poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 18

                Czarne oczy Willy’ego były odbiciem rozgwieżdżonego nieba. Niesforne iskierki przypominały migoczące ciała niebieskie, które tak często towarzyszyły Julii przy nocnych rozmyślaniach. Zupełnie jak Gwiazda Polarna, ich blask przyćmiewał wszystko inne. Były zwierciadłem duszy. Nic nie dało się za nimi ukryć – ujawniały najbardziej skryte uczucia i emocje. Wyrażały wszystko to, czego nie da się zawrzeć w słowach. Gdy wszystko inne zawiodło, dawały nadzieję. Nie pozwalały poddać się bez walki. Dodawały sił i otuchy, jakich nierzadko brakowało każdemu.
                Te same oczy miałyby okazać się fałszywe? To, co czyniło je tak wyjątkowymi miałoby okazać się jednym wielkim kłamstwem? Pod tą maską szczerości i niewinności miałoby kryć się łgarstwo? Julia znała odpowiedź na te pytania. Brzmiała ona: nie. Wiedziała, że Willy to tylko pies. Czuła to. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Tylko jak przekonać do tego Beth?
- To niemożliwe – powiedziała stanowczo.
- Jak inaczej to wytłumaczysz? – spytała rudowłosa.
                Dziewczyna zrobiła krok w przód i spojrzała uważnie na psa. Zwierzę obrzuciło ją wystraszonym wzrokiem i naprężyło mięśnie, gotowe do ucieczki. Beth podniosła ręce w geście uspokojenia i rzekła miękkim głosem:
- Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy – Willy trochę się rozluźnił. – Musimy jednak wiedzieć, kim naprawdę jesteś. Obiecuję, że nikomu o tym nie powiemy. Pozwolimy ci odejść, jeśli przyrzekniesz, że opuścisz okolice Akademii raz na zawsze. A teraz ukaż nam swą rzeczywistą postać.
Julia wstrzymała oddech, niepewna, co za chwilę zobaczy. Przygotowała się, by w razie czego móc otworzyć Portal. Jeśli Beth miała rację, będą mogły uciec. Miała nadzieję, że zdąży go zamknąć, zanim je dogoni.
                Sekundy upływały, lecz nic się nie działo. Willy spuścił głowę, wywiesił język i patrzył z zainteresowaniem na dziewczyny. Najwyraźniej nie miał pojęcia, na co czekają. Po długiej ciszy, przerywanej ich oddechami, blondynka odezwała się jako pierwsza:
- Widzisz? Mówiłam, że to tylko zwykły pies.
- Nie może być psem – powiedziała zdezorientowana Beth. - To Zmiennokształtny. Zwierzęta nie potrafią przechodzić przez Portale.
- Nie uważasz, że Zmiennokształtny przemieniłby się z powrotem? - Julia rozluźniła mięśnie i poczuła, jak uchodzi z niej cała adrenalina. - Po co miałby wciąż udawać, skoro wie, że odkryłyśmy jego sekret?
- On chce, byśmy tak myślały!
                Dziewczyna spojrzała pobłażliwie na koleżankę.
- To tylko zwykły pies – powtórzyła.
- Mylisz się. To…coś jest niebezpieczne. - w głosie Beth kryła się zaciętość, ale i strach. - Pozbądź się tego jak najszybciej.
- To „coś” nazywa się Willy. Zamierzam go przygarnąć. - rzekła dobitnie Julia. Gdy zobaczyła niepewność Beth, westchnęła i dodała spokojniejszym tonem - Daj mu szansę. I proszę cię, nie mów o nim nikomu.
                Rudowłosa spiorunowała psa wzrokiem, ale po chwili przytaknęła powoli.
- Nie powiem – przyrzekła niechętnie. – Ale uważaj na niego. Nie można ufać faunie północnej części Aesii. Zobaczysz, wynikną z tego same kłopoty.


            Cztery następne dni minęły Julii dosyć szybko. Przez ten czas zaprzyjaźniła się z nowym współlokatorem. Kiedy wybierała się na poranne zajęcia, zamykała Willy’ego w pokoju. Z początku obawiała się, że przysporzy to wielu problemów, wkrótce jednak jej troski zniknęły. Codziennie przemycała ze stołówki kawałek kiełbasy, bądź kurczaka. Po powrocie z zajęć pies witał ją niezwykle optymistycznie, wyczuwając zapach mięsa. Do snu kładł się w łóżku tuż obok niej.
