środa, 5 marca 2014

Rozdział 20


            Rozległ się piskliwy okrzyk orła. Ptak wylądował na skałach wiszących nad przepaścią i zaczął czyścić sobie pióra. Był na tyle blisko, że Julia bez problemu mogła przyjrzeć się poszczególnym elementom jego ciała. Biała głowa, żółty ostro zakrzywiony dziób, brunatne ciało i ogon, ostre szpony idealne do chwytania zdobyczy oraz oczywiście potężne szeroko rozłożone skrzydła. Łeb ptaka na chwilę wyłonił się z pierza, by wydać z piersi kolejną długą eksklamację, po czym powrócił do przerwanej czynności. Krzyk zwielokrotnił się echem wśród pobliskich skał i turni. Brzmiał niczym radosne i dumne słowa Ja tu jestem królem! Nie na darmo bielik zwany jest królem ptaków i przestworzy. Nagle rozłożył skrzydła i wzbił się w górę, rozbijając powietrze. Uniósł się ponad korony drzew i zaczął zataczać wokół nich powolne okręgi. W locie wyglądał równie wspaniale jak przed chwilą, kiedy stał przycupnięty na skraju gałęzi. Julia podążała oczami za szybującym ptakiem. Niespodziewanie wykonał gwałtowny zwrot i rozpoczął pikowanie w dół, by po chwili zniknąć wśród gąszczu wszelkiej roślinności.
            Czy tak właśnie wyglądała wolność? Para wystających z grzbietu skrzydeł, gęsto obrośniętych lśniącymi piórami, dzięki którym można wzlatywać wysoko ku górze? Lecieć w nieznane, będąc otulonym delikatną kołderką chmur, czując na naprężonej skórze silne opory powietrza, zimne i ciężkie, a jednak tak wyzwalające. Uczucie braku podporządkowania, braku zobowiązań, problemów, trudnych wyborów i wiecznych dylematów. Lot ponad ziemią, z dala od okrucieństwa świata, śmierci, tęsknoty i niepowodzeń. Bycie ponad wszystko to, co przykuwa nas do gruntu i wiąże z nim nierozerwalnie. Chwytanie chwili, tego krótkiego szczęścia i troskliwe pielęgnowanie go, aby zostało z nami jak najdłużej. Aby wypełniło serce, zakorzeniło się w nim głęboko i kiełkowało na całe ciało, powoli obrastało każdą jego komórkę, każdą kroplę krwi. Wolność jest szczęściem. A szczęście jest wolnością.
            Dziewczyna wiedziała, że powinna czuć i to, i to. Ale nie czuła. Stała na porośniętym krótką trawą zboczu góry, opierając się o pień świerka. Wiatr halny co chwila targał jej włosami. Nie miała siły, by wciąż zakładać je za ucho. Poddała się po kilku minutach. Było jej wszystko jedno. Odczuwała wewnętrzną pustkę, dziwną ciemną dziurę zionącą  w jej piersi oraz rozprzestrzeniającą się coraz dalej i dalej. Towarzyszyła jej codziennie, rosnąc w szaleńczym tempie z każdym kolejnym wschodem słońca. Była przy niej i niczym irytująca mucha przypominała o swojej obecności w najmniej odpowiednich momentach.
            Jak to się nazywa? Chandra? A może raczej swoista tęsknota, która jednocześnie rozsadza od wewnątrz jak pochłania coraz głębiej i zmusza do skulenia, zamknięcia się we własnym świecie? Nie. Nie potrafiła tego opisać żadnym ze znanych jej słów.
