Julia
spakowała do skórzanego worka marynarskiego ostatnią koszulę. Dzień wcześniej
Rona przyniosła jej stertę ubrań na czas wyprawy. Dziewczyna nie mogła przecież
pokazać się Aesii w swoich ziemskich trampkach, dżinsach i bawełnianej bluzce –
zestawie, który nosiła przez ostatni miesiąc. W zbiorze przyniesionym przez
dyrektorkę znajdowały się koszule podróżnicze, proste, lniane spodnie, wełniana
narzutka o miłym, charakterystycznym zapachu owiec, długa do ziemi ciemna
peleryna z kapturem, wysokie buty z twardej, garbowanej skóry i mocnymi
podeszwami, chusty i damski regionalny kapelusz, jaki nosiły kobiety żyjące w
esenthorskich wioskach. Ten ostatni podobał się Julii najbardziej z całej
garderoby. Był sztywny, niski, ale stożkowaty, o niewielkim wklęśnięciu na
środku. Podbity był miękkim jasnym futerkiem lisim, natomiast z zewnątrz
wykonany był z delikatnej skóry cielęcej. Harmonijny beż przełamywały
przyczepione z przodu złotą klamrą krótkie, połyskujące w świetle, szkarłatne piórka.
Kształt i barwa czapki były jakby stworzone do owalu twarzy Julii. Gdy po raz
pierwszy założyła ją i stanęła przed lustrem, uzmysłowiła sobie z niejakim
smutkiem, że dziewczyn z Esenthor nie stać na tak bogato wykonane nakrycia
głowy. Pomimo czerpania formy ze swoich regionalnych odpowiedniczek, czapka
Julii emanowała przepychem. Nie podobało jej się to. Zdawała sobie sprawę z
tego, że aby zrozumieć dobrze istotę cierpienia ludu Aesii, i tym samym być w
stanie mu pomóc, powinna przede wszystkim poznać smak biedy, w jakiej
przychodzi mu żyć. Tymczasem Rona, wraz z innymi, wysyłała ją pięknie ubraną,
pachnącą i śliczną, niczym jakiś nieszczęsny prezent przewiązany wstążką.
Zupełnie, jakby wizja bitwy życia czekającej u kresu wędrówki i świadomość
możliwej śmierci w torturach w ogóle nie istniały. Dziewczyna czuła, że w
mniemaniu całego zbuntowanego narodu, taki los był nie tyle jej obowiązkiem
wobec państwa, co wręcz swoistym zaszczytem. Ludzie marzyli o niepodległości i
nikt nie liczył się specjalnie z jej strachem, oraz poczuciem samotności. Bo
gdyby miała jakiś wybór, dzięki któremu nie byłaby teraz prezentem czekającym
na wysyłkę, już dawno by jej tu nie było.
Po
ściągnięciu rzemienia worka, wstała z łóżka i ogarnęła wzrokiem cały pokój.
Przyzwyczaiła się do niego i myśl, że najprawdopodobniej już nigdy nie będzie
jej dane w nim spać, smuciła ją. Przez cały czas, jaki spędziła w Akademii, tak
wiele zmieniło się w jej życiu. Przede wszystkim czuła, że ona sama się
zmieniła. Nie potrafiła sobie jednak odpowiedzieć na ważne pytanie – była to
zmiana na lepsze, czy gorsze? Którą Julię wolała – radosną i pozytywną,
czerpiącą życie pełnymi garściami, kochającą bawić się bez konsekwencji i
tańczyć, niczym szalona, wygłupiać z paczką na lekcjach biologii w liceum, czy
może tą, którą widziała od jakiegoś czasu w lustrze – o zagubionym,
rozkojarzonym wzroku, zaciśniętych w pięści dłoniach, sprzecznych emocjach i
tragicznych myślach?... Pokręciła głową. Życie doprowadziło ją swymi pokrętnymi
ścieżkami w to miejsce, postawiło przed nią konkretny cel, kazało zaakceptować
nowe warunki, nie dało jednak pozwolenia na odwrót. Dlaczego wszystko musiało
być tak niesprawiedliwe?
Marzyła o
spotkaniu z Azolą. To o niej myślała codziennie przed zaśnięciem. Tęskniła za
dotykiem dłoni matki na policzku, za jej ciepłym spojrzeniem, za pogodnym i
spokojnym usposobieniem. Za chwilami, będącymi teraz odległymi wspomnieniami, w
których matka siadała na tarasie w wiklinowym fotelu i popijając mocną zieloną
herbatę, wpatrywała się w zachmurzone niebo. Może myślała wtedy o niebie, które
rozpościerało się nad nią błękitnym płaszczem wiele lat wcześniej – w jej
ojczyźnie, Aesii? Julia nie znała odpowiedzi na to pytanie, wiedziała jednak,
że obserwowanie mamy, odciętej jakby niewidzialną barierą od szumu Chicago,
sprawiało dziewczynie przyjemność. Nie ukrywała, że były ze sobą bardzo zżyte. Miały
tylko siebie. Teraz Julia żałowała, że nie dowiedziała się o swoim pochodzeniu
znacznie wcześniej. Matka mogła przekazać jej tyle wspomnień duszonych przez
lata w sercu. Opowieści, które poznawała z ksiąg, w ustach matki nabrałyby
znacznie głębszego i bardziej osobistego znaczenia. Opowiadałaby bowiem o ich
wspólnych przodkach, o ich dziedzictwie i historii, od której nie sposób było
się oderwać. Choć Julia usilnie próbowała ukryć przed samą sobą tego typu
myśli, czuła podświadomie, że możliwe, iż już nigdy nie usłyszy głosu Azoli. To
przeczucie napełniało ją niewiarygodną rozpaczą i poczuciem pustki. Najgorsza
była jednak niepewność, wieczne oczekiwanie na jakiś sygnał i frustracja
powodowana własną bezsilnością.
