Rozległ się
piskliwy okrzyk orła. Ptak wylądował na skałach wiszących nad przepaścią i
zaczął czyścić sobie pióra. Był na tyle blisko, że Julia bez problemu mogła
przyjrzeć się poszczególnym elementom jego ciała. Biała głowa, żółty ostro
zakrzywiony dziób, brunatne ciało i ogon, ostre szpony idealne do chwytania
zdobyczy oraz oczywiście potężne szeroko rozłożone skrzydła. Łeb ptaka na
chwilę wyłonił się z pierza, by wydać z piersi kolejną długą eksklamację, po
czym powrócił do przerwanej czynności. Krzyk zwielokrotnił się echem wśród
pobliskich skał i turni. Brzmiał niczym radosne i dumne słowa Ja tu jestem królem! Nie na darmo bielik
zwany jest królem ptaków i przestworzy. Nagle rozłożył skrzydła i wzbił się w
górę, rozbijając powietrze. Uniósł się ponad korony drzew i zaczął zataczać wokół
nich powolne okręgi. W locie wyglądał równie wspaniale jak przed chwilą, kiedy
stał przycupnięty na skraju gałęzi. Julia podążała oczami za szybującym
ptakiem. Niespodziewanie wykonał gwałtowny zwrot i rozpoczął pikowanie w dół,
by po chwili zniknąć wśród gąszczu wszelkiej roślinności.
Czy tak
właśnie wyglądała wolność? Para wystających z grzbietu skrzydeł, gęsto
obrośniętych lśniącymi piórami, dzięki którym można wzlatywać wysoko ku górze?
Lecieć w nieznane, będąc otulonym delikatną kołderką chmur, czując na naprężonej
skórze silne opory powietrza, zimne i ciężkie, a jednak tak wyzwalające.
Uczucie braku podporządkowania, braku zobowiązań, problemów, trudnych wyborów i
wiecznych dylematów. Lot ponad ziemią, z dala od okrucieństwa świata, śmierci,
tęsknoty i niepowodzeń. Bycie ponad wszystko to, co przykuwa nas do gruntu i
wiąże z nim nierozerwalnie. Chwytanie chwili, tego krótkiego szczęścia i
troskliwe pielęgnowanie go, aby zostało z nami jak najdłużej. Aby wypełniło serce,
zakorzeniło się w nim głęboko i kiełkowało na całe ciało, powoli obrastało
każdą jego komórkę, każdą kroplę krwi. Wolność jest szczęściem. A szczęście
jest wolnością.
Dziewczyna wiedziała,
że powinna czuć i to, i to. Ale nie czuła. Stała na porośniętym krótką trawą
zboczu góry, opierając się o pień świerka. Wiatr halny co chwila targał jej
włosami. Nie miała siły, by wciąż zakładać je za ucho. Poddała się po kilku
minutach. Było jej wszystko jedno. Odczuwała wewnętrzną pustkę, dziwną ciemną
dziurę zionącą w jej piersi oraz rozprzestrzeniającą
się coraz dalej i dalej. Towarzyszyła jej codziennie, rosnąc w szaleńczym
tempie z każdym kolejnym wschodem słońca. Była przy niej i niczym irytująca
mucha przypominała o swojej obecności w najmniej odpowiednich momentach.
Jak to się
nazywa? Chandra? A może raczej swoista tęsknota, która jednocześnie rozsadza od
wewnątrz jak pochłania coraz głębiej i zmusza do skulenia, zamknięcia się we
własnym świecie? Nie. Nie potrafiła tego opisać żadnym ze znanych jej słów.
Dlaczego
czuje się tak źle? Przecież coraz lepiej dogaduje się z Beth. Rudowłosa nie jest
może tak przebojowa i żywiołowa jak Kate, czy inne jej ziemskie przyjaciółki,
jednak jest coś przyciągającego i budzącego sympatię w jej spokoju i
opanowaniu. Zawsze służyła dobrą radą, pomocą, jak i zwyczajnym towarzystwem po
lekcjach lub na spacerze. Julia nawiązała również kontakt z kilkoma innymi, mniej
lub bardziej intrygującymi, dziewczynami z Akademii. Starała się otoczyć jak
największą ilością znajomych, z którymi mogłaby porozmawiać, powygłupiać się,
poplotkować.
