”.
- Ty ode mnie nie uciekniesz, prawda? – powiedziała i przytuliła go.
Miał gładką i czystą sierść. Był zadbany i oswojony. Nie mógł być dziki. Jego pan musiał umrzeć niedawno. Pewnie dlatego za nią poszedł – potrzebował bliskości człowieka. Czuł się samotny, zupełnie tak jak ona. Pasowali do siebie.
Nagle drzwi do pokoju stanęły otworem. Nim Julia zdążyła zareagować, do środka wkroczyła Beth.
- O, już wróciłaś! Trochę mi się nudziło, więc pomyślałam, że… - urwała, spostrzegłszy Willy’ego. - Co do…
- Beth! – syknęła Julia. – Zamknij drzwi, zanim ktoś go zobaczy!
Dziewczyna posłusznie spełniła prośbę. Jej wzrok znów powędrował na psa, który bezkarnie leżał na łóżku Julii.
- Czy to jest… pies?
- Nazywa się Willy – powiedziała Julia z lekkim wahaniem. - Znalazłam go.
- Co?! Gdzie go znalazłaś?
- Przy rzece...
Twarz Beth stężała.
- Pozbądź się go – powiedziała ostro.
- Dlaczego? – zdziwiła się Julia.
- Fauna i flora gór Esenthor nigdy nie zostały w pełni zbadane. Nikt tak naprawdę nie wie, co się tam kryje. Równie dobrze to może być puk, pixie albo… - urwała, a jej oczy zalśniły groźnie. – …albo Zmiennokształtny.
- Zmiennokształtny? – powtórzyła Julia. Willy ziewnął, średnio zainteresowany rozmową dziewczyn.
- Podobno dawno temu w górach Esenthor żył dziki lud. Nie byli ani Strażnikami, ani Czarownikami, ale niektórzy z nich byli obdarzeni potężną mocą – jej głos był coraz cichszy. Ostatnie zdanie powiedziała szeptem, jakby mówiła coś zakazanego. - Potrafili zmieniać się w zwierzęta.
Blondynka spojrzała na nią z powątpiewaniem.
- Nie wydaje ci się, że to po prostu zwykły pies? – spytała.
- Mogłabym w to uwierzyć, gdybyś znalazła go w południowej części Aesii.
- Dlaczego ludzie tak nie lubią północnych ziem?
- Mają raczej słabą reputację. Aesijczycy od zawsze woleli cieplejszą i przyjaźniejszą okolicę wokół Ur-Haar.
- Nie rozumiem dlaczego – mruknęła Julia i z powrotem opadła na poduszki. - Dziewicze tereny, nietknięte ludzką ręką lasy, wysokie góry pełne tylu tajemnic… Sądzę, że to fascynujące.
Beth spojrzała na nią uważnie i uniosła brwi, ale nic nie powiedziała. Dziewczyna kontynuowała, niezrażona:
- Wyobraź sobie, że siadasz na hali górskiej. Słońce oświetla ci twarz, delikatny wiatr rozwiewa włosy. Otacza cię tyle roślinności, że nie starczyłoby książek, by opisać każdy gatunek. Wciągasz w płuca świeże powietrze. Jest cicho, słychać jedynie szum drzew. Zero zmartwień, zero obowiązków, tylko odpoczynek i swoboda. Cieszysz się samotnością i bliskością natury. Przed tobą rozciąga się piękny widok na całą dolinę, na góry, lasy i strumienie. W końcu zdajesz sobie sprawę z potęgi matki natury. Wszystko, co cię otacza, to jej dzieło. Wstępuje w ciebie nowa energia. Biegniesz po rozległych łąkach, czujesz się lekka i wolna. Słońce grzeje w plecy, góry dumnie stoją i obserwują cię w milczeniu, nikt nie zakłóca tej pięknej chwili – Julia mówiła z zamkniętymi oczyma, kreując w myślach opisywany przez siebie krajobraz. Zapomniała, że nie jest w pokoju sama. Duchem przeniosła się na nieznane dzikie ziemie, na szczyty gór, z których widać było cały świat, na porośnięte trawą hale będące idealnym miejscem do obserwacji nocnego rozgwieżdżonego nieba i zorzy polarnych. Dopiero głos Beth przywołał ją z powrotem do świata żywych.
- Cóż…czujesz się wolna właśnie w górach. To twoje miejsce. Moje jest na Ziemi.
- Na Ziemi? – blondynka od razu pomyślała o głośnym Chicago, brudnym i ciężkim powietrzu, gwarze ulicznym i hałasie. Wszystko to stanowiło kompletny kontrast jej wymarzonej krainy.
- Całe życie spędziłam w Aesii. Mam dość magii. Dość rutynowego życia. Chcę spróbować czegoś innego - cywilizacji. Chcę otaczać się rzeczami wolnymi od czarów. Chcę móc zachwycać się wynalazkami, które dla nas bez magii byłyby niemożliwe. Potęga umysłu ludzi jest wielka. Potrafią przekraczać własne bariery bez pomocy nadprzyrodzonych zdolności. Potrafią tworzyć coś z niczego i uzyskiwać nieosiągalne. Poza tym mogą czuć się bezpieczni. My jesteśmy podporządkowani dyktaturze Aris, oni mogą robić to, co chcą. Nie chcę martwić się czy przeżyję zimę. Nie chcę obawiać się, czy mojego domu nie zaatakuje którejś nocy smok alb gryf albo czy elfy nie zatrują dla żartów bydła. Nie chcę żyć w ciągłym strachu. Chcę wiedzieć na czym stoję, być pewną mojej przyszłości. Chcę zobaczyć Ziemię – teraz ona mówiła z pasją i z wzrokiem utkwionym w wizji lepszej rzeczywistości. - Nie mogę się doczekać, aż nauczę się tworzyć błękitne Portale.
Julia milczała. Obie marzyły o innym życiu od tego, jakiego zaznały dotychczas. Pomimo tego, że pragnęły zupełnie innych rzeczy, łączyły je marzenia.
- W każdym razie…uważaj na tego psa - Beth po dłuższej chwili przerwała ciszę, w czasie której obie były pogrążone w myślach. - Może być niebezpieczny. A tak właściwie…jak ci się udało przyprowadzić go tutaj niezauważonym?
- Użyłam Portalu – Julia wzruszyła ramionami.
- Co takiego?! – Beth pobladła.
- Co się stało?
Rudowłosa przez jakiś czas patrzyła na Willy’ego wystraszonym spojrzeniem.
- Zwierzęta nie potrafią przechodzić przez Portale.
- Co?! – Julia zerwała się z łóżka, odsuwając się od psa.
Willy spojrzał na nią niespokojnie. Beth wzięła oddech i powiedziała:
- Obawiam się, że to, co sprowadziłaś do Akademii, nie jest wcale psem.