Julia
westchnęła i przeszła powoli przez pomieszczenie. Oto właśnie minęły dwa
miesiące pobytu tutaj. Miesiące przygotowań zarówno mentalnych, jak i
fizycznych. Czas pełen wrażeń, emocji i na pewno niezapomniany. Odprowadziła
wzrokiem każdy mebel z osobna. Otworzyła drzwi, ostatni raz obejrzała się i
wyszła. Po prostu.
Stojąc w
korytarzu Akademii, dziewczyna nie wiedziała za bardzo, co ma robić. Czy może
raczej wiedziała – jednakże nie była pewna, czy tego chce. Miała jeszcze trochę
czasu przed ostatnią wizytą u Rony, więc po krótkiej wewnętrznej walce, na
przekór swoim obiekcjom, skierowała się w stronę jednych z drzwi.
Zapukała
delikatnie kilka razy. Nikt jej nie odpowiedział. Nie spodziewała się jednak
odpowiedzi. I bynajmniej nie grała tu roli wczesna pora. Pomimo to weszła do
pokoju.
Tristan już
nie spał. Siedział tyłem do wejścia i wpatrywał się w widok za oknem. Niemrawe
promienie powoli wschodzącego, wczesnozimowego słońca oświetlały całe pomieszczenie,
łącznie z chłopakiem. Julia, nie wiedząc czemu, zwróciła uwagę w pierwszym
momencie na światło prześwitujące zza jego potarganych włosów.
- Czy to dziwne, że
nie muszę się oglądać, aby wiedzieć, że to ty weszłaś, Julio? – zapytał
nieoczekiwanie Tristan. Jego głos miał jakąś smutną, zduszoną barwę.
Dziewczyna
poczuła nagły przypływ wyrzutów sumienia. Jakby mało jej było na ten moment
negatywnych emocji. Odchrząknęła i zamknęła za sobą drzwi. Przez długą chwilę
panowała między nimi cisza. Pełna wyczekiwania i zbierania tak bardzo
potrzebnych słów. Julia w tym czasie wyłapywała wzrokiem każdy szczegół postaci
Tristana. Nie wiedziała, czemu. Zauważyła za to, że jego koszula była w wielu
miejscach poplamiona, jakby chłopak nie dbał przez ostatnie dni o to, jak
wygląda. Również jego fryzura o tym świadczyła. Ciemne włosy w falującym
nieładzie sterczały na różne strony.
Julia
próbowała przełknąć gulę kurczowo trzymającą się jej gardła. Ta jednak nie
chciała zniknąć. Swoją obecnością przypominała jednak dziewczynie o tym, jak
podle potraktowała swojego przyjaciela. Każda kolejna zła myśl wpędzała ją
coraz głębiej w ciemną dziurę pustki i samotności.
- Wiele rozmyślałam
nad moim życiem, Tristanie – wydukała bliska płaczu i kompletnej rozsypki. –
Nad tym, jaka byłam i jaka jestem. Ale to normalne. Każdy człowiek, który
spodziewa się rychłej śmierci, myśli o swoim dotychczasowym życiu.
Tristan
zwiesił głowę i pokręcił nią, jednak się nie odezwał. Julia wiedziała jednak,
że bardzo chciał.
- Dziś wyruszę, aby
wypełnić moje przeznaczenie. – ciągnęła ciszej. – Ale zanim to zrobię, chcę cię przeprosić. Wiem, że swoim
zachowaniem sprawiłam ci ból. Okazałam się niegodna zaufania, wiem to. I nie
oczekuję, że mi wybaczysz. Chciałabym jednak, abyś wspominając mnie nie myślał
jedynie o zawodzie, jaki cię spotkał, ale również o tych szczęśliwych chwilach.
– przy ostatnich słowach, głos załamał jej się, a z oczu popłynęły łzy goryczy.
Tristan
odwrócił się w jej stronę i wstał. Nie miała odwagi spojrzeć mu w twarz.
Uzmysłowiła sobie, że za nim również będzie bardzo tęsknić. Zostawi go tutaj, w
tym małym, zamkowym świecie gór i marzeń. Nie było odwrotu. Ten etap w jej
życiu, czy tego chciała czy nie, dobiegł końca. A wraz z nim, ku jej rozpaczy,
odchodził również Tristan. Każda kolejna chwila coraz bardziej ich od siebie
oddalała.
- Nie potrafiłbym
puścić w niepamięć tych szczęśliwych chwil – powiedział Tristan. – Byłbym
kompletnym idiotą, gdybym to zrobił.
Julia
podniosła wzrok na jego oczy. Z brązowych tęczówek gdzieś uleciał znany jej zawadiacki
błysk. Zastąpił go za to wewnętrzny ognisty upór. Dziewczyna przyjrzała się
całej twarzy chłopaka i oniemiała. Pod oczami rysowały się od braku snu dwa
sine cienie. Gęste włosy sterczały nieuporządkowane. Kości policzkowe stały się
bardziej widoczne, jakby Tristan stracił na wadze. Najgorsze jednak było bijące
z jego twarzy zmęczenie, wyczerpanie i zobojętnienie. Julii zrobiło się go
bardzo szkoda, przez co poczuła się jeszcze gorzej. Miała wielką ochotę
przytulić go i zapewnić, że zrobi wszystko, aby było między nimi jak dawniej i
aby nie gasł z jej powodu.
- Nieprawda, masz
prawo to zrobić – wydukała, przytomniejąc. – To ja jestem idiotką. Nie łudzę
się, że gdy umrę, ktoś będzie mnie wspominał z życzliwością.
- Och, dlaczego
wygadujesz takie bzdury? – jęknął Tristan.
- Widzisz, czuję, że
gdy zostanę pokonana, zamiast smutku, ten fakt wywoła wśród ludzi raczej zawód.
– odparła, wzruszywszy ramionami. – Jestem narzędziem w rękach nieznanych mi
ludzi. Czuję również, że już dawno straciłam kontrolę nad swoim losem. Przejęli
ją natomiast właśnie ci ludzie.