Dlaczego
czuje się tak źle? Zna przecież odpowiedź. Wszystko to było tylko pozorne. Coś
w rodzaju przykrywki, nierzeczywistej maski, którą zakładała przy ludziach, a
zdejmowała będąc w samotności. Sztuczny uśmiech, który przyklejała sobie do
twarzy każdego dnia, by pod wieczór z ulgą odrzucić go w kąt i zastąpić
prawdziwymi emocjami. Wtedy czuła się sobą. I czuła się coraz gorzej. Smutek,
niepokój, zaduma i melancholia mieszały się w jej głowie, powodując często
nocne koszmary, których treść zapewne miała jakieś znaczenie, ale była tak
straszna, że dziewczyna starała się jak najszybciej o nich zapomnieć. To one
odbierały Julii chęć do życia. Niektóre wyryły się w jej pamięć niczym słowa na
twardej skale, których nic już nie będzie w stanie zatrzeć. Wizja bitwy
toczącej się między lwem a Tristanem, powtarzająca się niemal każdej nocy.
Willy w postaci wilkołaka, chcący dopaść ją, by rozerwać ją na strzępy, wydrzeć
z piersi serce i włożyć je sobie do pyska, delektując się cierpkim smakiem
świeżej krwi. Jej matka Azola, krzycząca jakieś niezrozumiałe bełkotliwe słowa,
zapewne szaleńcze, sądząc po obłędzie widocznym w jej dziwnie zimnych oczach. Olbrzymie
miasto - całe z lodu ukryte u podnóży wysokich szczytów, przy których Góry
Esenthor to niewinne pagórki, trawione przez srebrny, nierealny ogień, zalewane
morzem rozpaczy i strachu, przejmującego aż do szpiku kości.
I ten
najgorszy. Z udziałem Kyle’a.
Za każdym razem chłopak stał na
skraju przepaści, której końca próżno by szukać. Zarówno pod nim, jak i nad nim
rozciągał się czysty, aż kłujący w oczy błękit nieba. Słońce oświetlało jego
ręce i twarz. Światło odbijało się od gęstych kasztanowych włosów, tworząc
wokół głowy chłopaka delikatną, ledwie zauważalną złocistą aureolę. Naprężone
mięśnie i zaciśnięte z determinacją dłonie oraz usta zdradzały napięcie, może
nawet złość. Mimo to wyglądał jak prawdziwy anioł. Wokół panowała cisza, która bynajmniej
nie dawała poczucia spokoju. Była to bowiem cisza przed burzą.
Zazwyczaj Kyle zwracał się twarzą
do Julii z lekkim uśmiechem. Był to jednak uśmiech fałszywy, wymuszony. Widać
było, że chłopak nie może czuć szczęścia. Nie był to nawet smutek. Było to
jakieś głębsze uczucie, którego powód, choć nieznany Julii, powodował w niej
obawę.
- Czasami chciałbym tam wrócić, wiesz? - powiedział w śnie sprzed dwóch nocy.
- Gdzie? – padło pytanie, to samo co
zawsze.
- Do domu - westchnął.
Jego oczy co chwila zmieniały
odcień. Czasami był to głęboki turkus, innym razem bardzo jasny błękit. Zawsze
brakło jednak jednego – tego prawdziwego, a zarazem najpiękniejszego –
nieskazitelnego koloru nieba. To był kolejny powód, przez który Julia nie
lubiła tego snu. To nie był prawdziwy Kyle. Nie ten, którego znała.
Nie ten, który pocałował ją w
przeddzień swojego wyjazdu.