To dziwne, ale czasami Julia zapominała, że Willy jest tylko zwierzęciem. Potrafił zarówno z uwagą i skupieniem słuchać jej zwierzeń i opowieści, jak i być wiernym kompanem w trudnych chwilach. Niekiedy jego oczy błyskały z zainteresowaniem, gdy opisywała swój kolejny dzień w szkole. Dziewczyna wiedziała, że ich relacja nie ogranicza się do okazjonalnego pogłaskania po brzuchu lub zabawy na spacerze. Połączyła ich pewnego rodzaju więź. Co prawda nigdy nie miała psa, ale domyślała się, że nie często zdarza się tego rodzaju przyjaźń. Na przykład Kate, jej dawna przyjaciółka z Ziemi, miała kiedyś małego spaniela. Gdy dostała go na urodziny, była wniebowzięta. Nazwała go Ricky. Potrafiła rozprawiać o nim godzinami. Zapewniała, że będzie o niego dbać, czesać go, kąpać, karmić i wyprowadzać na spacery, zastanawiała się również nad wzięciem udziału w wystawie psów. Jednak po kilku miesiącach, gdy Ricky urósł i przestał być małym rozkosznym szczeniaczkiem, jej ekscytacja wyraźnie zmalała niczym dogasająca żarówka. Za każdym razem, gdy mama przypominała, że czas na spacer z psem, Kate przeżywała wielkie katusze. To, co kiedyś sprawiało jej przyjemność i napawało ją dumą wkrótce stało się przykrym i niechcianym obowiązkiem. Nie można było w tym przypadku mówić o przyjaźni, raczej o przymusowym życiu obok siebie. Jednakże nie o to tak naprawdę chodzi, prawda? Liczy się zrozumienie, lojalność i przywiązanie, a nie chwilowe zauroczenie.
Willy często zaskakiwał Julię. Był pozbawiony dużej części psich nawyków: nie szczekał, nie łasił się, nie gonił za własnym ogonem ani nie warczał. Nie lubił także aportować. Gdy pewnego dnia dziewczyna rzuciła mu patyk, ten usiadł przed nią dając jasno do zrozumienia, że nie interesują go tak infantylne zabawy. Nigdy również nie żebrał o jedzenie. Ponadto nie jadł prosto z ziemi. Posiłki przyjmował tylko i wyłącznie z ręki bądź z talerza.
Beth z poirytowaniem przyglądała się dziwnemu zachowaniu psa. Było one dla niej niepodważalnym dowodem na to, iż Willy jest Zmiennokształtnym albo nawet czymś gorszym. Dotrzymała co prawda swojej obietnicy, że nie powie nikomu o współlokatorze Julii, jednak wciąż nie darzyła go sympatią ani chociażby szacunkiem. Otwarcie wyrażała względem niego swój brak tolerancji. Nie ufała mu i przekonywała jego obecną właścicielkę, by czyniła to samo. Jej podejrzliwość była jednak uzasadniona – pies sprawiał wrażenie skrytego, poważnego i dumnego. I może właśnie to Julia lubiła w nim najbardziej.




Tego dnia dziewczyna obudziła się z uczuciem dziwnego ucisku w żołądku. Gdy po obfitym śniadaniu nic się nie zmieniło, zaczęła się niepokoić. Sądziła bowiem, iż powodem jest głód.
W czasie lekcji każda minuta płynęła niemiłosiernie długo. Nie dość, że skurcz żołądka dawał się we znaki, to jeszcze przed południem zaczęła ją boleć głowa. Ból był podobny do tego przed Wizją, jednak takowa się nie pojawiała. Z każdą chwilą było coraz gorzej. Odrętwienie powoli rozprzestrzeniało się po jej ciele, a ucisk żołądka nie zamierzał ustać.
Wszystko jednak zmieniło się, gdy odwróciła głowę w stronę okna i ujrzała Góry Esenthor, dumnie spoglądające na nią zza szyby...