            Dlaczego czuje się tak źle? Przecież coraz lepiej dogaduje się z Beth. Rudowłosa nie jest może tak przebojowa i żywiołowa jak Kate, czy inne jej ziemskie przyjaciółki, jednak jest coś przyciągającego i budzącego sympatię w jej spokoju i opanowaniu. Zawsze służyła dobrą radą, pomocą, jak i zwyczajnym towarzystwem po lekcjach lub na spacerze. Julia nawiązała również kontakt z kilkoma innymi, mniej lub bardziej intrygującymi, dziewczynami z Akademii. Starała się otoczyć jak największą ilością znajomych, z którymi mogłaby porozmawiać, powygłupiać się, poplotkować.
            Dlaczego czuje się tak źle? Zna przecież odpowiedź. Wszystko to było tylko pozorne. Coś w rodzaju przykrywki, nierzeczywistej maski, którą zakładała przy ludziach, a zdejmowała będąc w samotności. Sztuczny uśmiech, który przyklejała sobie do twarzy każdego dnia, by pod wieczór z ulgą odrzucić go w kąt i zastąpić prawdziwymi emocjami. Wtedy czuła się sobą. I czuła się coraz gorzej. Smutek, niepokój, zaduma i melancholia mieszały się w jej głowie, powodując często nocne koszmary, których treść zapewne miała jakieś znaczenie, ale była tak straszna, że dziewczyna starała się jak najszybciej o nich zapomnieć. To one odbierały Julii chęć do życia. Niektóre wyryły się w jej pamięć niczym słowa na twardej skale, których nic już nie będzie w stanie zatrzeć. Wizja bitwy toczącej się między lwem a Tristanem, powtarzająca się niemal każdej nocy. Willy w postaci wilkołaka, chcący dopaść ją, by rozerwać ją na strzępy, wydrzeć z piersi serce i włożyć je sobie do pyska, delektując się cierpkim smakiem świeżej krwi. Jej matka Azola, krzycząca jakieś niezrozumiałe bełkotliwe słowa, zapewne szaleńcze, sądząc po obłędzie widocznym w jej dziwnie zimnych oczach. Olbrzymie miasto - całe z lodu ukryte u podnóży wysokich szczytów, przy których Góry Esenthor to niewinne pagórki, trawione przez srebrny, nierealny ogień, zalewane morzem rozpaczy i strachu, przejmującego aż do szpiku kości.
            I ten najgorszy. Z udziałem Kyle’a.
Za każdym razem chłopak stał na skraju przepaści, której końca próżno by szukać. Zarówno pod nim, jak i nad nim rozciągał się czysty, aż kłujący w oczy błękit nieba. Słońce oświetlało jego ręce i twarz. Światło odbijało się od gęstych kasztanowych włosów, tworząc wokół głowy chłopaka delikatną, ledwie zauważalną złocistą aureolę. Naprężone mięśnie i zaciśnięte z determinacją dłonie oraz usta zdradzały napięcie, może nawet złość. Mimo to wyglądał jak prawdziwy anioł. Wokół panowała cisza, która bynajmniej nie dawała poczucia spokoju. Była to bowiem cisza przed burzą.
Zazwyczaj Kyle zwracał się twarzą do Julii z lekkim uśmiechem. Był to jednak uśmiech fałszywy, wymuszony. Widać było, że chłopak nie może czuć szczęścia. Nie był to nawet smutek. Było to jakieś głębsze uczucie, którego powód, choć nieznany Julii, powodował w niej obawę.
 - Czasami chciałbym tam wrócić, wiesz? -  powiedział w śnie sprzed dwóch nocy.  
 - Gdzie? – padło pytanie, to samo co zawsze.
 - Do domu -  westchnął.  
Jego oczy co chwila zmieniały odcień. Czasami był to głęboki turkus, innym razem bardzo jasny błękit. Zawsze brakło jednak jednego – tego prawdziwego, a zarazem najpiękniejszego – nieskazitelnego koloru nieba. To był kolejny powód, przez który Julia nie lubiła tego snu. To nie był prawdziwy Kyle. Nie ten, którego znała.
Nie ten, który pocałował ją w przeddzień swojego wyjazdu.