Tristan
słuchał jej uważnie, a jego obojętna mina zaczęła zdradzać narastające
przejęcie. Nie potrafiła wiele odczytać z jego oczu, przeczuwała jednak, że
zgadza się z nią i doskonale wie, o czym ona mówi. Ta myśl była jednak dosyć
niedorzeczna. Skąd bowiem miałby wiedzieć takie rzeczy?...
- Czy nie możesz
uciec? Zerwać ze wszystkim, rzucić to i stać się wolną? – zapytał.
Momentalnie
przyszedł jej na myśl Mirah. Była to jakaś opcja, bardzo kusząca, jednak… nie
wchodziła w grę. Zresztą kilka dni wcześniej, w jaskini, rozmawiała na ten
temat z Kyle’m.
- To nie takie
proste… - szepnęła, a w oczach ponownie zebrały jej się łzy, ponieważ właśnie
po raz kolejny poczuła, jak bezsilna jest wobec swego przeznaczenia. Ponownie
spojrzała w oczy Tristana. – Przepraszam cię jeszcze raz.
Przez jego
twarz przez chwilę przemknął cień konsternacji i wahania, nic jednak nie
powiedział, choć wyraźnie chciał to zrobić. Zamiast tego podszedł do niej,
przyciągnął ją do swojej piersi i otoczył ramionami w czułym uścisku. Nie dała
rady dalej się powstrzymywać i zaczęła płakać.
- Spokojnie, mała –
szepnął w jej ucho, mocniej ją przytulając. Poczuła, jak Magnasis wbił się w jego mostek. Chłopak najwyraźniej również,
ponieważ lekko się odsunął i spojrzał na kamień. Po chwili przeniósł wyczekujący
wzrok na jej oczy.
- To była wina Diany.
– odpowiedziała na nie zadane pytanie i z rezygnacją przetarła dłonią wilgotne
policzki. – Jak mogłam w ciebie choć przez chwilę zwątpić? Ciągle cię zawodzę.
Nie jestem ciebie warta.
Zamyślony
musnął palcami klejnot. Jego czekoladowe oczy przez chwilę się w niego
wpatrywały. Zamknął je, jakby chciał zakończyć wewnętrznie toczoną od kilku
minut zagadkową walkę.
- To ja nie jestem
ciebie wart, Czarodziejko – wyszeptał z bólem, którego powodu Julia w ogóle nie
potrafiła zrozumieć.
W jednej
chwili wpatrywali się w siebie nawzajem, napawali się swoją obecnością,
zapamiętując szczegóły swych twarzy i wypowiadając nieme słowa pożegnania, a w
drugiej, całowali się. Nie z pożądaniem i namiętnością, tak jak kiedyś w
mieszkaniu Julii, lecz czule, ze smutkiem. Oboje czuli, że jest to ich ostatni
pocałunek w tym małym, zamkowym świecie gór i marzeń.
- Jego Królewska Wysokość, hrabia Urii, książę Miráh Amárië
Genma'Aar, syn i dziedzic spuścizny Ar’heusa. – przeczytał Kyle. – Ar’heusa, w
domyśle Arhea, jak mniemam. – pokręcił głową. – Stoję właśnie naprzeciwko
księcia Genma’Aara, hrabiego samej Urii.
- Tylko czysto teoretycznie
– mruknął Mirah i podniósł na Kyle’a pełen rozżalenia wzrok. –
Wszystkie te tytuły… to już jedynie przeszłość. Nic
nieznacząca przeszłość.
- Ha, mimo wszystko!
Kyle odłożył z powrotem na prycz
wcześniej zabrany zeń bez pytania krótki sztylet. Idealnie wypolerowana srebrna
klinga odbijała wpadające przez okno poranne światło wschodzącego słońca, rażąc
przy tym chłopaka w oczy. Między umieszczonymi w niej kamieniami szlachetnymi,
pięknym pismem wygrawerowane były tytuły Miraha. Z broni emanowało bogactwo i
choć mieniła się w promieniach słońca, można było z całą pewnością stwierdzić,
że gdyby ich zabrakło, świeciłaby własnym blaskiem. Kyle zapatrzył się w góry
widoczne za maleńkim okienkiem, świadomy, że są one stokroć bardziej dostojne
niż wszystkie skarby świata. Wyglądały, jakby były jedynie uwiecznione na
obrazku zawieszonym na ścianie.
Po chwili przeniósł wzrok na
Miraha. Chłopak nerwowo, niemal ze złością, jednak kompletnie bez celu żłobił
nożem w drewnianej podłodze. Przez cały czas miał zamyśloną i nieszczęśliwą
minę, zdradzającą kwapiący go poważny problem. Kyle odchrząknął, czując się
nagle dosyć nieswojo.
- Zapewne
zastanawiasz się, po co do ciebie przyszedłem… o piątej nad ranem. - zaczął
dosyć niepewnie. Uczucie to pogłębiło milczenie rozmówcy, jednak ciągnął dalej:
– Sam nie wiem. Chyba tylko dlatego, że jesteś jedyną osobą, z którą mogę teraz
zwyczajnie porozmawiać. Po prostu desperacko potrzebuję kontaktu z innym
człowiekiem. Julia przez ten cały Test na Strażnika kompletnie odleciała i do
teraz nie wiem, co się tam tak właściwie stało. Rona nic nie chce mi
powiedzieć, Julia od kilku dni ciągle siedzi zamknięta w swoim pokoju… Nie mam
pojęcia, co się dzieje. Między nauczycielami panuje wrzawa, ponieważ dzisiaj,
za kilka godzin, wyruszamy na tą cholerną wyprawę – przetarł twarz, czując
nagłe zmęczenie życiem. Obrócił się na pięcie i uśmiechnął się do blondyna. –
Wiem, że nie znamy się zbyt dobrze, jednak mamy ze sobą dość dużo wspólnego.
Sam zobaczysz, czas miło nam zleci i obaj na tym skorzystamy.
Mirah spojrzał na niego w
zamyśleniu.
- Co masz na myśli
mówiąc, że coś się stało na Teście na Strażnika? – zapytał.
Kyle lekko
zbity z tropu zmarszczył brwi.
- Nic szczególnego. –
odparł po chwili. – Wydaje mi się jedynie, że coś jednak musiało tam zajść,
skoro do tej pory nie widziałem Julii. Chyba, że ona nie chce się ze mną zobaczyć…
Momentalnie
przed oczami stanął mu wyraz jej twarzy, gdy przed kilkoma dniami rozpoznała w
ciemnościach głos Tristana. Kretyn. Kyle był tak szczęśliwy, mając ją w
ramionach. Wiedział też, że ona czuła to samo. Uśmiechała się w inny niż do
tamtej pory sposób i patrzyła na niego z nieskrywaną czułością. Gdy zaglądała
mu w oczy czuł się tak, jakby przeglądała na wylot wszystkie jego myśli. Oboje
czekali na tamtą chwilę. I nagle musiał się pojawić Tristan. Momentalnie radość
i rozczulenie na twarzy Julii zastąpione zostały szokiem i strachem. Rysujące
się na niej emocje, sprawiały Kyle’owi ból. Nie chciał, by cierpiała. Dlatego
właśnie od tamtej pory był wściekły na siebie, na Tristana i ogólnie na cały
świat.
- Nie sądzę. – głos
Miraha wyrwał go z zamyślenia. Kyle jakoś nie chciał tłumaczyć blondynowi,
dlaczego mimo wszystko to może być jeden z powodów.
Przez długą
chwilę Mirah nad czymś rozmyślał. W końcu powiedział:
- Widzisz… W dniu
Testu Julii przytrafiło mi się coś bardzo dziwnego.
- Co takiego? –
zaciekawił się Kyle.
Mirah wziął
wdech i pokręcił głową.
- Najlepiej będzie,
jeśli ci to pokażę.
Kyle
zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Mirah podszedł do niego i sięgnął do
kieszeni płaszcza. Po chwili wyciągnął w stronę towarzysza zaciśniętą w pięść
dłoń. Spojrzał na niego z lekkim wahaniem i otworzył ją. Oniemiałego Kyle’a
zalało złote światło Magnasis.
- Ty… jesteś
Czarownikiem? – wydukał zaskoczony, wpatrując się w magiczny klejnot, świecący
jasno na bursztynowo. Przeniósł wzrok na oczy Miraha, pobłyskujące tą samą
barwą. – Jak to możliwe?...
- Nie pytaj mnie, nie
mam pojęcia – odparł. – Przez dziewiętnaście lat żyłem w przeświadczeniu, że
nie ma we mnie krzty Mocy, a jednak… sam widzisz.
- Przecież Aris
ukryła Źródło Mocy – rzekł nadal zszokowany Kyle. – I przeprowadziła te
wszystkie nieszczęsne fale antymagiczne, słowem – zrobiła wszystko, aby w Aesii
nie narodził się już żaden Czarownik! Mirah, to jakiś cud!
- Posłuchaj mnie…
Czuję, że wszystko zaczęło się zmieniać, gdy poznałem Julię. To chyba ona
rozbudziła we mnie Moc.
Kyle
otworzył usta, aby dopytać się Miraha, co ma na myśli. Za odpowiedź jednak
posłużyło mu zdecydowane i twarde spojrzenie chłopaka. Strażnik pokręcił głową,
czując, że sfery magii i Mocy chyba jednak go przerastają i lepiej, by nie
próbował tego zrozumieć.
- Jeśli ma to jakiś
związek z Julią, chyba powinieneś jak najszybciej jej o tym powiedzieć. –
stwierdził z przekonaniem.
Julia
wzięła wdech. Długo myślała nad tym, co ma powiedzieć Ronie. Miała również
świadomość, jak głupio będzie brzmieć. „Tak, Rono, siedziałam przez tydzień w
zamku i ćwiczyłam swój Dar. Co z tego wynikło? Zupełnie nic. Dar jakoś mi
zanikł”. Chciała po raz ostatni uporządkować to sobie w głowie. Nie mogła
jednak się skupić. Nadal myślami była przy Tristanie. Nie potrafiła i nie
chciała lekceważyć jego uczuć. Niestety czuła, że wobec zbliżającej się wojny,
którą sama zapoczątkuje, będzie zmuszona to zrobić.
Weszła do
gabinetu. Nikogo nie było w środku. Rona najwidoczniej jeszcze była w swojej
komnacie sypialnej. Dziewczyna zamknęła drzwi i poczłapała w stronę bogato
zdobionej sofy. Usiadła na niej i odchyliła głowę w tył. Wpatrując się w wysoki,
pochłonięty w ciemnościach strop, starała się uspokoić emocje. Odkąd się
obudziła, nie chodziła, lecz przesuwała się niczym cień, a jej głowę zaprzątało
tysiące melancholijnych myśli. Żałowała, że nie spała tej nocy dłużej. Trzy
godziny to stanowczo za mało, aby następnego dnia obudzić się pozytywnym,
zwartym i gotowym na wyprawę pod mury Ur-Haar. Przez chwilę rozważała nawet
krótką drzemkę, ponieważ pozycja w jakiej spoczywała okazała się zaskakująco
wygodna.
Po kilku
minutach spędzonych w absolutnej ciszy, coś zaniepokoiło młodą Strażniczkę.
Choć nadeszła już pora ostatniego spotkania z dyrektorką, ta się nie pojawiła.
Podobnie jak Kyle, choć było to zrozumiałe, ponieważ nie był aż tak punktualny
jak Rona.
Julia
wstała i zmarszczyła brwi. Nieświadomie napięła wszystkie mięśnie. Coś jej nie
pasowało. Cisza zamiast dawać ukojenie, zaczęła ją niepokoić, ciemność komnaty
nagle stała się głębsza. Po jej karku przemknął zimny dreszcz emocji. Nie
potrafiła sklasyfikować źródła jej nagłego strachu, czuła jednak podświadomie,
że nie jest bezpieczna.