Dziewczyna nigdy nie doznała takiego uczucia. Pulsujący ból odszedł jak ręką odjął, a jego miejsce zajął błogi spokój i energia płynąca z zewnątrz. Utkwiła wzrok w górach hipnotyzujących jak nigdy. Zdawały się coś do niej szeptać, jakieś bezgłośne mistyczne słowa, swoiste zaproszenie. Odbijały się echem w jej głowie, całkowicie odrywając ją od rzeczywistości. Powoli w jej serce zaczęło wstępować pragnienie, tak nierealne, ale właśnie dzięki swej nierealności doskonałe. Zapragnęła, by wyrosły jej skrzydła. Mogłaby wtedy rozłożyć je na boki, uderzyć kilka razy i wzbić się w powietrze. Przeciąć chłodną szarość nieba i poszybować tuż nad iglastymi lasami, strumieniami oraz pagórkami. A potem unieść się jeszcze wyżej i wyżej, aż na wysokość niknących w chmurach szczytów gór, skąd mogłaby obserwować cały świat.
Nagle oprzytomniała. Zdała sobie sprawę, że ciągle siedzi w klasie. Spojrzała na powoli zapisywaną przez nauczycielkę tablicę. Próbowała skupić się na lekcji, jednak góry, które co chwila przyciągały jej spojrzenie, skutecznie wypierały wszystkie inne myśli.
Gdy wreszcie zadzwonił tak bardzo upragniony dzwonek obwieszczający koniec zajęć, dziewczyna jako pierwsza wypadła z sali. Przemierzyła korytarze Akademii z niewiarygodną prędkością, by jak najprędzej znaleźć się w swoim pokoju. Wpadła do niego pół minuty później, co było absolutnym rekordem. Willy spojrzał na nią zdziwiony i przeciągnął się na dywanie.
- Chcesz wyjść na spacer? – zapytała Julia na przywitanie, na co pies zareagował energicznie. – Świetnie.
Położyła torbę tuż przy biurku i zaczęła szukać wzrokiem wygodnych spodni i kurtki. Weszła do łazienki i szybko przebrała się z mundurka Akademii Strażników. Przed wyjściem spojrzała jeszcze na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad umywalką. Jej oczy błyszczały z emocji. Nic dziwnego - czuła olbrzymi wigor, chciała biec ile sił w nogach. Nieważne gdzie, byle dalej, wyżej, przed siebie. W góry. Niebieskozielony Magnasis zawieszony na szyi delikatnie jarzył się błękitnym blaskiem, uwydatniając obojczyki dziewczyny. Jego obecność wywołała uśmiech na jej twarzy. Gdy wyszła z łazienki, Willy usiadł tuż przed nią z wyczekiwaniem.
- Dzisiaj pospacerujemy trochę dłużej niż zwykle – powiedziała z wyrazem zadowolenia.


Wędrowali od dwóch godzin. Rzeźba terenu była tak różnorodna, że już po kilku kilometrach Julia poczuła, jak jej mięśnie sztywnieją. Nie zamierzała jednak przerwać marszu. Nie czuła zmęczenia, jakby to jakaś wewnętrzna siła zmuszała jej nogi do chodu. Willy truchtał wiernie u jej boku, co jakiś czas odchodził nieco dalej, wiedziony zapewne różnymi ciekawymi zapachami. Wznoszące się przed nimi góry przyciągały ją jak magnes. Nie mogła nawet na chwilę spuścić z nich wzroku. Czuła się wtedy dziwnie nieswojo.
Wiedziała, że Rona zapewne udzieli jej reprymendy za to, że włóczy się tak długo po okolicy bez jej zezwolenia. Zdawała sobie też sprawę z tego, że taka wyprawa może okazać się bardzo niebezpieczna. Beth mówiła, że północne ziemie nigdy nie zostały w pełni zbadane pod kątem przyrodniczym. Nie zawracała sobie tym jednak głowy. Była świadoma zagrożeń, jednak nie obchodziło ją to. Teraz liczyły się tylko góry Esenthor oraz bijące z nich siła, dostojność i dzikość.
Niedługo potem po przebyciu wielu wzniesień znaleźli się kilkadziesiąt metrów nad doliną. Julia nie wiedziała jak ani kiedy udało im się tyle przejść, ale czuła, że chce więcej. Chce iść dalej, choćby na sam szczyt.