- W takim razie wróć ze mną do Akademii… - zaproponowała nieśmiało, choć dobrze
wiedziała, że nie o to mu chodziło.
- Do Akademii? – prychnął pogardliwie. - Czy według ciebie można ją nazwać domem? Błagam!
- Wobec tego, co nazywasz domem?
Chłopak
zapatrzył się na nią w zamyśleniu. Łagodne i regularne rysy jego twarzy
ukazywały znudzenie i zadumę, ale również coś tajemniczego, czego nie potrafiła
odszyfrować.
- Zbyt wiele razy cię
narażałem - odparł w końcu, lecz ton jego głosu nie zdradzał żalu. Było to po
prostu zwyczajne stwierdzenie. - Ale już
nie mogę. Nie chcę. Nigdy więcej.
- O co ci chodzi?
- Julia chciała złapać jego rękę, ten jednak
cofnął się. Zaczął w niej narastać strach. -
Kyle, proszę!
- Nie lubię tego
imienia… - wyszeptał ledwo dosłyszalnie. - Nigdy go nie lubiłem.
Cofnął się
kolejne pół kroku. Dziewczyna nie była do końca pewna, co zamierza zrobić ani co
ma na myśli, jednak postanowiła grać na zwłokę.
- Mi się podoba - siliła
się na lekki ton, jednak miała bardzo złe przeczucia. Sen był tak realny. Zbyt
realny. - A tak właściwie, gdzie teraz
jesteś?
- Tutaj, z tobą - uniósł
brwi, rozbawiony. - Ale już mnie to
nudzi. Chyba pora to zmienić.
- Ach tak…-
wyszeptała. Zabolało.
Spojrzał na nią spod
półprzymkniętych powiek.
- Ty naprawdę nic nie
rozumiesz? - zapytał znużonym tonem, jakby mówił do dziecka.
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Jej milczenie potraktował
najwyraźniej jako potwierdzenie, ponieważ zacisnął usta i pokiwał głową.
- Ratuj Aesię,
księżniczko. Na mnie już czas.
- Zaczekaj! - zawołała,
nie kryjąc desperacji w głosie. - Nie
mogę jej uratować bez ciebie… Proszę, zostań ze mną.
- Przepraszam, muszę
już iść - pomachał jej ręką na pożegnanie.
Podłoże, na którym oboje stali,
zaczęło pękać. Niebo wyblakło, zupełnie jak stara fotografia. Nawet sam chłopak
stał się dziwnie zamazany niczym odległe wspomnienie.
- Nie odchodź… - załkała.
- Proszę cię…
- Nie zrób sobie beze
mnie krzywdy - uśmiechnął się.
Przez ułamek sekundy dostrzegła w
nim swojego dawnego Kyle’a. Potem jednak skoczył w przepaść i wszystko wokół
niej całkowicie się rozsypało. Po chwili ogarnęła ją ciemność. Każdy sen
kończył się tak samo.
Julia
potrząsnęła głową. Zorientowała się, że wspomnienie koszmaru wywołało u niej łzy.
Otarła je ręką i patrzyła, jak znikają z powierzchni dłoni, zostawiając za sobą
lśniący ślad.
Tego typu
sny były najspokojniejsze ze wszystkich, jakie ostatnimi czasy miewała. Jak się
okazało, tylko na pierwszy rzut oka. W rzeczywistości to właśnie one najbardziej
ją przerażały. To wszechogarniające uczucie czającego się zła, strachu. Dziwne
słowa Kyle’a, jego zachowanie, tak oschłe i niechętne w stosunku do niej. No i
w końcu jego skok, jakby wszystko chciał zakończyć, odciąć się od niej i
odejść. Na zawsze.