Wstała
cicho i podeszła do wielkiego okna. Wczesne słońce schowało się za grubą
warstwą chmur i przytłumionym blaskiem oświetlało gęstą, poranną mgłę. Pejzaż
roztaczający się za szybą w żadnym calu nie zdradzał jakiegokolwiek zagrożenia.
Julia westchnęła. Może to jej nerwy wprawiały ją w taką paranoję?...
I nagle
znowu jakiś dziwny impuls sprawił, że poczuła się dziwnie. Powietrze stało się
jakby chłodniejsze. Dziewczyna zaczęła rozglądać się na wszystkie strony.
- Gdzie jest Rona? –
szepnęła w przestrzeń.
Przez
chwilę nic się nie działo. Ciemności nadal trzymały wystraszoną Julię w swoim
uścisku. Przełknęła ślinę i czując narastający strach, przekroczyła komnatę i
wyszła na korytarz. Zaciskając kurczowo dłonie na paskach skórzanej sakwy z
ekwipunkiem, wychyliła się i rzuciła okiem w głąb tonącego w cieniu zamku.
Wokół niej nie było żywej duszy.
- Spokojnie –
wyszepnęła, chcąc dodać sobie otuchy. – Wszyscy śpią. Rona pewnie siedzi w
swojej komnacie. Stare zamki mają to do siebie, że lubią straszyć.
Nie wiedząc, co ma zrobić,
ruszyła w stronę pokoju Kyle’a. Miała nadzieję, że razem coś wymyślą. Nie uszła
jednak kilku kroków, gdyż nagle usłyszała jakiś szmer. Zaczęła nasłuchiwać.
Wtem przestrzeń przeciął kobiecy
wrzask. Dobrze wiedziała, czyj to głos.
- Rona… - wargi Julii
wymówiły bezgłośnie imię dyrektorki.
- Uciekaj!!! –
kamienne ściany poniosły echem daleki histeryczny krzyk Rony. – Znaleźli cię,
UCIEKAJ!!!
Julia
zzieleniała z przerażenia. Nie miała nawet chwili, by się zastanowić. Kątem oka
dostrzegła w cieniu ruch. Nie minęła nawet sekunda, gdy nagle coś wystrzeliło w
jej stronę i wbiło się w jej kostki u nóg, po czym pociągnęło do tyłu.
Dziewczyna krzyknęła i runęła obezwładniona. Worek wiszący na jej plecach
zamortyzował nieco upadek. Leżąc, desperacko starała się uwolnić, jednak była
przytrzymywana. Przekręciła głowę i spojrzała na swoje nogi. Były mocno
przewiązane jakimiś metalowymi sznurami.
Z cienia
nieopodal wybiegło czterech mężczyzn. Zszokowana dziewczyna nie miała pojęcia,
skąd się tam wzięli i jakim cudem wcześniej ich nie dostrzegła. Mężczyźni byli
ubrani jednakowo – na czarno. Powiewając ciemnymi togami, zaczęli mknąć
bezgłośnie w jej stronę. Julia ponownie krzyknęła i machnęła ręką, by otworzyć
Portal. Ku jej przerażeniu, nic jednak się nie stało. Zaczęła czołgać się z
powrotem w stronę gabinetu dyrektorki. Zamaskowani mężczyźni błyskawicznie
jednak ją dopadli. Trzech z nich gwałtownie ją podniosło. Dziewczyna kopnęła na
ślepo i zaczęła się z całych sił wyrywać, wołając głośno o pomoc. Wiedziała
jednak, że takowa nie nadejdzie. Oprawcy trzymali ją mocno, uniemożliwiając
jakąkolwiek próbę ucieczki.
Gdzieś obok
rozbłysło fioletowe światło Portalu. To koniec, pomyślała Strażniczka. Wrzasnęła,
wiedząc, że jej jedyną szansą jest atak. A jej jedyną bronią była wewnętrzna
Moc.
Nie
wiedziała, jak to się stało. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Najpierw jej
wnętrze zapłonęło, wszystkie części ciała zaczął trawić żywy ogień, Moc
rozsadziła rozmiarami swej potęgi cały świat. Oponenci nie spodziewali się
takiego wybuchu. Z przytrzymywanych rąk Julii buchnęły dwa olbrzymie,
oślepiające płomienie. Wystrzeliły we wszystkie strony, połykając wszelką
napotkaną materię, rażąc swą siłą ciemną zamkową przestrzeń. Powietrze
przecięły męskie okrzyki bólu i zaskoczenia. Julia odepchnięta nagłą implozją
energii, upadła w tył i zasłoniła głowę, by ochronić się przed własną potężną
bronią.
Po chwili
płomienie rozpłynęły się w eterze. Dziewczyna nie chciała tracić ani sekundy.
Wykorzystując moment szoku okaleczonych przeciwników, dopadła sznurów
pętających jej nogi. Drżącymi dłońmi w mig uwolniła się z nich i niewiele
myśląc wstała, po czym utworzyła Portal i do niego wskoczyła.
Portal
wyrzucił ją przy lesie, w miejscu, gdzie często siadała z Mirahem, gdy go
odwiedzała. Świadomie przeniosła się w to miejsce. Czuła się tu
najbezpieczniej.
Ciężko
dysząc, wyszarpała spod siebie worek i przetoczyła się na plecy. Momentalnie
poczuła, jak zimna wilgoć gleby przedziera się przez jej ubranie. Nie potrafiła
ogarnąć umysłem, co właśnie zaszło. Będąc w ciężkim szoku i nadal pod wpływem
adrenaliny, postarała się poskładać w całość podstawowe fakty. Zamknęła oczy i
zasłoniła dłońmi twarz.