Niebo z każdą kolejną minutą stawało się coraz bardziej czerwone. Po kwadransie opływało w całą paletę ciepłych barw, rozlewającą się wokół wściekle ognistego słońca chylącego się ku horyzontowi. Julia stanęła na chwilę i opierając się o najbliższy głaz, utkwiła wzrok w ściółce leśnej. Willy także się zatrzymał. Chłodny wietrzyk niosący leśny zapach owiał twarz dziewczyny, momentalnie dodając jej świeżej energii. Miejsce, w którym stała, byłoby idealnym punktem widokowym, gdyby nie kilka drzew zasłaniających zbocze i tym samym widok na całą okolicę. Dziewczyna wznowiła wędrówkę i minęła je w przeczuciu, że są ostatnią przeszkodą do poczucia całkowitej wolności. Nie zauważyła, że mocno otarła ręką o szorstką korę jednego z nich. Zapewne zostawił na jej skórze ślad. Ale ona nawet nie poczuła bólu. Szła niczym zahipnotyzowana, nie patrząc pod nogi, byle bliżej nieba.
Gdy wreszcie dotarła do krawędzi przepaści, zaparło jej dech w piersi. Znajdowała się wysoko nad ziemią. U jej stóp rozciągał się widok na całą dolinę. Była ogromna, ze wszystkich stron ciasno otulona górami. Lasy rozlewały się po niej nierównomiernie, niczym ciemne fale morza. Porośnięte drzewami pagórki wyglądały jak wysokie fale. Akademia była jedynie małą ciemną kropką znajdującą się w centrum niziny. Białe flagi łopoczące na szczytach wież były ledwo zauważalne. Majestatyczne góry Esenthor czuwały nad tym zaczarowanym miejscem, niby wielcy strażnicy o białych hełmach i wiernych siwych rumakach – gołych turniach. Przełęcze wyznaczały niewielkie przestrzenie między ośnieżonymi wierzchołkami. A wszystko to umieszczone na tle powoli wykrwawiającego się nieba, upstrzonego gdzieniegdzie długimi mglistymi cirrusami. Co chwila przecinały je ptaki, z gwizdem lecące w pogoni za swoimi sprawami, nigdy do końca niezrozumianymi przez ludzi. W rześkim powietrzu unosił się zapach będący mieszanką igieł sosnowych, wilgoci i jesieni. Zapach zwiastujący bliskie nadejście wieczoru, porę, w której las powoli zaczyna przygotowywać się do snu.
Julia wzięła głęboki wdech, zdawało jej się, że najgłębszy w jej całym dotychczasowym życiu. Ten wdech napełnił ją wonią gór, miłością i tęsknotą za całkowitą, bezgraniczną wolnością. Ten wdech przekonał ją, że jest sens w tym wszystkim, że jest sens w ratowaniu Aesii. O ile wcześniej dużo myślała nad tym, czy da radę sprostać zadaniu wyzwolenia tej przedziwnej krainy, czy uda jej się wygrać z Aris i czy kiedyś pozna odpowiedzi na nurtujące ją pytania, teraz wiedziała, że to wszystko to jedynie błahostki, jakimi nie ma potrzeby zawracać sobie głowy. Teraz wiedziała, że jest niepokonana, że góry napełnią ją w trudnych chwilach swą niepojętą energią i dadzą siłę do działania. To dziwne, że chwila taka jak ta może wpłynąć na cały światopogląd.
Dziewczyna czuła mieszaninę ekscytacji i radości. Z oczu zaczęły płynąć łzy szczęścia, na co roześmiała się głośno. Złapała się gałęzi jednego z drzew i wychyliła nad przepaść. Poczuła się jak ptak. Wolny, nikomu nic winien ptak. Ona, góry Esenthor i…właśnie, do pełni szczęścia brakowało jeszcze tylko osoby, z którą mogłaby się dzielić tą bezgraniczną radością. Osoba, która mogłaby razem z nią każdego dnia wpatrywać się w zachód słońca ze szczytów gór. Jej myśli od razu pobiegły ku Kyle’owi, jednak pokręciła głową, odganiając je. Po chwili jednak znowu się roześmiała i zaczęła krzyczeć w przestrzeń:
- Co mi tam! Przyznaję się! Kyle mi się podoba! – złapała się za usta, lecz gdy przypomniała sobie, że jest z nią tylko Willy oraz zdała sobie sprawę z tego, z jaką łatwością przyszły jej te słowa, ciągnęła dalej bez próby ukrycia rozpierającej jej radości. – Podoba mi się Kyle, chłopak o kasztanowych włosach i zabójczo pięknych błękitnych oczach! Tęsknię i myślę o nim bez przerwy!