Wiedziała,
że każdy jej sen ma jakieś ukryte znaczenie. Właśnie dlatego tak się ich bała. Żałowała,
że miała jakiekolwiek pretensje do chłopaka. Wypominała sobie, że tak zimno go
traktowała jedynie przez to, że była zazdrosna o Dianę. Teraz jednak chciała
wiedzieć, czy jest cały, zdrowy i bezpieczny. Z każdym kolejnym dniem narastała
w niej coraz większa tęsknota i niepokój. Nie było go już ponad dwa tygodnie. Tak
bardzo jej go brakowało. Nie nastawiała się na to, że wywiąże się między nimi
coś głębszego niż dotychczas. Po prostu chciała poczuć jego bliskość. Słyszeć
jego śmiech i śmiać się razem z nim. Wiedzieć, że nie chce od niej odejść. Mieć
pewność, że Kyle ze snu nie okaże się tym prawdziwym.
Kolejna łza
spłynęła po jej policzku.
- Kyle... – szepnęła cicho imię, tak często powtarzane w
myślach. – Gdzie jesteś?
Willy popędził
cwałem w dół zbocza, wesoło merdając ogonem. Julia przewróciła oczami i
pobiegła jego śladem. Zdążyła się przyzwyczaić do dziwnych zachowań czworonoga.
Gdy wbiegła
do lasu, omal nie przewróciła się o wystający korzeń. Ściółka była śliska, a
teren opadał coraz bardziej stromo w dół, przez
co musiała znacznie zwolnić tempo. Wtem wymijając kolejne drzewo, usłyszała
nikły szelest liści tuż po lewej stronie. Kątem oka zauważyła, że coś wyłania z
gąszczy. Zatrzymała się i raptownie odwróciła. Oniemiała. Kilkanaście metrów dalej
stał nie kto inny jak…
- Altharis! – wydukała zdziwiona. - Co ty tu robisz?
- Chciałem cię zapytać o to samo … - odpowiedział równie zaskoczony.
Miał na
sobie to samo ubranie, co kilka dni temu przy ich pierwszym spotkaniu. Różnicą
był tylko przewieszony przez pierś łuk z ciemnego drewna oraz kołczan pełen
czarnych strzał, który wisiał na jego ramieniu. Pod pachą trzymał martwego
szarego królika. Jego twarz nadal ukryta była w cieniu kaptura. Julia
zastanowiła się, czy kiedykolwiek będzie jej dane ujrzeć oblicze samotnego
łowcy.
- Góry Esenthor ciągną się aż po horyzont, a my znowu się
spotykamy? – uniosła brwi. – Nie sądzę, żeby był to przypadek.
- Co sugerujesz?
Jego głos miał miły, choć ledwo
słyszalny akcent. To dziwne, że zauważyła to dopiero teraz.
- Nie udawaj – zaśmiała się. – Śledzisz mnie. Ale nie martw
się. Naprawdę poradzę sobie bez osobistego ochroniarza.
- Nikogo nie śledzę ani nie zamierzam cię chronić – żachnął
się. – Wracałem właśnie z polowania. Nie wiem, jakim cudem się spotkaliśmy.
Julia
czuła, że dla własnego bezpieczeństwa powinna pożegnać się z chłopakiem, ruszyć
dalej i zapomnieć o całej sytuacji. Coś jednak kazało jej zostać i ciągnąć dalej
rozmowę.
- Nie sądzisz, że to dziwne? To, że znowu się na siebie
natknęliśmy?
- Może trochę… - przyznał. – Nic już nie wiem. Ostatnie trzy
dni były…dziwne. Czuję się inaczej niż zazwyczaj.
- Naprawdę? – otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia.
Przybliżyli się do siebie o kilka kroków, jednak nadal dzieliły ich metry. –
Mam tak samo. Tego dnia… Kiedy mnie uratowałeś, poczułam to po raz pierwszy.
- Ja również – wyglądał na równie wstrząśniętego. Przez
chwilę oboje milczeli, jednak Altharis szybko przerwał ciszę. – W ogóle cię nie
znam, a jednak…
- …czuję, jakbym cię znała od zawsze – dokończyła za niego.
- To właśnie miałem powiedzieć. Chyba nie jest to całkiem
normalne.