 - W takim razie wróć ze mną do Akademii… -  zaproponowała nieśmiało, choć dobrze wiedziała, że nie o to mu chodziło.
 - Do Akademii? – prychnął pogardliwie. - Czy według ciebie można ją nazwać domem? Błagam!
 - Wobec tego, co nazywasz domem?
            Chłopak zapatrzył się na nią w zamyśleniu. Łagodne i regularne rysy jego twarzy ukazywały znudzenie i zadumę, ale również coś tajemniczego, czego nie potrafiła odszyfrować.
- Zbyt wiele razy cię narażałem - odparł w końcu, lecz ton jego głosu nie zdradzał żalu. Było to po prostu zwyczajne stwierdzenie. - Ale już nie mogę. Nie chcę. Nigdy więcej.
- O co ci chodzi? -  Julia chciała złapać jego rękę, ten jednak cofnął się. Zaczął w niej narastać strach. - Kyle, proszę!
- Nie lubię tego imienia… - wyszeptał ledwo dosłyszalnie. - Nigdy go nie lubiłem.
            Cofnął się kolejne pół kroku. Dziewczyna nie była do końca pewna, co zamierza zrobić ani co ma na myśli, jednak postanowiła grać na zwłokę.
- Mi się podoba - siliła się na lekki ton, jednak miała bardzo złe przeczucia. Sen był tak realny. Zbyt realny. - A tak właściwie, gdzie teraz jesteś?
- Tutaj, z tobą - uniósł brwi, rozbawiony. - Ale już mnie to nudzi. Chyba pora to zmienić.
- Ach tak…- wyszeptała. Zabolało.
Spojrzał na nią spod półprzymkniętych powiek.
- Ty naprawdę nic nie rozumiesz? - zapytał znużonym tonem, jakby mówił do dziecka.
Nie wiedziała co odpowiedzieć. Jej milczenie potraktował najwyraźniej jako potwierdzenie, ponieważ zacisnął usta i pokiwał głową.
- Ratuj Aesię, księżniczko. Na mnie już czas.
- Zaczekaj! - zawołała, nie kryjąc desperacji w głosie. - Nie mogę jej uratować bez ciebie… Proszę, zostań ze mną.
- Przepraszam, muszę już iść - pomachał jej ręką na pożegnanie.
Podłoże, na którym oboje stali, zaczęło pękać. Niebo wyblakło, zupełnie jak stara fotografia. Nawet sam chłopak stał się dziwnie zamazany niczym odległe wspomnienie.
- Nie odchodź… - załkała. - Proszę cię…
- Nie zrób sobie beze mnie krzywdy - uśmiechnął się.
Przez ułamek sekundy dostrzegła w nim swojego dawnego Kyle’a. Potem jednak skoczył w przepaść i wszystko wokół niej całkowicie się rozsypało. Po chwili ogarnęła ją ciemność. Każdy sen kończył się tak samo.
            Julia potrząsnęła głową. Zorientowała się, że wspomnienie koszmaru wywołało u niej łzy. Otarła je ręką i patrzyła, jak znikają z powierzchni dłoni, zostawiając za sobą lśniący ślad.
            Tego typu sny były najspokojniejsze ze wszystkich, jakie ostatnimi czasy miewała. Jak się okazało, tylko na pierwszy rzut oka. W rzeczywistości to właśnie one najbardziej ją przerażały. To wszechogarniające uczucie czającego się zła, strachu. Dziwne słowa Kyle’a, jego zachowanie, tak oschłe i niechętne w stosunku do niej. No i w końcu jego skok, jakby wszystko chciał zakończyć, odciąć się od niej i odejść. Na zawsze.
            Wiedziała, że każdy jej sen ma jakieś ukryte znaczenie. Właśnie dlatego tak się ich bała. Żałowała, że miała jakiekolwiek pretensje do chłopaka. Wypominała sobie, że tak zimno go traktowała jedynie przez to, że była zazdrosna o Dianę. Teraz jednak chciała wiedzieć, czy jest cały, zdrowy i bezpieczny. Z każdym kolejnym dniem narastała w niej coraz większa tęsknota i niepokój. Nie było go już ponad dwa tygodnie. Tak bardzo jej go brakowało. Nie nastawiała się na to, że wywiąże się między nimi coś głębszego niż dotychczas. Po prostu chciała poczuć jego bliskość. Słyszeć jego śmiech i śmiać się razem z nim. Wiedzieć, że nie chce od niej odejść. Mieć pewność, że Kyle ze snu nie okaże się tym prawdziwym.
            Kolejna łza spłynęła po jej policzku.
- Kyle... – szepnęła cicho imię, tak często powtarzane w myślach. – Gdzie jesteś?



            Willy popędził cwałem w dół zbocza, wesoło merdając ogonem. Julia przewróciła oczami i pobiegła jego śladem. Zdążyła się przyzwyczaić do dziwnych zachowań czworonoga.
            Gdy wbiegła do lasu, omal nie przewróciła się o wystający korzeń. Ściółka była śliska, a teren opadał coraz bardziej stromo w dół, przez co musiała znacznie zwolnić tempo. Wtem wymijając kolejne drzewo, usłyszała nikły szelest liści tuż po lewej stronie. Kątem oka zauważyła, że coś wyłania z gąszczy. Zatrzymała się i raptownie odwróciła. Oniemiała. Kilkanaście metrów dalej stał nie kto inny jak…
- Altharis! – wydukała zdziwiona. - Co ty tu robisz?
- Chciałem cię zapytać o to samo … - odpowiedział równie zaskoczony.
            Miał na sobie to samo ubranie, co kilka dni temu przy ich pierwszym spotkaniu. Różnicą był tylko przewieszony przez pierś łuk z ciemnego drewna oraz kołczan pełen czarnych strzał, który wisiał na jego ramieniu. Pod pachą trzymał martwego szarego królika. Jego twarz nadal ukryta była w cieniu kaptura. Julia zastanowiła się, czy kiedykolwiek będzie jej dane ujrzeć oblicze samotnego łowcy.
- Góry Esenthor ciągną się aż po horyzont, a my znowu się spotykamy? – uniosła brwi. – Nie sądzę, żeby był to przypadek.
- Co sugerujesz?
Jego głos miał miły, choć ledwo słyszalny akcent. To dziwne, że zauważyła to dopiero teraz.
- Nie udawaj – zaśmiała się. – Śledzisz mnie. Ale nie martw się. Naprawdę poradzę sobie bez osobistego ochroniarza.
- Nikogo nie śledzę ani nie zamierzam cię chronić – żachnął się. – Wracałem właśnie z polowania. Nie wiem, jakim cudem się spotkaliśmy.
            Julia czuła, że dla własnego bezpieczeństwa powinna pożegnać się z chłopakiem, ruszyć dalej i zapomnieć o całej sytuacji. Coś jednak kazało jej zostać i ciągnąć dalej rozmowę.
- Nie sądzisz, że to dziwne? To, że znowu się na siebie natknęliśmy?
- Może trochę… - przyznał. – Nic już nie wiem. Ostatnie trzy dni były…dziwne. Czuję się inaczej niż zazwyczaj.  
- Naprawdę? – otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Przybliżyli się do siebie o kilka kroków, jednak nadal dzieliły ich metry. – Mam tak samo. Tego dnia… Kiedy mnie uratowałeś, poczułam to po raz pierwszy.
- Ja również – wyglądał na równie wstrząśniętego. Przez chwilę oboje milczeli, jednak Altharis szybko przerwał ciszę. – W ogóle cię nie znam, a jednak…
- …czuję, jakbym cię znała od zawsze – dokończyła za niego.
- To właśnie miałem powiedzieć. Chyba nie jest to całkiem normalne.
            Zza pobliskich krzewów znienacka wypadł Willy. Podbiegł do Julii i zaczął wesoło brykać wokół niej.
- Willy! – zawołała srogo. – Zły pies! Nie wolno ci tak nagle uciekać. Rozumiesz?
Altharis parsknął śmiechem. Ta spiorunowała go wzrokiem.
- Co cię tak bawi? – zabrzmiało to bardziej opryskliwie niż się spodziewała.
- Nic – odchrząknął. – Zupełnie nic.
            Znowu zapadła między nimi krępująca cisza, tym razem dłuższa. Willy wciąż przenosił wzrok z jednego na drugie, jakby na coś oczekiwał. Altharis ponownie przerwał bezgłos.
- Czas na mnie – mruknął i poprawił kołczan wiszący na ramieniu.
- Na mnie też…
- Myślisz, że jeszcze się spotkamy?
- Nie wiem – wzruszyła ramionami, chociaż znała odpowiedź na to pytanie. – Tak naprawdę powinnam teraz być w Akademii i uczyć się do Testu na Strażnika.
- Jesteś uczennicą Akademii Rony? – uniósł głowę, przez co kaptur narzucony na jego głowę lekko się obsunął, odsłaniając kosmyk blond włosów.
Julia przygryzła wargę, zdając sobie sprawę z wagi swoich słów. Nie mogła chyba bardziej się pogrążyć. Nie wolno jej zdradzać swojej tożsamości nieznajomym. Szczególnie tym poznanym w bezludnych górach.
- Tak – odpowiedziała szybko i cmoknęła na psa. Najwyższa pora już się zbierać. – A więc…żegnaj Altharisie, Duchu Esenthor. Miło było mi ciebie znów spotkać, ale niestety czas nagli. Bywaj!
- Żegnaj… nieznajoma Strażniczko. Niech Tya-Mir, twój ojciec, ma cię w swej opiece.
            Uśmiechnęła się, słysząc to nietypowe pożegnanie, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w dół zbocza. Willy po chwili konsternacji potruchtał za nią. Zrobiło jej się trochę smutno na myśl, że być może już nigdy więcej nie spotka tego tajemniczego człowieka. Po raz kolejny natknęli się na siebie, choć żadne z nich tego nie planowało. Być może to przeznaczenie. W końcu nigdy nie wiadomo, kim tak naprawdę może się okazać Altharis.
            Nie uszła nawet czterdziestu metrów, gdy niespodziewanie w jej głowie eksplodował potworny ból. Ścisnął ją niczym imadło i na kilka sekund straciła zmysły wzroku i słuchu. Miała wrażenie, że czaszka pęka jej na pół. Krzyknęła, choć nie była pewna, czy wydała z siebie jakikolwiek dźwięk. Nie wiedziała czy jest na jawie czy w śnie. Czy ten okropny ból jest prawdziwy? Może to tylko wymysł, urojenie? Ale czy ułuda może być tak realna? Sen z Kylem był na to dowodem. W jednej chwili uczepiła się wspomnienia tego koszmaru, by nie dać porwać się obłędowi. Może już stała się szaleńcem? Na ten moment ciężko było stwierdzić cokolwiek. Wtem ból nieco ustąpił. Odzyskała wzrok i słuch. Co prawda wszystko nadal wydawało się przytłumione i odległe, jednak wiedziała, że znowu jest w górach Esenthor. Czuła pod sobą wilgotną ściółkę, zapach sosen i lekki wiatr. Ze zdziwieniem stwierdziła, że leży skulona na ziemi. Jak przez ścianę usłyszała szczeknięcie Willy’ego. Poczuła, jak na jej ramieniu zaciska się czyjaś ręka. Zalała ją nowa fala bólu, która  niemal ponownie pociągnęła ją w ciemność.
- Nie…- odtrąciła zaciśniętą na ramieniu dłoń.
W tej samej chwili cierpienie nieznacznie ustało. Poczuła, że wciąż posiada w mięśniach resztki sił.
- Nic ci nie jest? – rozległ się melodyjny głos.
Z wysiłkiem udało jej się odwrócić głowę. Tuż obok niej klęczał Altharis.
- Zasłabłam – powiedziała ledwo dosłyszalnym głosem. – Nie mam siły...
- Co się stało? Boli cię głowa?
- Tak… Bardzo – mruknęła, nadal czując pulsujący ból.
Obraz przed jej oczami co chwila się zamazywał. Pochylone nad nią sylwetki chłopaka i psa były jedynie kolorowymi plamami odróżniającymi się na tle szmaragdowej roślinności.
- Pomogę ci wstać i może uda mi się doprowadzić cię do Akademii – zaproponował po chwili.
- Nie będziesz mógł wejść na jej teren – wychrypiała. – Zaklęcie Rony obejmuje obszar nawet do stu metrów.
- Jakoś dam radę – odparł.
            Dziewczyna chciała wytłumaczyć mu, że to nie ma sensu, jednak zabrakło jej energii, by wydobyć z siebie choćby jeszcze jedno słowo. Nagle Altharis zadał tak dziwne pytanie, że nie była pewna, czy na pewno nadal jest przytomna.
- Dlaczego tak się świecisz?
- Co takiego? – szepnęła zdumiona, i zebrawszy wszystkie siły, spojrzała na niego z uwagą.
- To chyba przez Magnasis… Świeci wyjątkowo mocno.
            Twarz chłopaka tym razem była niemal w pełni widoczna. Rzeczywiście, oświetlało ją błękitne światło płynące z magicznego minerału. Gdy wreszcie, po tych kilku dniach domysłów i wyobrażeń, zobaczyła, jak naprawdę wygląda, zaparło jej dech w piersi. Pomijając fakt, że był znacznie przystojniejszy niż w jej wyobraźni, uzmysłowiła sobie, że gdzieś już go widziała. Było to dalekie wspomnienie, może nawet nierzeczywiste, jednak w dziwny sposób próbowało przekonać jej rozum, że jest prawdziwe. Nie przypominał nikogo ze znajomych dziewczynie osób, jednak znała jego twarz, jakby widziała ją na pewnej fotografii i dobrze zapamiętała. Coraz bardziej zaczynała ją przerażać ta część umysłu, wciąż pozostająca nieodkryta.
             Na czoło Altharisa opadały proste bardzo jasne blond włosy. Jego oczy były w kształcie migdałów, jednak w tym świetle nie potrafiła rozpoznać ich koloru. W dodatku nadal pozostały rozmazane. Pod zgrabnym, jak na chłopaka, nosem rozchylały się w lekkim uśmiechu wąskie usta. Na policzkach pojawiły się ledwo zauważalne dołeczki. Julia nie wiedziała, dlaczego tak bardzo zwracała uwagę na każdy szczegół jego wyglądu, jednak nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Wydał jej się tak znajomy, lecz jednocześnie obcy, nierealny. Chciała przyswoić sobie jego obraz, nauczyć się go, tak jak to było w przypadku Tristana i Kyle’a.  
            Brwi chłopaka, które były o kilka odcieni ciemniejsze od włosów, zmarszczyły się, a usta zaczęły się poruszać, wymawiając kolejne słowa. Nic jednak nie słyszała. Dzwoniło jej w uszach i kręciło się w głowie. Nadal wpatrywała się w Altharisa. Starała się sklasyfikować kolor jego oczu, jednak daremnie. Wszystko wokół niej zlało się w jedno. Opadła z powrotem na twardą ziemię, odczuwając zetknięcie głowy ze ściółką niczym uderzenie w ziemię po skoku z przepaści. Nagle poczuła, jak piecze ją lewa ręka – ta sama, którą niedawno dotknął chłopak. Na początku zdawało jej się, że to tylko odrętwienie, jednak pieczenie narastało i już po chwili przerodziło się w palenie. Odczucie było tak realne, jakby skóra płonęła żywym ogniem, jakby ktoś przyłożył jej w tym miejscu rozgrzane obcęgi.