Gdy skończyła, zaczęła się śmiać z własnej głupoty. Z boku musiała przecież wyglądać jak jakaś obłąkana wariatka. Mimo to w ogóle się nie przejęła. To właśnie jest najlepsze w byciu sam na sam z naturą – pośród niej człowiek czuje się niczym nieskrępowany, nie podsłuchiwany. Wolny.
              Gdy już miała wracać, niespodziewanie poślizgnęła się na wilgotnej skale. Z jej piersi wyrwał się krzyk.
              Czas jakby się zatrzymał, wszystko działo się w zwolnionym tempie. Dziewczyna dokładnie czuła, jak jej ciało przechyla się na bok, jak traci nad nim kontrolę. Uderzyła o skraj przepaści. Gorączkowo zaczęła ryć paznokciami glebę, w poszukiwaniu czegoś, czego mogłaby się złapać. Zaczęła się obsuwać. Kiedy już myślała, że to koniec, wyczuła pod ręką wystający korzeń. Dziękując Bogu, złapała go z całych sił. To głupie, ale w tym kryzysowym momencie, wisząc nad urwiskiem z cichym przeświadczeniem, że śmierć będzie przynajmniej szybka, Julia zaczęła przeklinać w myślach nie co innego, jak śliskie podeszwy swoich granatowych trampek.
Willy podbiegł do drzew rosnących nad przepaścią. Pochylenie terenu nie pozwalało mu wystarczająco zbliżyć się do dziewczyny. Próbował szczekać, jednak zamiast tego z jego pyska jak zwykle wydobył się dźwięk przypominający jednoczesne skomlenie i warczenie. Mimo tego robił to głośno i donośnie, jakby spodziewał się przybycia wybawcy w miejscu, które jest całkowicie opuszczone i odludne.
- Willy! – dziewczyna krzyknęła rozpaczliwie.
Chciała powiedzieć, by sprowadził pomoc, jednakże nie zdążyła nic więcej dodać, gdyż korzeń, którego się trzymała, zaczął wyrywać się z ziemi. W tej samej chwili dotarło do niej, że znajdują się kilkanaście kilometrów od Akademii, jedynego zamieszkanego przez ludzi miejsca okolic gór Esenthor. Tylko stamtąd mogłaby otrzymać pomoc.
           Pies wciąż nie przestawał szczekać. Rozejrzał się nawet w poszukiwaniu wybawcy, zupełnie jakby słyszał jej myśli. Gdy po chwili uznał, że nie ma to sensu, spojrzał na właścicielkę z ciężkim sumieniem. Wtem zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego. Stanął na tylnych łapach, co zupełnie zaskoczyło Julię. Wydawało jej się, że Willy zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Dlaczego zatem zaczął nagle pokazywać popisowe sztuczki? Nie miała czasu dłużej zastanawiać się nad jego dziwnym zachowaniem, gdyż zaraz potem wiele rzeczy wydarzyło się w tym samym czasie. Wszystko działo się tak szybko, że przywodziło na myśl pędzącą rzekę, spływającą do potężnego wodospadu.
Korzeń urwał się w połowie. Julia krzyknęła przerażona. Nagle zza drzew wyskoczył jakiś ciemny kształt. Dziewczyna mimowolnie pomyślała, że to nieubłagana śmierć. Postać z nadnaturalną szybkością zbliżyła się do krańca przepaści i w ostatniej chwili zacisnęła swą mackę na ręce dziewczyny.
- O, nie! Nie myśl sobie, że tak łatwo zabierzesz mnie na drugą stronę! – wrzasnęła Julia, chociaż nie była do końca pewna, czy jakikolwiek dźwięk wydobył się z jej ust.