Zza pobliskich
krzewów znienacka wypadł Willy. Podbiegł do Julii i zaczął wesoło brykać wokół
niej.
- Willy! – zawołała srogo. – Zły pies! Nie wolno ci tak
nagle uciekać. Rozumiesz?
Altharis parsknął śmiechem. Ta spiorunowała
go wzrokiem.
- Co cię tak bawi? – zabrzmiało to bardziej opryskliwie niż
się spodziewała.
- Nic – odchrząknął. – Zupełnie nic.
Znowu
zapadła między nimi krępująca cisza, tym razem dłuższa. Willy wciąż przenosił
wzrok z jednego na drugie, jakby na coś oczekiwał. Altharis ponownie przerwał
bezgłos.
- Czas na mnie – mruknął i poprawił kołczan wiszący na
ramieniu.
- Na mnie też…
- Myślisz, że jeszcze się spotkamy?
- Nie wiem – wzruszyła ramionami, chociaż znała odpowiedź na
to pytanie. – Tak naprawdę powinnam teraz być w Akademii i uczyć się do Testu
na Strażnika.
- Jesteś uczennicą Akademii Rony? – uniósł głowę, przez co
kaptur narzucony na jego głowę lekko się obsunął, odsłaniając kosmyk blond
włosów.
Julia przygryzła wargę, zdając
sobie sprawę z wagi swoich słów. Nie mogła chyba bardziej się pogrążyć. Nie
wolno jej zdradzać swojej tożsamości nieznajomym. Szczególnie tym poznanym w
bezludnych górach.
- Tak – odpowiedziała szybko i cmoknęła na psa. Najwyższa
pora już się zbierać. – A więc…żegnaj Altharisie, Duchu Esenthor. Miło było mi
ciebie znów spotkać, ale niestety czas nagli. Bywaj!
- Żegnaj… nieznajoma Strażniczko. Niech Tya-Mir, twój
ojciec, ma cię w swej opiece.
Uśmiechnęła
się, słysząc to nietypowe pożegnanie, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła
w dół zbocza. Willy po chwili konsternacji potruchtał za nią. Zrobiło jej się trochę
smutno na myśl, że być może już nigdy więcej nie spotka tego tajemniczego
człowieka. Po raz kolejny natknęli się na siebie, choć żadne z nich tego nie
planowało. Być może to przeznaczenie. W końcu nigdy nie wiadomo, kim tak
naprawdę może się okazać Altharis.
Nie uszła
nawet czterdziestu metrów, gdy niespodziewanie w jej głowie eksplodował
potworny ból. Ścisnął ją niczym imadło i na kilka sekund straciła zmysły wzroku
i słuchu. Miała wrażenie, że czaszka pęka jej na pół. Krzyknęła, choć nie była
pewna, czy wydała z siebie jakikolwiek dźwięk. Nie wiedziała czy jest na jawie
czy w śnie. Czy ten okropny ból jest prawdziwy? Może to tylko wymysł, urojenie?
Ale czy ułuda może być tak realna? Sen z Kylem był na to dowodem. W jednej
chwili uczepiła się wspomnienia tego koszmaru, by nie dać porwać się obłędowi. Może
już stała się szaleńcem? Na ten moment ciężko było stwierdzić cokolwiek. Wtem
ból nieco ustąpił. Odzyskała wzrok i słuch. Co prawda wszystko nadal wydawało
się przytłumione i odległe, jednak wiedziała, że znowu jest w górach Esenthor.
Czuła pod sobą wilgotną ściółkę, zapach sosen i lekki wiatr. Ze zdziwieniem
stwierdziła, że leży skulona na ziemi. Jak przez ścianę usłyszała szczeknięcie
Willy’ego. Poczuła, jak na jej ramieniu zaciska się czyjaś ręka. Zalała ją nowa
fala bólu, która niemal ponownie
pociągnęła ją w ciemność.
- Nie…- odtrąciła zaciśniętą na ramieniu dłoń.
W tej samej chwili cierpienie
nieznacznie ustało. Poczuła, że wciąż posiada w mięśniach resztki sił.
- Nic ci nie jest? – rozległ się melodyjny głos.
Z wysiłkiem udało jej się
odwrócić głowę. Tuż obok niej klęczał Altharis.
- Zasłabłam – powiedziała ledwo dosłyszalnym głosem. – Nie
mam siły...
- Co się stało? Boli cię głowa?
- Tak… Bardzo – mruknęła, nadal czując pulsujący ból.
Obraz przed jej oczami co chwila
się zamazywał. Pochylone nad nią sylwetki chłopaka i psa były jedynie
kolorowymi plamami odróżniającymi się na tle szmaragdowej roślinności.
- Pomogę ci wstać i może uda mi się doprowadzić cię do
Akademii – zaproponował po chwili.
- Nie będziesz mógł wejść na jej teren – wychrypiała. –
Zaklęcie Rony obejmuje obszar nawet do stu metrów.
- Jakoś dam radę – odparł.
Dziewczyna
chciała wytłumaczyć mu, że to nie ma sensu, jednak zabrakło jej energii, by
wydobyć z siebie choćby jeszcze jedno słowo. Nagle Altharis zadał tak dziwne
pytanie, że nie była pewna, czy na pewno nadal jest przytomna.
- Dlaczego tak się świecisz?
- Co takiego? – szepnęła zdumiona, i zebrawszy wszystkie
siły, spojrzała na niego z uwagą.
- To chyba przez Magnasis… Świeci wyjątkowo mocno.
Twarz
chłopaka tym razem była niemal w pełni widoczna. Rzeczywiście, oświetlało ją
błękitne światło płynące z magicznego minerału. Gdy wreszcie, po tych kilku
dniach domysłów i wyobrażeń, zobaczyła, jak naprawdę wygląda, zaparło jej dech
w piersi. Pomijając fakt, że był znacznie przystojniejszy niż w jej wyobraźni,
uzmysłowiła sobie, że gdzieś już go widziała. Było to dalekie wspomnienie, może
nawet nierzeczywiste, jednak w dziwny sposób próbowało przekonać jej rozum, że
jest prawdziwe. Nie przypominał nikogo ze znajomych dziewczynie osób, jednak
znała jego twarz, jakby widziała ją na pewnej fotografii i dobrze zapamiętała.
Coraz bardziej zaczynała ją przerażać ta część umysłu, wciąż pozostająca
nieodkryta.
Na czoło Altharisa opadały proste bardzo jasne
blond włosy. Jego oczy były w kształcie migdałów, jednak w tym świetle nie
potrafiła rozpoznać ich koloru. W dodatku nadal pozostały rozmazane. Pod
zgrabnym, jak na chłopaka, nosem rozchylały się w lekkim uśmiechu wąskie usta.
Na policzkach pojawiły się ledwo zauważalne dołeczki. Julia nie wiedziała,
dlaczego tak bardzo zwracała uwagę na każdy szczegół jego wyglądu, jednak nie
potrafiła oderwać od niego wzroku. Wydał jej się tak znajomy, lecz jednocześnie
obcy, nierealny. Chciała przyswoić sobie jego obraz, nauczyć się go, tak jak to
było w przypadku Tristana i Kyle’a.
Brwi
chłopaka, które były o kilka odcieni ciemniejsze od włosów, zmarszczyły się, a
usta zaczęły się poruszać, wymawiając kolejne słowa. Nic jednak nie słyszała.
Dzwoniło jej w uszach i kręciło się w głowie. Nadal wpatrywała się w Altharisa.
Starała się sklasyfikować kolor jego oczu, jednak daremnie. Wszystko wokół niej
zlało się w jedno. Opadła z powrotem na twardą ziemię, odczuwając zetknięcie
głowy ze ściółką niczym uderzenie w ziemię po skoku z przepaści. Nagle poczuła,
jak piecze ją lewa ręka – ta sama, którą niedawno dotknął chłopak. Na początku
zdawało jej się, że to tylko odrętwienie, jednak pieczenie narastało i już po
chwili przerodziło się w palenie. Odczucie było tak realne, jakby skóra płonęła
żywym ogniem, jakby ktoś przyłożył jej w tym miejscu rozgrzane obcęgi.