- Moja ręka… - jęknęła.
- Powinniśmy już wyruszyć, jeśli chcemy dojść do Akademii przed zmrokiem – usłyszała przytłumiony głos Altharisa. – Dasz radę wstać?
- Pali… - zacisnęła oczy.
Każdy bodziec docierał do niej z opóźnieniem. Narastało w niej przerażenie. Nigdy nie doświadczyła niczego podobnego. To musiało dziać się za sprawą jakiejś magii. Była tego w stu procentach pewna.
- Ręka? – zdziwił się chłopak. – Która?
- Lewa…
            Poczuła na nadgarstku chłodne dłonie blondyna. Położył jej przedramię na swoich kolanach i zaczął podwijać rękaw kurtki, a po chwili bluzy. Uzmysłowiła sobie, że może zauważyć jej Znaki, jednak była zbyt osłabiona przez przejmujący ból, by zareagować.
- Nic tu nie widzę… - zaczął, jednak nagle zaczerpnął tchu. Dziewczyna poczuła, jak jej żołądek kurczowo się ściska. – To niemożliwe…ty jesteś…Czarownikiem?
- Nie mogłam ci powiedzieć – rzekła cicho, napawając się chłodem jego dłoni, choć to zapewne jej ręka była rozpalona. – Nikomu nie mogę.
- Jakim cudem...? – uniósł wzrok na jej twarz.
W jego oczach kryło się zaskoczenie, ale i niepokój. To ostatnie trochę ją zdziwiło.
- Altharisie – skupiła wszystkie swoje myśli na tym, co chciała powiedzieć. – Proszę cię, zachowaj to tylko dla siebie. Nikomu nie mów, że mnie spotkałeś. To bardzo ważne…
- Masz mnie za głupca? – spojrzał na jej przedramię. – Oczywiście, że to ważne. Masz szczęście, że trafiłaś na mnie. Nikt nie może się dowiedzieć, że żyjesz.
- Co masz na myśli?
Zmarszczył brwi, zaskoczony pytaniem.
- Dwie Fale Antymagiczne… Źródło magii… Nic ci to nie mówi? – gdy zauważył jej zakłopotanie, otworzył ze zdziwienia usta. - Na Arygosa… - wyszeptał. – Nie może być…
- Co się stało? – zapytała nerwowo.
Niemal zapomniała o bólu, choć ten wciąż odbierał jej wszystkie siły życiowe. Teraz czekała w napięciu na słowa Altharisa. Wiedziała, że może powiedzieć to, czego obawiała się przez cały czas.
- Teraz wszystko się zgadza – nie spuszczając wzroku z Julii, cofnął się na kolanach. – Że też nie zorientowałem się, gdy tylko zobaczyłem Magnasis…
            Dziewczyna milczała. Poniosła klęskę. Wiedziała to. Nieznajomy pustelnik dowiedział się o jej tożsamości. Grozi jej niebezpieczeństwo. Kto wie, co strzeli mu teraz do głowy. Nie mogła mu dłużej ufać.
- Nie wiesz nic o Falach. A ten Znak Dża-Sę i Znak Ta-Mir… Tylko jedna osoba posiada je oba – pokręcił głową. – Ale przecież ty podobno nie żyjesz.
            Myślała, że już żadne jego słowa nie zdziwią jej bardziej, niż dotychczas. Myliła się. Dlaczego sądził, że nie żyje? Przecież z tego, czego się dowiedziała, poddani nic nie wiedzieli o ciąży Azoli. Aris najechała królestwo, przez co rodzice Julii musieli uciekać. Tak naprawdę nawet jej ciotka nie wiedziała o tym, że ówczesna królowa była przy nadziei. W takim razie… kim jest Altharis?
- Ale ty jednak żyjesz… czyli jest jeszcze jakaś nadzieja – powiedział z powagą i rozluźnił się nieco. – Chyba jednak to nie będzie nasze ostatnie spotkanie, córko Azoli. Czy może raczej –zaczerpnął powietrza. - Moja kuzynko.




Drodzy Czytelnicy,
Bardzo przepraszam za to opóźnienie. Byłam w ferie za granicą i nie miałam za bardzo możliwości pisania. Mam nadzieję, że wybaczycie :)

Ach... Dwudziesty rozdział. Piękna, okrągła liczba. Wierzę w to, że będzie podobnych jeszcze wiele. W tym miejscu dziękuję Wam, Czytelnikom, za to, że wspieracie nas pozytywnymi komentarzami i dajecie siłę do pisania. Gdyby nie Wy, ten blog nie byłby tak wyjątkowy. Dziękujemy!

Chciałabym pokazać Wam jeszcze zdjęcia z mojego wyjazdu. Tak na poprawę humoru w te chłodne, pochmurne (przynajmniej u nas, w Warszawie) dni. Może skojarzą Wam się z pewnym miejscem opisywanym na naszym blogu? Mi bardzo o nim przypomina to drugie (przepraszam za słabą jakość), zresztą sami zobaczcie:




 Kolejny rozdział powinien tym razem pojawić się, już normalnie, w przyszły poniedziałek.
Zapraszam do komentowania i obserwowania :)
~Akwarela


4 komentarze:

  1. O Mój Boże. O Mój Boże. Ten rozdział był chyba najlepszy jak dotychczas. To bylo... Nie mogę... Nie wiem jak wyrazić mój zachwyt. To było cudowne ( mało powiedziane ). Boże. Po pierwsze - Wasz styl pisania - niesamowicie piękny. Zazdroszczę takiego talentu. Czułam się jakbym czytała bardzo dobrą książkę i nie zdziwię się jeśli naprawdę wydacie kiedyś jakąś. A co do treści - NIE! ;_; Julia i Altharis byliby taką piękną parą, a Wy zrobiłyście z nich jedną rodzinę... Nie mogą być spokrewnieni ;_; Nie... A co do snu o Kyle'u - martwię się, że ten sen może być prawdziwy. Oby nie. Chcę, żeby Kyle wrócił i był szczęśliwy. Fajnie by było, gdyby był z Julią. Juz nie mogę się doczekać następnego rozdziału! <3
    Ah no i cudowne zdjęcia ! Szczególnie to drugie !

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej, dziękujemy Ci bardzo *-* Naprawdę sądzisz, że był najlepszy? No cóż, cieszę się niezmiernie :) Zdradzę, że od tego momentu akcja już naprawdę zaczyna nabierać tempa. Sami zobaczcie :) Jeszcze raz dziękuję za miły komentarz ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadłam tylko zobaczyć czy faktycznie coś przegapiłam.. a jednak! Aż w to nie wierzę T.T
    Ale przeczytam dopiero jutro. Dzisiaj próbowałam, ale nie jestem w stanie porwać się z lekturą. Głowa mnie tak boli że to jest coś.. wrr.
    W każdym razie powiadamiam, że jestem i za nic mi się to nie znudziło! Jutro postaram się dodać właściwy komentarz. A takie opóźnienie bo mam urwanie głowy przez egzaminy. 29 dni pięknej nauki.
    Jeszcze tu wrócę B)

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha jak ja mogłam w ciebie zwątpić?
    Współczuję i życzę powodzenia na egzaminach ;) Dziękuję za komentarz :) jutro będziesz musiała nadrobić dwa rozdziały, bo dzisiaj będzie kolejny. Mam nadzieję, że się spodobają ;D

    OdpowiedzUsuń