W budzącym
się ze snu lesie, usłyszała nieopodal czyjąś rozmowę. Usiadła i zaczęła się
rozglądać. Leżała na środku dużej hali górskiej. Cała dolina, rozpościerająca
się niżej u jej stóp, tonęła we mgle. Julia wstała, zabrała swój pakunek i
zaczęła podążać w stronę usłyszanych w lesie głosów. Była czujna i jej uwadze
nie umknął żaden szelest. Kryjąc się za wszelkimi drzewami i głazami, posuwała
się głębiej w sosnowy bór. Przystanęła i zaczęła nasłuchiwać. W jej głowie
nadal pulsowała szybko krew, przez co miała wrażenie, że cały świat wiruje.
Serce wystraszone łomotało w jej piersi, utwierdzając dziewczynę w przekonaniu,
że zdradzi tym swoją pozycję. Każdy cień widziany kątem oka, przybierał groźną
postać szybkiego, czarnego wojownika. Bała się nie na żarty.
Nagle wśród
odległych głosów, rozróżniła znajomy śmiech Kyle’a. Odetchnęła głęboko
uspokojona i ruszyła sprintem przed siebie. Przebiegła kilkadziesiąt metrów i z
pośpiechu poślizgnąwszy się na stromiźnie, dotarła w miejsce, gdzie teren
zaczynał spadać, tworząc niżej nieckę. Dostrzegła w oddali sylwetki schodzących
w dół Kyle’a i Miraha. Szczęśliwa krzyknęła, by ich przywołać. Pierwszy
odwrócił się Kyle. Choć był daleko, Julia zauważyła na jego twarzy zdziwienie.
Czując, że, jak zwykle gdy go widziała, robi jej się cieplej, desperacko
zapragnęła jak najszybciej przy nim się znaleźć. Zaczęła biec szybko w ich
stronę. Czuła się, niczym goniona przez geparda gazela.
- Skąd się tu
wzięłaś? – usłyszała pytanie zdumionego Miraha, gdy była bliżej nich.
Wpadła na
Kyle’a i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Co się stało? –
zapytał, otaczając ją niepewnie ramionami. Był przejęty, ale i rozpromieniony,
bo zobaczył ją pierwszy raz od kilku dni.
- W zamku zaatakowała
mnie grupa zamaskowanych mężczyzn – wyrzuciła z siebie rozgorączkowana, próbując
się uspokoić w ich towarzystwie.
- Jak to?! –
wykrzyknęli na raz chłopcy.
Julia
wzięła głęboki wdech i odsunęła się od Kyle’a.
- Czekałam w
gabinecie na ciebie i Ronę – zaczęła, ochłonąwszy. – Gdy z niego wyszłam,
napadło na mnie w korytarzu kilku mężczyzn. Spętali mi czymś nogi. Przez to nie
mogłam utworzyć Portalu…
- Kajdany na
Strażników – syknął Mirah. – Uniemożliwiają samoobronę i teleportację.
- Jak się uwolniłaś?
– zapytał wstrząśnięty Kyle.
- Sparzyłam ich
ogniem, który wystrzelił z moich dłoni. – rzekła, w tym momencie uświadamiając
samej sobie ten niecodzienny fakt.
Wyznanie
wprawiło obu przyjaciół w istne osłupienie. Julia przeniosła wzrok z twarzy
jednego na drugiego. Nigdy jeszcze nie widziała ich razem, obok siebie. Przez
jej głowę przemknęło dosyć banalne spostrzeżenie, że byli niemal identycznego
wzrostu.
Pierwszy odezwał się Mirah:
- Nic ci nie jest? –
spytał.
- Mi nie, ale… -
przygryzła wargę. – Ci ludzie chyba porwali Ronę. Słyszałam jej krzyk.
Kyle
zbladł. Przeczesał dłonią włosy i wypuścił ze świstem powietrze.
- Kim oni mogli być?
– rzekł, kręcąc głową.
- Podejrzewam, że
zostali przysłani przez moją matkę – westchnął Mirah. Kyle i Julia spojrzeli na
niego pytająco. – Kajdany są charakterystycznym elementem uzbrojenia
królewskich asasynów.
- To znaczy, że Aris
jakoś dowiedziała się o mojej obecności w Aesii – zauważyła Julia.
- Cholera, w tym
momencie cały plan rebeliantów nam się sypie! – oświadczył poruszony Kyle. –
Jego istotą miała być nieświadomość i nieprzygotowanie Aris…
Julia
poczuła się bezsilna wobec nagłej zmiany losu. Po chwili milczenia spojrzała ze
smutkiem na Kyle’a. Podniósł na nią bezradny wzrok.
- Co powinniśmy teraz
robić? – zapytała cicho.
Chłopak
odwrócił się i zamyślił.
- Uważam, że powinniśmy,
według planu, odszukać oddział rebeliantów i przekazać im tą wiadomość. –
powiedział po namyśle. – Sami niczego nie wymyślimy, a ich niewiedza może tylko
pogorszyć sytuację.
- Faktycznie –
dziewczyna kiwnęła wolno. – Skoro Aris dowiedziała się, że ukrywałam się w
Akademii, musiała już dawno domyśleć się, że naród szykuje przeciw niej wojnę.
Powinniśmy wyruszyć już teraz…
- Nie radzę wam
schodzić w dolinę. – wtrącił Mirah. – Oddziały na pewno patrolują teren i cię
szukają, Julio.
- Ale nie możemy
przenieść się tam Portalem – Kyle pokręcił głową. – To się nie uda. Żadne z nas
nigdy nie było w umówionym miejscu spotkania z rebeliantami.
- Co proponujesz,
Mirah? – zapytała Julia.
- Możecie wyruszyć
wieczorem, gdy będzie ciemno. Poprowadzę was w to miejsce na około, górami
otaczającymi dolinę.
Julia z
Kyle’m wymienili spojrzenia, uzgadniając bezgłośnie decyzję.
- Tak będzie chyba
najlepiej. – przyznał Strażnik.
- Dziękujemy ci,
Mirah. – Julia położyła mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się, ale po chwili
zmarkotniała. – Czy… jesteś pewien, że nie chcesz dalej iść z nami?
- Mówiłem ci już. – Mirah
odwzajemnił smutny uśmiech. – To nie jest moja wojna.
Kilka
godzin później zaczął zapadać zmierzch, a wraz z nim powietrze znacznie się
ochłodziło. Trójka przyjaciół wyruszyła spod chaty Miraha. Zeszli w niższą
partię góry, starając się jednak nie wkraczać w dolinę. Gdy rozpoczęli
wędrówkę, było już zupełnie ciemno. Jedynie księżyc oświetlał im drogę. Mirah
prowadził ich, poruszając się sprawnie i zwinnie w terenie, jakby znał jego
niedoskonałości na pamięć. Cała trójka szła w ciszy, czujnie i niemal
bezszelestnie, niczym trzy górskie mary, co jakiś czas wymieniając tylko między
sobą kontrolne spojrzenia. Julii bardzo spodobało się przemierzanie dzikich
obszarów z taką kompanią. Stanowili zgrany zespół.
Godziny
zlały się w jedność, aż wszyscy stracili poczucie czasu. Akademia już dawno
została za ich plecami. Kilkanaście minut wcześniej postanowili iść obrzeżami
doliny. Od tamtej chwili poruszali się znacznie szybciej i powoli zbliżali do końca
swej wędrówki.
Przez cały
czas głowę Julii zaprzątało wiele pesymistycznych myśli. Przede wszystkim bała
się, co wysłannicy Aris zrobili z Roną. Jeśli mieliby skrzywdzić kobietę,
dziewczyna nigdy nie wybaczyłaby sobie, że nie próbowała znaleźć jej w zamku,
tylko uciekła z tamtego miejsca. Strażniczce pozostało tylko modlić się w
duchu, że dyrektorka przeżyła i kiedyś uda się ją odbić. Kolejną sprawą, która
ją zastanawiała, była nieobecność wszystkich uczniów nad ranem w Akademii.
Słysząc krzyki, na pewno ktoś przecież by się obudził. To jednak nie nastąpiło.
Julia dużo nad tym myślała i w końcu doszła do wniosku, że najprawdopodobniej
najeźdźcy przeprowadzili po cichu nocną akcję i wyprowadzili część osób, by
przenieść je w inne miejsce. Być może podczas tej ewakuacji aresztowali
podejrzanych o współpracę z rebeliantami. Beth… Czy zrobili jej krzywdę? Czy
zdołała się obronić?... Julię przerażała świadomość, że jej koleżance mogło coś
się stać. Podobnie jak z Tristanem. Skoro był w swoim pokoju, najwidoczniej
napastnicy nie zdążyli w nocy wyprowadzić wszystkich uczniów. To zrozumiałe – w
całej szkole było ich kilkuset. Wobec tego, po największym piekle, gdy kilku
członków z całego oddziału próbowało pojmać Julię, musieli zająć się resztą
Akademii. W tej chwili przyszła jej do głowy straszna myśl – a jeśli Aris
wścieknie się tak bardzo za to, że jej straży nie udało się złapać siostrzenicy
i rozkaże w akcie zemsty publicznie zabić przyjaciół Julii?... Tristan poniesie
karę za swoją niewinność. Serce dziewczyny zabiło mocniej z emocji. Nie, to nie
miało prawa nastąpić. Aris nie byłaby chyba aż tak
bezduszna…
Odwróciła
się i popatrzyła na Kyle’a. Chłopak szedł kilka stóp za nią. Wędrując starali
się zachować między sobą dla bezpieczeństwa jak najmniejszy odstęp. Gdy ich
spojrzenia skrzyżowały się, Kyle posłał jej ciepły uśmiech. Odwzajemniła go.
Obecność chłopaka zawsze działała na nią kojąco. Dorównał jej kroku i
delikatnie ujął za dłoń. Gest ten dodał jej otuchy i siły. I tak jak doszła do
tego już wiele razy, ponownie pomyślała, że jest z nim bezpieczna. Czując jego
bliskość, uzmysłowiła sobie, że w najbliższym czasie będzie miała tylko jego.
Mirah zostanie bezpieczny w górach, ale Kyle miał jej towarzyszyć przez całą
długą i niebezpieczną podróż do Ur-Haar. Wcześniejsze przemyślenia i dołujące
poczucie pustki po stracie tylu bliskich jej osób, utwierdziły ją w
postanowieniu, że odtąd musi chronić Kyle’a za wszelką cenę. Nie mogła stracić
i jego. Ta dojrzała decyzja ożywiła poniekąd Julię i postawiła przed nią
konkretny, ważny cel. Uniosła wzrok i zapatrzyła się w jego zamyśloną twarz.
Tak, taka strata przerosłaby ją i całkowicie pogrążyła. Kyle musiał przeżyć,
choćby ona miała zostać pokonana.
Po jakimś czasie dotarli do
niewielkiego wzniesienia, opadającego łagodnie do płytkiej rzeki. Mirah stanął
i po chwili wolno odwrócił się w stronę pozostałej dwójki.
- W tym miejscu muszę
już was opuścić – rzekł cicho.
Julia
poczuła w sercu olbrzymi uścisk smutku. Nie chciała usłyszeć tych słów z jego
ust. Nie była jeszcze gotowa na rozłąkę. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek by
była. Podeszła do niego powoli i przygnębiona spojrzała mu w oczy. W nich
również krył się żal. Przytuliła go mocno.
- Musisz iść i nieść
ludziom nadzieję, Joalenno – wyszeptał, a ona uśmiechnęła się. – Tak jak
przyniosłaś ją mnie.
- Dałam ci nadzieję?
– zdziwiła się.
- Tak. Na to, że
jednak nie jestem pozostawiony sam sobie na świecie.
- Och… - pokręciła
głową. – Oczywiście, że nie jesteś. Tak bardzo będę za tobą tęskniła.
Odsunęli się od siebie. Chłopak
spojrzał na wiszący na jej szyi Magnasis.