- Moja ręka… - jęknęła.
- Powinniśmy już wyruszyć, jeśli chcemy dojść do Akademii
przed zmrokiem – usłyszała przytłumiony głos Altharisa. – Dasz radę wstać?
- Pali… - zacisnęła oczy.
Każdy bodziec docierał do niej z
opóźnieniem. Narastało w niej przerażenie. Nigdy nie doświadczyła niczego
podobnego. To musiało dziać się za sprawą jakiejś magii. Była tego w stu
procentach pewna.
- Ręka? – zdziwił się chłopak. – Która?
- Lewa…
Poczuła na
nadgarstku chłodne dłonie blondyna. Położył jej przedramię na swoich kolanach i
zaczął podwijać rękaw kurtki, a po chwili bluzy. Uzmysłowiła sobie, że może
zauważyć jej Znaki, jednak była zbyt osłabiona przez przejmujący ból, by
zareagować.
- Nic tu nie widzę… - zaczął, jednak nagle zaczerpnął tchu.
Dziewczyna poczuła, jak jej żołądek kurczowo się ściska. – To niemożliwe…ty
jesteś…Czarownikiem?
- Nie mogłam ci powiedzieć – rzekła cicho, napawając się
chłodem jego dłoni, choć to zapewne jej ręka była rozpalona. – Nikomu nie mogę.
- Jakim cudem...? – uniósł wzrok na jej twarz.
W jego oczach kryło się
zaskoczenie, ale i niepokój. To ostatnie trochę ją zdziwiło.
- Altharisie – skupiła wszystkie swoje myśli na tym, co
chciała powiedzieć. – Proszę cię, zachowaj to tylko dla siebie. Nikomu nie mów,
że mnie spotkałeś. To bardzo ważne…
- Masz mnie za głupca? – spojrzał na jej przedramię. –
Oczywiście, że to ważne. Masz szczęście, że trafiłaś na mnie. Nikt nie może się
dowiedzieć, że żyjesz.
- Co masz na myśli?
Zmarszczył brwi, zaskoczony
pytaniem.
- Dwie Fale Antymagiczne… Źródło magii… Nic ci to nie mówi?
– gdy zauważył jej zakłopotanie, otworzył ze zdziwienia usta. - Na Arygosa… -
wyszeptał. – Nie może być…
- Co się stało? – zapytała nerwowo.
Niemal zapomniała o bólu, choć
ten wciąż odbierał jej wszystkie siły życiowe. Teraz czekała w napięciu na słowa
Altharisa. Wiedziała, że może powiedzieć to, czego obawiała się przez cały
czas.
- Teraz wszystko się zgadza – nie spuszczając wzroku z Julii,
cofnął się na kolanach. – Że też nie zorientowałem się, gdy tylko zobaczyłem Magnasis…
Dziewczyna
milczała. Poniosła klęskę. Wiedziała to. Nieznajomy pustelnik dowiedział się o
jej tożsamości. Grozi jej niebezpieczeństwo. Kto wie, co strzeli mu teraz do
głowy. Nie mogła mu dłużej ufać.
- Nie wiesz nic o Falach. A ten Znak Dża-Sę i Znak Ta-Mir…
Tylko jedna osoba posiada je oba – pokręcił głową. – Ale przecież ty podobno
nie żyjesz.
Myślała, że
już żadne jego słowa nie zdziwią jej bardziej, niż dotychczas. Myliła się. Dlaczego
sądził, że nie żyje? Przecież z tego, czego się dowiedziała, poddani nic nie
wiedzieli o ciąży Azoli. Aris najechała królestwo, przez co rodzice Julii
musieli uciekać. Tak naprawdę nawet jej ciotka nie wiedziała o tym, że ówczesna
królowa była przy nadziei. W takim razie… kim jest Altharis?
- Ale ty jednak żyjesz… czyli jest jeszcze jakaś nadzieja –
powiedział z powagą i rozluźnił się nieco. – Chyba jednak to nie będzie nasze
ostatnie spotkanie, córko Azoli. Czy może raczej –zaczerpnął powietrza. - Moja
kuzynko.
Drodzy Czytelnicy,
Bardzo przepraszam za to opóźnienie. Byłam w ferie za granicą i nie miałam za bardzo możliwości pisania. Mam nadzieję, że wybaczycie :)
Ach... Dwudziesty rozdział. Piękna, okrągła liczba. Wierzę w to, że będzie podobnych jeszcze wiele. W tym miejscu dziękuję Wam, Czytelnikom, za to, że wspieracie nas pozytywnymi komentarzami i dajecie siłę do pisania. Gdyby nie Wy, ten blog nie byłby tak wyjątkowy. Dziękujemy!
Chciałabym pokazać Wam jeszcze zdjęcia z mojego wyjazdu. Tak na poprawę humoru w te chłodne, pochmurne (przynajmniej u nas, w Warszawie) dni. Może skojarzą Wam się z pewnym miejscem opisywanym na naszym blogu? Mi bardzo o nim przypomina to drugie (przepraszam za słabą jakość), zresztą sami zobaczcie:
Kolejny rozdział powinien tym razem pojawić się, już normalnie, w przyszły poniedziałek.
Zapraszam do komentowania i obserwowania :)
~Akwarela
O Mój Boże. O Mój Boże. Ten rozdział był chyba najlepszy jak dotychczas. To bylo... Nie mogę... Nie wiem jak wyrazić mój zachwyt. To było cudowne ( mało powiedziane ). Boże. Po pierwsze - Wasz styl pisania - niesamowicie piękny. Zazdroszczę takiego talentu. Czułam się jakbym czytała bardzo dobrą książkę i nie zdziwię się jeśli naprawdę wydacie kiedyś jakąś. A co do treści - NIE! ;_; Julia i Altharis byliby taką piękną parą, a Wy zrobiłyście z nich jedną rodzinę... Nie mogą być spokrewnieni ;_; Nie... A co do snu o Kyle'u - martwię się, że ten sen może być prawdziwy. Oby nie. Chcę, żeby Kyle wrócił i był szczęśliwy. Fajnie by było, gdyby był z Julią. Juz nie mogę się doczekać następnego rozdziału! <3
OdpowiedzUsuńAh no i cudowne zdjęcia ! Szczególnie to drugie !
Jej, dziękujemy Ci bardzo *-* Naprawdę sądzisz, że był najlepszy? No cóż, cieszę się niezmiernie :) Zdradzę, że od tego momentu akcja już naprawdę zaczyna nabierać tempa. Sami zobaczcie :) Jeszcze raz dziękuję za miły komentarz ;*
OdpowiedzUsuńWpadłam tylko zobaczyć czy faktycznie coś przegapiłam.. a jednak! Aż w to nie wierzę T.T
OdpowiedzUsuńAle przeczytam dopiero jutro. Dzisiaj próbowałam, ale nie jestem w stanie porwać się z lekturą. Głowa mnie tak boli że to jest coś.. wrr.
W każdym razie powiadamiam, że jestem i za nic mi się to nie znudziło! Jutro postaram się dodać właściwy komentarz. A takie opóźnienie bo mam urwanie głowy przez egzaminy. 29 dni pięknej nauki.
Jeszcze tu wrócę B)
Haha jak ja mogłam w ciebie zwątpić?
OdpowiedzUsuńWspółczuję i życzę powodzenia na egzaminach ;) Dziękuję za komentarz :) jutro będziesz musiała nadrobić dwa rozdziały, bo dzisiaj będzie kolejny. Mam nadzieję, że się spodobają ;D