- Uspokój się, wariatko! – syknęła postać, ku jej zdziwieniu, ludzkim głosem.
To były ostatnie słowa, jakie usłyszała przed omdleniem. Udało jej się jeszcze zarejestrować potężny podmuch chłodnego wiatru, zatrwożone szczeknięcie Willy’ego oraz oślepiający blask Magnasisa.


- Która godzina…?
            Było to pierwsze, co udało jej się z siebie wydobyć. Gdy otworzyła oczy, wszystkie kształty zlały się w jedną całość. Musiała kilkakrotnie zamrugać, by wzrok się wyostrzył. Po chwili podparła się na łokciu i rozejrzała wokół. Leżała na łóżku przykrytym skórą dzika. Znajdowała się w drewnianej chatce pogrążonej w półmroku i uszczelnionej grubymi sznurami. W rogu pokoju w małej kozie wesoło tańczył ogień, co dodało jej odrobinę otuchy. Poza drewnianym stołem stojącym nieopodal, niewiele była w stanie zobaczyć ze względu na spowijający resztę wnętrza mrok. W powietrzu unosił się zapach mchu i palonego drewna. W pomieszczeniu były tylko dwa małe okna. Zza szyb spoglądał na nią pogrążony w śnie księżyc. Julia nie mogła uwierzyć, że jest już noc.
            Pomyślała o Ronie. Na pewno bardzo się o nią martwi! Na tę myśl wstała raptownie, jednak momentalnie poczuła zawroty w głowie i wszechogarniające osłabienie. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i opadła bezwładnie na łóżko, z którego przed chwilą się podniosła.
- Spokojnie, bo zrobisz sobie krzywdę – niespodziewanie rozległ się czyjś głos.
             Dziewczyna zamarła, nieświadoma niczyjej obecności. Wtem z cienia wybiegł Willy i radośnie wskoczył się na jej kolana. Julia zaśmiała się i mocno go przytuliła. Poczuła przyjemnie miękką sierść zwierzęcia ocierającą się o jej skórę. Przy nim nic jej nie groziło.
- Musisz wiedzieć, że masz wspaniałego przyjaciela – dziewczyna dostrzegła zarys postaci odcinający się na tle ciemnego wnętrza chaty. - Nie odstępował cię na krok, gdy spałaś. Zdążyliśmy się już zapoznać.
- Kim jesteś? – zapytała.
- Z tego, co wiem, twoim wybawcą - usłyszała po chwili.
- Dziękuję ci, kimkolwiek jesteś - rzekła nieśmiało. - Uratowałeś mi życie.
             Postać milczała. Julia była pewna, że to mężczyzna, jednak nic poza tym. Jego twarz ginęła w cieniu. W oczy rzucał się jedynie ciemny skórzany pas ze srebrną klamrą. Reszta ubioru tajemniczego wybawcy była niewidoczna.
- Nie wiem jak udało ci się przybyć nad urwisko akurat w tamtym momencie ani co skłoniło cię do udzielenia mi pomocy, ale… - podjęła, jednak on jej przerwał.
- Wiem o wszystkim, co dzieje się w Górach Esenthor. Wiatr halny niesie każdy odgłos, a ja łapię go w locie. Ziemia przekazuje każde drganie, a ja potrafię je wyczuć. Woda szepce mi, co widziała po drodze. Nic nie umknie mej uwadze.
            Barwa głosu mężczyzny zdradzała jego młody wiek. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Julia przełknęła ślinę zakłopotana i ścisnęła mocniej sierść Willy’ego. „No nieźle – pomyślała – Przed chwilą prawie spadłam z przepaści, a teraz trafiłam w ręce psychopatycznego mordercy”.
- Poza tym – ciągnął chłopak. – Wiedziałem, że nie ratuję byle kogo.
- Co masz na myśli? – zapytała zaniepokojona.
            Z przerażeniem uświadomiła sobie, że nieznajomy mógł jakoś poznać jej tożsamość. Zaczęła obmyślać plan ucieczki. W myślach spekulowała, ile czasu mogłaby zyskać, gdyby potraktowała psychopatę którymś ciosem pani Moon.
- Nie byle kto nosi na szyi Kamień Magnasis – odpowiedział rozbawiony.