Musnął go dłonią. W momencie, gdy dotknął jego powierzchni, klejnot na moment
zmienił barwę na złotą.
- Mirah! –
wykrzyknęła rozradowana i oniemiała Julia. Mirah i stojący z tyłu Kyle z
uśmiechem wymienili spojrzenia. – Masz jednak Moc?!
- Odkryłem ją w dniu
twojego Testu – przytaknął ucieszony.
- Naprawdę? – uniosła
brwi i zastanowiła się chwilę. – Ja również wtedy odkryłam swój Dar. Myślisz,
że to coś oznacza?
- Być może dane nam
będzie kiedyś się o tym przekonać. – rzekł z powagą. – Od zawsze przecież
łączyła nas dziwna więź.
- To prawda… -
przyznała. – Cieszę się, że odnalazłeś Moc.
- Dzięki tobie. –
uśmiechnął się ciepło. – Żegnaj.
- Do widzenia, Mirah.
Ostatni raz
uścisnęła go, czując, że w jej gardle narasta wielka gula. Miała już dosyć
pożegnań. Mirah podszedł do Kyle’a i uścisnął mu dłoń. Szepnął coś do niego,
natomiast ten drugi kiwnął i uśmiechnął się. Julia usłyszała jedynie słowa
„opiekuj się…”. Wytarła rękawem wilgotne od łez policzki. Tak bardzo chciała
mieć pewność, że jeszcze kiedyś zobaczy tego chłopca o blond włosach i złotych
oczach.
Mirah
spojrzał na nich i odwrócił się, by odejść. W ostatniej chwili Julia zatrzymała
go:
- Altharisie, jaką
masz Moc? – zapytała.
Chłopak
zaśmiał się i spojrzał na nią. Podniósł szybko ręce do góry i w tym momencie
leżące wokół nich jesienne liście poderwały się do góry i zatoczyły wokół nich
okrąg wielką chmarą, niczym stado ptaków. Julia zakryła dłonią usta ze
zdziwienia i roześmiała się. Poczuła na twarzy silny podmuch wiatru, we włosy
wplątał jej się jeden liść. Kyle pokręcił głową z podziwem. W smutnych jak
dotąd oczach Miraha, nareszcie zagościło szczęście.
- Taką, która
towarzyszyła mi od zawsze. – odpowiedział i rozpłynął się w gęstych ciemnościach nocy, będącej od zarania dziejów
najwierniejszym sprzymierzeńcem leśnych duchów. Zwłaszcza tych z Gór Esenthor.
***
Drodzy Czytelnicy!
Przekazuję Wam dopiero co skończony przeze mnie rozdział. Umówmy się, że jest to prezent z okazji początku Nowego Roku.
Skoro już poruszyłam ten temat, chciałabym Wam wszystkim złożyć serdeczne życzenia (również w imieniu A.K.P.).
Życzymy Wam samych sukcesów, spełnienia marzeń, osiągnięcia najwyższych szczytów i pomyślności w podjętych działaniach!
Niech rok 2015 będzie dla Was przebojowy, szczęśliwy, pogodny i pod każdym względem niezapomniany.
Chciałabym również przekazać, że bardzo możliwe, iż do wakacji niestety nie będziemy zbyt często wstawiać rozdziałów. Stałych Czytelników proszę o uzbrojenie się w cierpliwość i nie frustrowanie się, a tych, którzy zaglądają do nas rzadziej, aby nie zniechęcali się całkowicie, jeśli długo nie damy znaku życia. Postaramy się w miarę możliwości zamieszczać części systematycznie, albo chociaż odpowiadać na komentarze pod najnowszymi postami.
Niestety, tak jak wiele razy już mówiłyśmy, nasza szkoła strasznie nas terroryzuje i od początku roku musimy bardzo dużo się uczyć. Ja sama bardzo chciałabym więcej pisać, ponieważ jest to moją pasją, ale zaniedbanie nauki momentalnie odbiłoby się na moich ocenach, a na to nie powinnam sobie pozwalać pod koniec gimnazjum. A.K.P. jest chyba w podobnej sytuacji. Mam nadzieję, że nas rozumiecie...
Zapraszam do oceny rozdziału w komentarzach.
Ciao! Akwarela
Świetny rozdział;* Omg jak mnie tutaj dawno nie było i przepraszam za to postaram się to nadrobić... Miałam pełno spraw na głowie, nawet nie dodawałam nic na moim blogu co także muszę nadrobić:) Pozdrawiam, życzę weny i czekam na kolejny rozdział:D
OdpowiedzUsuńKolejny genialny rozdział... Już nie mogę się doczekać następnego!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :))!
OdpowiedzUsuńCieszymy się, że ktoś nadal jeszcze zagląda na naszego bloga <3. To dla nas naprawdę wiele znaczy.
Przepraszam, że nie wstawiłyśmy żadnego rozdziału od... jejku... kwartału?!
Kawał czasu... Nie myślcie sobie jednak, że zapomniałyśmy o opowiadaniu. Ostatnio wiele o nim rozmawiałyśmy. Powoli kreują się w naszych głowach pewne nowe pomysły co do akcji, przedstawienia bohaterów, a nawet całego bloga. Z perspektywy czasu, ja sama inaczej postrzegam wykreowaną przez nas rzeczywistość i historię. Nie będę zdradzać zbyt wielu szczegółów, ale powiem tylko, że mamy z A.K.P. w planach wprowadzenie całkiem sporych zmian. Ale to wszystko dopiero za jakiś czas, teraz zwyczajnie nie mamy możliwości pisać.
Jeśli macie jakieś pytania, śmiało piszcie w komentarzach :). Będę na nie odpowiadać systematycznie.
Czy jest jakakolwiek szansa, że ten blog odżyje?
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobał i chciałabym poznać zakończenie tej historii;)
Pozdrawiam!
Czy jest jakakolwiek szansa, że ten blog odżyje?
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobał i chciałabym poznać zakończenie tej historii;)
Pozdrawiam!