            Jej dłoń odruchowo powędrowała na pierś. Między palcami poczuła chłodny gładki kształt. Odetchnęła z ulgą. Klejnot pozostał na swoim miejscu.
- Skąd wiesz co to za kamień? – spytała cicho, nie kryjąc zdumienia.
            Przez chwilę, wydającą się być nieskończonością, panowała cisza.
- Miałem już do czynienia z tego typu sprawami.
- Kim jesteś? – powtórzyła swoje niedawne pytanie. Próbowała dojrzeć w mroku twarz nieznajomego. Na próżno. – Jak masz na imię?
- Mam wiele imion. Mógłbym powiedzieć nawet, że każdy nazywa mnie po swojemu.
- Ale chyba musi być to jedno, którego używają wszyscy, prawda?
Znowu cisza.
- Owszem – rozległo się po chwili. – Jest jedno.
- Jakie?
- Altharis.



8 komentarzy:

  1. Ha! Od razu wiedziałam że to on :3
    Ehh, Juls głupku, jakbyś zginęła, to by cię wszyscy zabili :/ *fuck logic..*
    Hmm no i Willy się na coś przydał! Dobrze że nie posłuchała Beth i go nie wywaliła.. chociaż kto go tam wie. Nadal nie jestem pewna czy to normalny pies. Chociaż gdyby był zmiennokształtny to by chyba się zmienił, gdy zobaczył że Juls spada.. tak sądzę.
    Raaaany, z każdym rozdziałem przybywa mi pytań, a odpowiedzi jak nie było tak nie ma :C
    Poza tym, opisy w tym rozdziale mnie dosłownie zahipnotyzowały. Siedziałam i jak urzeczona wpatrywałam się w ekran. Czułam się tak jakbym tam była.. najgorsze jest zawsze wybudzenie się z transu by napisać komentarz :C
    Yup, mogę zgodnie stwierdzić, że opowiadanie strzeliło mnie w serce i już tam zostało ;-; w takim wypadku poproszę rozdziały częściej bo zwariuje :C
    A Willy strasznie mi przypomina mojego Bajka ♥
    Pozdrawiam! Do następnego :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam, jak opisujesz swoje emocje po przeczytaniu rozdziału :D Naprawdę się cieszę, że opowiadanie tak Ci się spodobało :* Niestety nie możemy pisać częściej... W sumie, to wstawianie co tydzień to i tak jest często (w porównaniu do innych blogów), wiec nie masz co narzekać ;)
      Dziękujemy za miły komentarz ;*

      Usuń
    2. To się zgłoszę jak już oficjalnie zwariuję i znajdę się w psychiatryku c: będziecie mnie miały na sumieniu :D zacznę udawać Juls i bd trzymać się łóżka, wrzeszcząc żeby Willy mi pomógł, bo spadam z przepaści i trzymam się tylko korzonka :D
      Dobra, co ja plotę >< w takim razie poniedziałek jest moim ulubionym dniem tygodnia :3

      Usuń
  2. Coraz ciekawiej, coraz więcej zwrotów akcji i coraz bardziej tęsknie za Kyle'em !<3 Willy jest świetny i ciekawi mnie co się z nim stanie, kim się okaże :o I Altharis mmm, już się nie mogę doczekać więcej wątków z nim *-*
    Pozdrawiam ;*

    onecityintheworld.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo nas cieszy to, ze nasze opowiadanie trzyma w napięciu :)
      Dzięki za komentarz!

      Usuń
  3. Zostałaś nominowana do Liebster Awards ===> http://nieodkryta-kraina.blogspot.com/p/liebster-awards.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Tego się nie spodziewałam. :) Myślałam, że tym tajemniczym wybawcom będzie Kyle albo Tristan, a tu taki zaskoczenie.
    Mam trochę mieszane uczucia co do Willy`ego. Z jednej strony zachowuje się jak prawdziwy przyjaciel człowieka, ale z drugiej jest trochę inny niż zwykły pies. Jednak mam nadzieję, że nie zagrozi Julii. :)
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nominowałam cię do Liebster Awards :)
    Super opowiadania, zazdroszczę.
    szczegóły o nominacji: http://wybrani-opowiadonia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń