Beth
zamknęła zeszyt, ciesząc się, że wreszcie skończyła pracę domową. Słowa
pięciostronicowego eseju na temat sytuacji gospodarczej Aesii szczęśliwie
przestały odbijać się echem w jej głowie. Nauczyciele w Akademii byli niezwykle
wymagający, jednak nie przeszkadzało jej to. Świadomie wybrała kształcenie się
na Strażnika właśnie w tym miejscu, czego zresztą nie żałowała. Dążyła do
osiągnięcia marzeń, do zapewnienia sobie dobrej przyszłości. Wymagało to jednak
sporo wysiłku.
Wstała z
krzesła i podeszła do okna. Było późne popołudnie. Zachmurzone niebo oprawiało
całe otoczenie białą ramą. Liściaste drzewa ożywiały ogród otaczający zamek
niczym pomarańczowe płomyki zwiastujące koniec jesieni. Resztę stanowiły
ciemnoszare iglaki porastające pagórki i podnóża wysokich gór.
Dziewczyna
westchnęła. Jej myśli powędrowały ku Ziemi. Russel, jej kuzyn, niekiedy lubił
zabawiać ją historiami o tej fascynującej planecie. Był dobrym Strażnikiem i
potrafił tworzyć błękitne Portale. Parę razy uzyskał zgodę na teleportację w to
miejsce. Mówił, że podobno ludzie żyją tam w domach wysokich aż do nieba,
mieszczących nawet kilkaset osób. Jeżdżą dziwnymi mechanicznymi pojazdami,
zwanymi samochodami, które nie potrzebują magii, by się poruszać. Życie tam
jest wygodne i bezproblemowe. Każdy ma wyznaczone miejsce, jakąś rolę w
społeczeństwie. Łatwo też o dostęp do różnych produktów, których cena nie
obciąża większości kieszeni. Ludzie mają prawo do własnych poglądów i mogą
głośno rozmawiać o polityce. Ba, nawet krytykować przywódców swoich państw! W
Aesii za coś takiego groziłaby surowa kara. O polityce nigdy i nigdzie nie
wspominano. Jedyne, co można było robić, to zachwalać rządy Aris, choć Beth
nigdy nie spotkała się z taką sytuacją. Wszyscy poddani bez wyjątku nienawidzili
królowej. Przez nią Aesia z potężnego imperium stała się biednym i
niebezpiecznym krajem. Niegdyś miała potencjał, była potęgą gospodarczą, rozpowszechniony
był tu przemysł i handel. Olbrzymie miasto Ur-Haar tętniło życiem, było
nazywane stolicą kultury północnego globu, bowiem mieściły się w nim
najpiękniejsze wytwory architektury, wielkie biblioteki pełne przeróżnych
ksiąg, ośrodki nauki i sztuki. Ale złote lata minęły wraz z objęciem rządów
przez Aris. Usuwała niewygodnych sobie ludzi, jakby byli robactwem. Obciążała
Aesijczyków wielkimi podatkami, a wioski, które nie wywiązywały się z opłat,
potrafiła masowo niszczyć i palić. Oczywiście wszystko robiła w białych
rękawiczkach. Miała przy sobie oddanych ludzi, ślepo wierzących w każdą jej
obłudę. Najgorsze było chyba to, że było ich naprawdę dużo. Jej armia liczyła
siedemset tysięcy żołnierzy, pomijając jeszcze najbliższą straż królowej,
składającą się z kilkuset wykwalifikowanych Strażników. Tak więc wszelkie
powstania, bunty czy rebelie były dla Aris jedynie małą niedogodnością.
Beth nie
chciała żyć w takim państwie. Chciała być wolna i nikomu niepodległa.
Wiedziała, że ten koszmar będzie się ciągnął latami. Nawet jeśli królową zmorze
choroba lub dopadnie starość, znajdzie sobie zapewne jakiegoś następcę, godnego
zajęcia jej miejsca. Dziewczyna wiedziała, że jeśli zostanie w Aesii, będzie
żyła w ciągłym strachu, bojąc się o to, czy przeżyje do następnego dnia, czy
królowa nie wyda nowego absurdalnego rozporządzenia dającego prawo do mordu,
zawłaszczania ziem i stosowania kar cielesnych. W takim świecie będzie żyła ona
sama, a potem jej dzieci. Nie będzie miejsca na miłość i szczęście. Tylko strach,
strach i strach. Wypiera wszystkie inne perspektywy, wszystkie inne uczucia.
Luźna atmosfera w Akademii była
pozorna. Uczniowie wiedzieli, podobnie jak nauczyciele, że nie można być
spokojnym w takich czasach. W obliczu nieudanych powstań, skazanych na porażkę
wojen toczonych o kolejne terytoria, gdy mężczyźni opuszczają domy,
zapewniając, iż powrócą za kilka miesięcy, a tak naprawdę już nigdy nie
wracają… Gdy synowie, bracia, mężowie, zostawiają rodziny, siłą zaciągani do
wojska… Nie, nie można być spokojnym.
Beth zapukała do pokoju Julii. Teraz
chciała odprężyć się, poplotkować o znajomych z grupy, zapomnieć o swoich
wcześniejszych przemyśleniach. Julia była pozytywną, zabawną, choć również
tajemniczą osobą. Łączyło je naprawdę wiele.
Dziewczyna nie otrzymała żadnej
odpowiedzi. Zdziwiła się, gdyż Julia zawsze o tej porze siedziała w pokoju. Rudowłosa
wiedziała, że powinna pójść do siebie i zaczekać na koleżankę, gdziekolwiek
była. Lecz zamiast to zrobić, pchnięta impulsem, nacisnęła klamkę. Drzwi
okazały się otwarte. Gdy przestąpiła próg pokoju, dotarł do jej uszu szum wody
z łazienki.
- Hej, jestem! – zawołała.
- O, Beth! Zaczekaj – rozległ się przytłumiony głos Julii. –
biorę prysznic. Zaraz przyjdę.
- Bez pośpiechu – odpowiedziała Beth, zamykając drzwi.
Usiadła na
łóżku. Dostrzegła jakiś ruch w kącie pokoju. Okazało się, że to Willy przebudził
się z drzemki. Po przeciągnięciu się wstał i wolno podszedł do dziewczyny. Ta
jednak obrzuciła go niechętnym spojrzeniem. Nadal nie ufała mu w pełni, choć
starała się to ukrywać. Wiedziała, że Julia kocha psa oraz że jej zachowanie
sprawia jej przykrość. Mimo to nie była w stanie całkowicie stłumić jej
prawdziwych odczuć co do Willy’ego.
Nagle jej
wzrok padł na coś, co leżało na biurku. Zaintrygowana okrążyła mebel. Ku jej
zdziwieniu, okazało się, że leży na nim…kawałek kory. Chropowata powierzchnia
tworzyła dziwny wzór. Po chwili dziewczyna uzmysłowiła sobie, iż w
rzeczywistości są to wyryte słowa.
Spotkajmy się po południu tam gdzie
ostatnio.
- M. lub A. Jak wolisz.
- M. lub A.? – wyszeptała,
marszcząc brwi. – Kto to jest...?
Wtem
drzwi od łazienki stanęły otworem. Ze środka buchnęło ciepłe powietrze i słodkawy
zapach mydła. Do pokoju wkroczyła Julia. Miała zarumienioną twarz oraz wilgotne końcówki włosów.
- Przepraszam cię, że musiałaś
czekać, ale… - zaczęła, jednak przerwała, widząc minę Beth.
- Może jednak wrócę do siebie –
powiedziała rudowłosa. – widzę, że jesteś już umówiona.
- To nie tak…
- Kto wysłał ci tę wiadomość? –
ucięła, pytając stanowczym tonem.
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Najpierw znajdujesz dzikiego
psa i go przygarniasz. Później wychodzisz poza teren Akademii na kilka godzin.
Dziwnie się zachowujesz, jesteś roztrzepana – zaczęła wyliczać i spojrzała na
koleżankę z niepokojem. – Martwię się o ciebie.
- Nie masz powodów, uwierz mi –
blondynka spuściła wzrok i wetknęła ręce w kieszenie spodni.
- Mam powody, Julio. Powiedz mi
szczerze. Poznałaś kogoś spoza Akademii?
Dziewczyna
podniosła na nią wzrok. W jej niebieskozielonych oczach kryły się niepokój i
zakłopotanie. „I tu cię mam” – pomyślała Beth i uśmiechnęła się triumfalnie.
Julia pokręciła głową, zaprzeczając.
- Nie, skądże! Po prostu lubię chodzić
po górach. Ta wiadomość… wyryłam ją z nudów.
- Wobec tego kim jest M.?
- Wymyśloną przeze mnie postacią – odparła bez
zająknięcia.
- To najgłupsze, co mogłaś powiedzieć w tej
sytuacji – skwitowała Beth.
- Mówię prawdę…
- Nie sądzę – westchnęła. – Ale rób jak uważasz. Jeśli znajdą cię jutro martwą w lesie, nie będzie to moja wina.
Julia chciała
jeszcze coś powiedzieć, ale Beth wyminęła ją bez słowa i opuściła pokój.
Po zamknięciu drzwi rudowłosa
odetchnęła głęboko. Z niechęcią przychodziło jej wypytywać się o wszystko,
jednak robiła to tylko i wyłącznie z troski. Mimo wszystko miała nadzieję, że Julia
pójdzie się spotkać z tajemniczym nadawcą wiadomości. Bynajmniej nie dlatego, że
chciała przekonać się o słuszności swoich słów.
Zamierzała ją bowiem
śledzić.
Julia stała
oszołomiona na środku pokoju. Dlaczego nie schowała lub wyrzuciła tego
przeklętego kawałka kory zaraz po tym, jak odebrała wiadomość? Przez brak
dyskrecji i nierozważność Beth nie będzie jej ufać i zacznie coś podejrzewać.
Pomimo tego
wiedziała, że musi iść w umówione miejsce. Nie mogła zlekceważyć danego słowa.
Przyrzekli sobie, że będą się spotykać częściej. Zdawała sobie sprawę z tego,
iż jego informacje mogą okazać się niezbędne przy wypełnianiu misji. Był w
końcu synem Aris. Księciem, następcą tronu Aesii. Osobą, o której istnieniu
nikt nie wiedział – ani Rona, ani Kyle i zapewne żaden z Aesijczyków. Ba, nikt
nawet nie brał pod uwagę możliwości, że Aris może mieć potomka. Cała ta
historia była taka dziwna… Musiała poznać go lepiej i dowiedzieć się
wszystkiego.
Dziewczyna otworzyła okno i
zwinnie z niego wyszła.
Szła dosyć
długo, bo prawie godzinę. Co jakiś czas oglądała się za siebie z obawą, że ktoś
może ją śledzić. Miała nadzieję, że Beth nie strzelił do głowy pomysł tego
typu. W sumie była skrytą i nieśmiałą dziewczyną, nie sprawiającą wrażenia
zdolnej do takich rzeczy. Julia wątpiła, by koleżanka zdobyła się na samotne
śledzenie, w otoczeniu dzikiej puszczy.
Las był tak
gęsty, że dziewczyna zaczęła się obawiać, czy odróżni wśród drzew jego smukłą
sylwetkę. Zdążyła się przekonać, że jest to dosyć trudne.
Światło Magnasisa
zawieszonego na szyi rozbłysło, jak zawsze, gdy byli blisko siebie. Julia
uśmiechnęła się, wiedząc, że jest już w pobliżu. Wkrótce dostrzegła postać, stojącą
opartą o drzewo. W jednej ręce trzymała niewielki scyzoryk, w drugiej zaś
kawałek surowego drewna. Ruszyła biegiem w jej stronę.
- Witaj, Joalenno – uśmiechnął się.
Spojrzał na nią przelotnie, nie przerywając strugania.
- Wolę Julia – wydyszała, odgarniając włosy z twarzy. –
Podobnie jak Mirah.
- No widzisz – strzepnął opiłki drewna ze struganej figurki.
– Ze mną jest odwrotnie. Mirah jest zamkniętym rozdziałem. Teraz jest już tylko
Altharis. Ale ty nazywaj mnie, jak chcesz.
- Masz w końcu wiele imion.
- Dlaczego nie użyłaś Portalu? – zapytał, zmieniając temat.
- Uznałam, że za często to robię. Muszę być ostrożniejsza.
Poza tym nie ufam w pełni swoim mocom. Czytałam, że przy teleportacji trzeba całkowicie
panować nad Portalem, mieć wszystko pod kontrolą. Ze mną tak nie jest –
westchnęła smutno. – Trochę jak z nieokiełznanym koniem. Mogę na nim jeździć,
ale do czasu, gdy się mnie słucha. Nie mam pewności, czy zawsze tak będzie.
- A powinnaś mieć tę pewność, by czuć się bezpiecznie –
skwitował.
- Dokładnie. – przyjrzała mu się z uwagą. – Skoro pochodzisz
z rodziny królewskiej, powinieneś być Czarownikiem, prawda? Tak jak ja.
Mirah wziął głęboki wdech. Przerwał
struganie i opuścił ostrze, podziwiając swoje dzieło. Przypominało pewne
zwierzę, jednak nie była w stanie dokładniej go określić.
- Daj mi Magnasis – powiedział cicho.
Julia
zawahała się. Magnasis był najcenniejszym minerałem w całej Aesii. Nie mogła
oddać go byle komu. Wzięła w dłoń chłodny klejnot. Czy jest w stanie zaufać
Mirahowi na tyle, by mu go powierzyć? Zastanawiała się nad tym pytaniem przez
kilka długich chwil. W końcu podjęła decyzję, zdjęła go z szyi i wręczyła
chłopakowi.
Wtedy stało się coś, co
kompletnie zaskoczyło Julię. W chwili, gdy klejnot dotknął jego dłoni,
zielononiebieski kolor wyblakł i jakby się rozpłynął. Na jego miejsce zaczął
wstępować piękny odcień jasnego miodu z bursztynowym połyskiem. Po chwili
Magnasis całkowicie zmienił barwę, nie mając już nic z poprzedniego
niebieskiego. Stracił również poświatę. Wyglądał teraz jak złoty topaz –
zwyczajny kamień szlachetny, w żadnym stopniu nie magiczny.
Dziewczyna
spojrzała zdumiona na Miraha. Uniósł na nią wzrok i uśmiechnął się. W tym
momencie uderzyła ją barwa jego oczu. Kolor płynnego złota i bursztynu. Taki
sam, jak obecnie Magnasis. Wcześniej nie zwróciła uwagi na ich odcień. Teraz
jednak z całą pewnością mogła stwierdzić, że był jednym z najpiękniejszych,
jakie w życiu widziała.
- Zmienił barwę… - wydukała. – Zupełnie jak wtedy, gdy sama
go dotknęłam po raz pierwszy.
- Magnasis jest kamieniem Czarowników. Gdy osoba, która
posiada Moc, dotknie go, zmienia kolor na ten przypisany danej postaci – kolor
oczu. Jeśli ta osoba nie byłaby Czarownikiem, stałby się matowy.
Julia
przypomniała sobie, jak jakiś czas temu Tristan oglądał w dłoniach klejnot. Był
wtedy szary.
Tristan. Poczuła ściśnięcie w
żołądku. Nie myślała o nim zbyt wiele odkąd wyjechał. To nie było fair. Byli
przyjaciółmi. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia.
Ale on
wszystko zniszczył. Próbował ukraść jej Magnasis i wyjechał pod fałszywym
pretekstem. To najgorsze, co mógł zrobić. Stracił jej zaufanie. Nie wiedziała,
czy kiedykolwiek uda im się powrócić do takiej samej relacji, jak wcześniej – pięknej,
nietkniętej, nieskazitelnej. Brakowało jej w codziennym życiu Julii, mimo tego,
iż ostatnio nie poświęcała większej uwagi rozmyślaniom nad jej przyjaźnią z
Tristanem. Przyjaźnią czy może czymś więcej? Czy może być miejsce na coś więcej
po tym, co zrobił chłopak? Rozum mówił nie, ale serce rządziło się własnymi
prawami, niedostępnymi rozsądkowi. To prawda, poczuła się zdradzona i
wykorzystana przez Tristana, jednak… Nie potrafiła tak po prostu odciąć się od
wspólnych wspomnień, przeżyć i rozmów. Nie potrafiła tak po prostu zapomnieć o
tym, co ich łączyło. Nie potrafiła tak po prostu zapomnieć o pomocy udzielonej
przez chłopaka, bez której nie byłoby tak łatwo przetrwać niektóre dni.
Nie potrafiła tak po prostu
zapomnieć o Tristanie.
W końcu jej
myśli przestały wirować wokół przeszłości. Teraz liczyło się tylko tu i teraz.
- Skoro zmienił kolor – podjęła Julia. – to musi oznaczać,
że masz Moc, prawda?
- Z pewnością jakąś mam – westchnął Mirah i oddał jej
klejnot.
Złocista barwa jego oczu wycofała
się z powierzchni Kamienia Magnasis, zastąpiona ponownie przez kolor
niebieskozielony – taki sam tęczówki oczu Julii.
- Ale raczej nigdy nie dowiem się, jaką – dokończył.
Po tych
słowach schował za pas wyrzeźbioną figurkę i podwinął rękaw lewej ręki. Na skórze,
w tym samym miejscu jak u dziewczyny, widniało znamię Dża-Sę. Był to kolejny
szok dla Julii. Otworzyła szerzej oczy. Do tej pory znała tylko jednego
Czarownika – swoją matkę, Azolę. Przywykła do widywanych codziennie w Akademii
znaków Ta-Mir na przedramionach młodych Strażników. Zafascynowana z powrotem
spojrzała na jego twarz.
- Mój Boże… - wyszeptała. – Dopiero teraz dotarł do mnie
fakt, że jesteśmy bliską rodziną. Nie spokrewnionymi członkami rodu, odległymi
nieznajomymi, tylko najprawdziwszą bliską rodziną.
Mirah
uśmiechnął się lekko. Lubiła jak to robił. Jego uśmiech od razu wzbudzał
sympatię. Podobnie jak sposób bycia – spokój, opanowanie, dystans, a nawet
skrytość. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że skoro mieszka sam w Górach
Esenthor, z dala od domu i matki, musi kryć bolesną przeszłość. Sam zresztą
powiedział, że teraz używa imienia Altharis, nie Mirah.
- Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiem – pokręciła głową.
– Dlaczego twierdzisz, że nie odkryjesz nigdy swojej Mocy? A to imię, Altharis…
Skoro naprawdę nazywasz się Mirah, to skąd ono się wzięło? – nagle coś sobie
uświadomiła. Otworzyła usta zdumiona. – Przecież Altharis żyje w górach od
ponad trzydziestu lat... Tak słyszałam. A ty nie wyglądasz nawet na
dwadzieścia.
- Masz wiele pytań, jak widzę – zaśmiał się.
- Owszem! – zaplotła ręce na piersi i uniosła brwi. –
Opowiedz mi o sobie.
- To długa historia… - mruknął.
- Mam czas.
- Nie wiem, czy chcę do tego wracać.
To
nieoczekiwane wyznanie sprawiło, że zrobiło jej się go żal. Może nie powinna
była poruszać tego tematu?... Aris nie uchodziła za dobrą, litościwą
władczynię. Fakt, że jej syn żył sam w dziczy na drugim końcu kraju, świadczył
również o tym, że nie mogła być dobrą matką. Z drugiej strony jego historia
była również poniekąd historią Julii. Mieli wspólnych dziadków, ich mamy były
siostrami… Dziewczyna powinna coś o nim wiedzieć.
- Mirah – szepnęła i delikatnie dotknęła jego ramienia. Gdy
podniósł na nią wzrok, dostrzegła w jego oczach ból. Poczuła ukłucie w sercu. –
Nie musisz, jeśli nie chcesz. Ja to zrozumiem. Jeśli jednak się na to
zdecydujesz, możesz na mnie liczyć.
- Dlaczego to mówisz? – zapytał. – Równie dobrze mogłabyś
wrócić do Akademii i rozpowiedzieć wszystkim o tym, że mnie spotkałaś.
- Ale tego nie zrobię – powiedziała łagodnie.
- Mogę ci zaufać?
- Możesz. Tak jak ja zaufałam tobie. To zaufanie nie
pozwoliło mi odejść przy naszym drugim spotkaniu. Znasz moją tożsamość. Mógłbyś
mnie wydać strażom Aris.
- Nie zrobiłbym tego – zaprzeczył szybko. – Chyba jesteśmy w
podobnej sytuacji.
- Chyba tak – przyznała.
Mirah
przymknął powieki i ponownie oparł się o pień. Przez dłuższą chwilę przyglądał
się dziewczynie. Jego milczenie z czasem wprawiło ją w zakłopotanie.
- Poświata – powiedział w końcu.
- Słucham? – uniosła brwi.
- Gdy Magnasis dotyka twojej szyi, delikatnie się świeci.
Jej dłoń od razu powędrowała do
klejnotu.
- To przez to, że jest magiczny – powiedziała.
- Nie, Julio – rzekł z rozbawieniem, jakby właśnie tłumaczył
dziecku trudną pracę domową. – To przez to, że masz w sobie Moc.
- Jestem Czarownikiem. To naturalne.
- Żaden Czarownik w Aesii nie posiada Mocy – do jego głosu
wkradła się nuta poirytowania. – Dlaczego więc ty ją masz? Czyżbyś czerpała ją
z jakiegoś nieznanego źródła? A może nie jesteś w pełni człowiekiem?
- Jestem w stu procentach człowiekiem, zapewniam cię –
roześmiała się, choć wcale nie była w nastroju do śmiechu. – Jak to możliwe, że
żaden Czarownik w Aesii nie posiada Mocy?
Chłopak
otworzył usta, jakby miał coś powiedzieć, ale po chwili zamiast tego zaśmiał
się krótko.
- No jasne – powiedział. – przecież wychowywałaś się na
Ziemi. Nic nie wiesz.
- Nie wiem i dlatego chcę, abyś mi wszystko wytłumaczył –
powiedziała rozdrażniona.- Mam już dosyć sekretów.
- Dobrze – westchnął. – Powiem ci wszystko, co chcesz.
Łącznie z moją historią. Jednak zanim to zrobię, ona musi stąd odejść.
To powiedziawszy, wskazał palcem
coś ponad ramieniem Julii. Dziewczyna odwróciła się, jednak przed sobą
zobaczyła tylko kępę krzewów oddaloną od nich o kilkanaście metrów.
- Słyszę cię! – wykrzyknął w las Mirah. – Jeśli myślisz, że
jesteś cicha jak łania, to się grubo mylisz!
Gdy Julia
już miała spytać o co mu chodzi, niespodziewanie spośród gęstwin wyłoniła się…
Beth.
- Słyszałeś ją z takiej odległości? – zwróciła się do niego
oniemiała.
- Lata ćwiczeń –
machnął dłonią z lekkim uśmiechem.
- Beth! – krzyknęła Julia i ruszyła w jej stronę.
Dziewczyna była
wyraźnie zestresowana. Jej rude włosy były doskonale widoczne na tle
szarozielonego jesiennego lasu. Gdy Julia stanęła tuż przed nią, ta nie dała
jej nawet dojść do słowa.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – syknęła, a jej mina momentalnie
zmieniła się ze skonsternowanej na srogą. – Latasz w lesie z nieznajomym
mężczyzną?! Okłamałaś mnie! Kto to w ogóle jest?!
- Uspokój się – złapała ją za przedramię, jednak rudowłosa
wyszarpała się z jej uścisku. Jeszcze nigdy nie była aż tak zdenerwowana. – Nie
musisz się o nic martwić. Nic mi nie zrobi.
- Skąd to możesz wiedzieć? – spiorunowała ją wzrokiem. –
Przecież on może być jakimś złoczyńcą, mordercą…
- Zapewniam cię, że nie jest – przerwała jej Julia.
Przez chwilę patrzyły sobie w
oczy.
- Na Wejary! – pobladła Beth i spojrzała koleżance przez
ramię. – Ma tak jasne włosy… i łuk. Czy on nie jest elfem?
- Mirah? – zaśmiała się blondynka i również spojrzała na
chłopaka. Stał oparty o drzewo tam, gdzie wcześniej i doskonalił swą drewnianą
figurkę. – Nie, nie jest.
- Ma imię
przydzielone Czarownikom – zdziwiła się rudowłosa. – Coś mi tu nie gra. Nie
wolno dawać dzieciom imion Czarowników, jeśli są Strażnikami czy zwykłymi
ludźmi.
Julia
zrozumiała, że jej tok rozumowania nie podąża w dobrą stronę. Beth spojrzała na
nią pytającym wzrokiem.
- Możesz mi to wyjaśnić?
- wyszeptała.
- Beth, posłuchaj… Nie mogę ci powiedzieć, kim on jest. Ale
musisz mi uwierzyć, że nie jest groźny.
Dziewczyna spojrzała na nią
podejrzliwie.
- Wiesz, co mnie najbardziej boli? To, że wciąż coś przede
mną ukrywasz i że nie jesteś w stanie mi zaufać.
Blondynka
postanowiła iść na żywioł. Doszła do wniosku, że nikt więcej nie może poznać
jej tożsamości. Ani jej, ani Miraha.
- Dobrze, chcesz znać prawdę? – zapytała z westchnieniem,
dając popis swoim zdolnościom aktorskim. – Mirah to przezwisko. Tak naprawdę ma
na imię… Rive. – pierwsze słowo, jakie przyszło jej do głowy, to rzeka. Trochę
je zmieniła. Miała nadzieję, że zabrzmi w miarę wiarygodnie. – Jest moim bratem
ciotecznym. Chciał się ze mną spotkać – to akurat nie było kłamstwem.
- Dlaczego nie przyszedł do Akademii?
- Nie jest Strażnikiem.
Beth zmierzyła ją wzrokiem i
wywróciła oczami.
- No dobrze. Nadal nie jestem przekonana, ale pomimo
wszystko powinnyśmy wracać. Jest już późno.
Dopiero po tych słowach Julia zorientowała
się, że powoli zaczął zapadać zmierzch. Kiwnęła głową.
- Zaczekaj, pożegnam się z nim – wskazała głową na chłopaka
i ruszyła w jego stronę.
Gdy
znalazła się tuż obok niego, Mirah obrzucił ją badawczym spojrzeniem.
Niesamowity kolor jego oczu był zauważalny nawet w tak słabym świetle.
Rozpoczęli rozmowę na tyle cichą, by Beth niczego nie usłyszała i jednocześnie
na tyle głośną, by dziewczyna nie zauważyła, że próbują coś przed nią ukryć.
- Nie martw się, nic jej nie zdradziłam.
- Wiem. Wszystko słyszałem.
- Mogłam się domyślić…
- Tak właściwie, to gdzie jest twój… pies? – zapytał
nieoczekiwanie.
- Został w pokoju. Wolałam go nie zabierać.
- Dobrze, mniejsza z tym – uciął równie niespodziewanie, jak
zaczął temat. – Posłuchaj, następnym razem musimy spotkać się w takim miejscu,
gdzie nikt nie będzie nas podsłuchiwał. Chcę pozostać dla wszystkich anonimowy.
- Rozumiem – pokiwała i chwilę się zastanowiła. – A może w
twoim domu?
- Naprawdę chcesz tam iść? – uniósł brwi. – To długa droga z
doliny. Znajduje się w niemal najwyższej partii góry.
- Nie martw się, ten jeden raz przeniosę się Portalem –
odparła i uświadomiwszy sobie, że Beth wciąż na nią czeka, rzekła: – Muszę już
iść.
- Kiedy się spotkamy? – spojrzał jej w oczy. Opuściła wzrok.
- Najwcześniej za kilka dni. Nie chcę, żeby Beth coś
podejrzewała.
- Nie mogę się doczekać – gdy popatrzyła na niego pytająco,
uśmiechnął się lekko. – Naprawdę. Nie poznałem nikogo bliżej od pięciu lat.
Złapał ją za rękę.
- Pamiętaj, ufam ci – ściszył głos i pochylił się lekko w
jej stronę. – I ty też możesz mi zaufać.
- Wiem to.
Stali tak
przez krótką chwilę, aż w końcu rozdzielili się i ruszyli w dwie przeciwne
strony. Julia już za nim zatęskniła. Tyle chciała się od niego dowiedzieć. Poza
tym czuła się przy nim bezpieczna. Chociaż nie znała go zbyt dobrze,
automatycznie stał się jedną z trzech osób, przy których tak się czuła. Gdy
minęła Beth, odwróciła się na chwilę, lecz Miraha już za nią nie było.
Pomimo
tego, iż właściwie wszystko sobie wytłumaczyły, Beth obraziła się na Julię.
Całą drogę do Akademii pokonały w milczeniu. W korytarzu rudowłosa wymamrotała
jakieś pożegnanie i ruszyła prosto do swojego pokoju. Julii było bardzo przykro
z tego powodu. Kolejna tajemnica, o której nie mogła powiedzieć Beth. Czy to
kiedyś się skończy? Miała szczerą nadzieję, że tak, i to wkrótce. Niestety nie
miała innego wyjścia. Sekrety między nią a Mirahem są zbyt ważne, by ujawniać
je komukolwiek.
Blondynka
ruszyła w stronę swojego pokoju. Czuła niedosyt po rozmowie z chłopakiem. Był
bardzo tajemniczy. Co chciał powiedzieć przez to, że nigdy nie odkryje swojej
Mocy? I dlaczego cała magia w Aesii jakby wyparowała? Nie tylko te pytania
kotłowały się w jej głowie. Dlaczego Rona izoluje ją, jakby była małym pisklęciem,
niegotowym na spotkanie ze światem? Czy to ma jakiś związek z ludźmi, z którymi
spotkała się wtedy dyrektorka? Już dzięki tym kilku zdawkowym informacjom
otrzymanych od kuzyna Julia wnioskowała, że musi dziać się naprawdę wiele.
Wokół niej
działo się wiele rzeczy naraz. Z pozoru niezauważalne, jednak gdy tylko
zwróciła na nie uwagę, okazywały się mieć jakiś ukryty sens, wagę. Coraz mniej
rozumiała. I coraz więcej chciała się dowiedzieć.
Otworzyła
drzwi, weszła do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko. Usłyszała
„szczeknięcie” Willy’ego, a po chwili także ruch na poduszce.
- Przepraszam, że cię nie zabrałam… - powiedziała cicho. –
Miałam ważne spotkanie.
W
odpowiedzi pies zwinął się w kłębek. Uśmiechnęła się i pogłaskała go lekko po
łbie. Po pięciu minutach osunęła się w ramiona snu.
Tristan uniósł rękę z dużym nożem i
błyskawicznie opuścił ją w dół. Z brzucha lwa trysnęła czarna krew. Julia
uklękła na ziemi. Nie miała siły krzyczeć. Tyle razy już to robiła. Teraz jej
gardło było zdarte, niezdolne do wydania najcichszego dźwięku. Tak jej się
przynajmniej zdawało do czasu, gdy lew odwrócił głowę w jej stronę.
Ludzkie oczy zdały jej się znajome.
Wtem uzmysłowiła sobie, że są to oczy Miraha. Zdała sobie sprawę, że widziała
je we wszystkich koszmarach z udziałem Tristana i lwa. Z jej ust wyrwał się
dziki wrzask. Wrzask rozpaczy, bólu i przerażenia. Policzki momentalnie stały
się mokre od łez. Chciała wstać i podbiec do konającego zwierzęcia, jednak nogi
odmówiły jej posłuszeństwa.
Obudziła
się zlana potem. Usiadła na łóżku, ciężko dysząc. Odgarnęła z twarzy mokre
kosmyki włosów i uspokoiła oddech. Kiedy już prawie całkowicie pozbyła się
myśli o koszmarze, usłyszała czyjś cichy oddech. Spojrzała przed siebie. Wydała
z siebie stłumiony okrzyk.
W wejściu do
pokoju stała Diana. Jej czarne loki, zawsze perfekcyjnie ułożone, teraz
sterczały na wszystkie strony. W nikłym świetle bijącym od księżyca, twarz
nabrała białej barwy. W ciemnych oczach krył się gniew.
- Juleczko – zachichotała. – Śpij dalej. Nie przejmuj się
mną.
- Co tu robisz o tej porze? – wychrypiała Julia.
- Chciałam cię odwiedzić – uśmiechnęła się promiennie
brunetka. – I dać ci prezent. Zostanie z tobą na zawsze. Uwierz mi.
- Co masz na myśli?... – dziewczyna nie chciała dać po sobie
poznać, że się boi.
Diana
wyciągnęła coś z kieszeni. Metalowy przedmiot błysnął, odbijając poświatę
księżyca. Scyzoryk.
- Diano… - wyszeptała Julia, czując, jak wzbiera w niej
panika. – Odłóż to. Proszę cię.
- O nie – syknęła czarnowłosa. – Nie będziesz mi rozkazywać.
Nie ty. Wszystko widziałam. Nie myśl sobie, że jestem głupia.
- Co takiego? O czym tym mówisz?
- Jesteś suką. – dziewczyna postąpiła krok naprzód. – Najzwyczajniejszą
w świecie suką. A takie jak ty nie będą wchodzić mi w drogę. Nigdy.
- Uspokój się…
- Zamknij się, bo jeszcze bardziej się pogrążysz. Miarka się
przebrała – Julia usłyszała szczękniecie wysuwanego ostrza. – Ciekawe, czy jak
zrobię ci małe znamię na czole, nadal będzie cię chciał.
- Kto? – zdziwiła się Julia.
Z jednej strony chciała grać na
zwłokę, z drugiej natomiast dowiedzieć się, o co chodziło Dianie.
- Kyle – warknęła. – Naprawdę jesteś taka durna czy tylko
taką grasz? Zapamiętaj to sobie: Diana nigdy nikomu nie ustępuje. Będę chciała
z nim zerwać, to zerwę, ale bynajmniej nie dlatego, że ty tego chcesz.
- Nie wiem o co ci chodzi, zrozum to! – panika osiągnęła poziom
zenitu. – Nie widziałam Kyle’a od ponad trzech tygodni!
- Jesteś żałosna – wywróciła oczami Diana i rzuciła się na
nią.
Poruszała
się z niebywałą szybkością. Jednym susem pokonała dzielące ich metry. Była
bardzo zwinna. Niespodziewanie przyłożyła Julii coś do ust. Dziewczyna zaczęła
się szarpać i próbować krzyczeć, jednak z każdym kolejnym krótkim wdechem coraz
bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że coś jest nie tak. Nagle zdała sobie
sprawę, że Diana dociska jej do buzi chustkę nasączoną chloroformem. Wiedziała,
że jeśli się podda, zaraz straci przytomność. Liczyła się każda sekunda, każdy
ruch.
Resztkami
sił wykręciła się na łóżku kopnęła na ślepo. Rozległ się okrzyk bólu. Dłoń
zaciśnięta na ustach Julii odskoczyła w bok, a wraz z nią śmierdzący materiał. Julia
zaczęła kaszleć, walcząc z samą sobą, by pozostać na jawie. Obraz przed jej
oczami zaczął się zamazywać, jednak nie mogła dłużej odpoczywać. Diana z rykiem
wznowiła atak, tym razem chcąc zadać cios scyzorykiem.
Nie zdążyła
jednak wykonać żadnego ruchu, ponieważ nagle coś zwaliło ją z nóg. Gruchnęła na
drewnianą podłogę z jękiem. Wybawcą okazał się być Willy, który rzucił się z
impetem na Dianę.
- Willy – wychrypiała Julia, nadal walcząc z mdłościami.
Pies nie zwrócił na nią uwagi. Zamiast
tego obnażył kły i warknął przeciągle na Dianę.
- Co to za kundel?! – wrzasnęła rozwścieczona.
Julia już miała coś powiedzieć,
gdy nagle żarówka wisząca na suficie rozbłysła, zalewając pokój ciepłym
blaskiem. W progu stała Rona, kilku nauczycieli i uczniów. Na ich twarzach
malowały się niewyspanie, lęk i niedowierzanie.
- Co to za krzyki po nocy...? - wzrok dyrektorki pobiegł
najpierw w stronę scyzoryka ściskanego w dłoni przez Dianę, a później zatrzymał
się na chusteczce nasączonej trucizną. - Co tu się dzieje?! – syknęła. – Panno
Travis, panno Dannorth! Możecie mi to wytłumaczyć?!
Julia
wzięła wdech, jednak to tylko pogorszyło sytuację. Jeszcze bardziej zakręciło
jej się w głowie. W ustach ciągle czuła gorzki posmak chloroformu. Zaniosła się
kaszlem i opadła bez sił na materac. Przegrała walkę. Obraz całkiem stracił
ostrość, a dźwięki wokół zlały się w jeden bełkotliwy hałas. Jak przez ścianę
słyszała podniesione głosy nauczycieli i płaczliwe tłumaczenia Diany. Leżała
wpatrując się w sufit i po jakimś czasie odpłynęła.
- Panienko Travis…
- Co się dzieje?... –
jęknęła przeciągle.
- Już dobrze, moja
mała – tym razem głos stał się wyraźniejszy.
Otworzyła
oczy i rozejrzała się. Leżała w białej pościeli, w nieznanym jasnym pokoju. Nad
nią pochylała się jedna z pielęgniarek pracujących w Akademii - starsza kobieta o pulchnej dobrodusznej
twarzy i ciemnych włosach spiętych w kok. Na czubku jej głowy sterczał
śnieżnobiały czepek. Ciemnoróżowe usta rozchyliły się w promiennym uśmiechu.
- Nie musisz się niczym martwić – powiedziała, prostując
się. – Na szczęście nie nawdychałaś się tego zbyt dużo.
- Diana…
- O nią również się nie martw – brwi kobiety zmarszczyły
się. – Pani Rona zgłosiła całą sprawę jej rodzicom. Przyjadą po nią jeszcze
dzisiaj.
- Muszę wstać… - szepnęła Julia.
- Nie powinnaś się przemęczać – pielęgniarka uprzedziła jej
ruch i przytrzymała ją.
- Dam radę – mruknęła dziewczyna.
Kobieta zawahała się, ale po chwili zabrała ręce. Julia
ostrożnie usiadła na łóżku. Ku jej zadowoleniu, ciało było chętne do współpracy.
- Chcę porozmawiać z Roną.
- Naturalnie – kobieta zaczęła się krzątać po pokoju.
Ściany,
podobnie jak podłoga, wyłożone były białymi kafelkami. W kącie stały
przeszklone regały wypełnione lekami. Kolejne podobieństwo do ziemskiego
wymiaru. Musieli je sprowadzać właśnie z niego.
Po chwili
Julia otrzymała szklankę wody. Wypiła ją pospiesznie, chociaż jedyne, czego
teraz pragnęła, to porozmawiać z dyrektorką.
Powoli,
starając się nie zataczać jak pijak, skierowała się długim korytarzem do głównego
salonu z eskortą w postaci pielęgniarki. Niedługo potem dotarły do gabinetu
Rony. Sądząc po jasności, musiało być już południe. Po drodze mijały wielu uczniów.
Każdy z nich odprowadzał wzrokiem tę niecodzienną parę. Julia czuła się z tym
nieswojo, jednak nie dała po sobie tego poznać. Teraz cała szkoła będzie
dyskutować tylko o wydarzeniach z wczorajszej nocy. Niewiele ją to jednak
obchodziło. W obecnej chwili najbardziej zastanawiał ją powód wizyty Diany.
Mówiła coś o Kyle’u… O co mogło jej chodzić? Przecież nie było go od dwóch
tygodni w Akademii, a już zwłaszcza nie widział się z Julią. Dziewczyna miała
nadzieję, że Rona będzie w stanie jej to wszystko wytłumaczyć.
Pielęgniarka
zapukała do drzwi, a gdy rozległo się przytłumione „Proszę”, wprowadziła Julię
do środka. Zastała Ronę w porze picia herbaty. Na biurku znajdował się piękny
kompletny serwis herbaciany, a także talerzyk z czekoladowymi ciastkami.
- Julio – powiedziała Rona ze zdziwieniem i nutą troski. –
Nie powinnaś odpoczywać?
- Czuję się dobrze – skłamała. – Chciałam się dowiedzieć, co
się dzieje.
Dyrektorka zmierzyła ją badawczym
spojrzeniem.
- Gautheo…
- Tak, pani Rono? – spytała pielęgniarka.
- Proszę, zostaw nas same. Mamy parę rzeczy do omówienia.
Kobieta posłusznie spełniła prośbę.
Dyrektorka
westchnęła. Odłożyła na biurko filiżankę i splotła ręce na piersi.
- Diana zostaje odesłana do domu – powiedziała powoli, ważąc
każde słowo. – Nie dostaje dyplomu ukończenia Akademii, otrzyma za to dokument
uzasadniający moją decyzję. Zachowanie naganne, zagrażające innym uczniom.
Julia
milczała.
- Nie rozumiem – pokręciła głową Rona. – Była dobrą
uczennicą. Dochodziły do mnie pogłoski o tym, że nie jest zbyt przyjacielska w
stosunku do rówieśników, jednak nigdy nie podejrzewałabym jej o coś takiego.
- Przykro mi – odparła dziewczyna. W duchu jednak cieszyła
się, że już nigdy nie spotka tej jędzy. Uprzykrzała wszystkim życie. Jej samej
niemal je odebrała. – Co do… ostatniej nocy, wspominała coś o Kyle’u. Wiesz
może, o co jej chodziło?
Rona uniosła na nią wzrok.
- Ach, tak – powiedziała. – Kyle wrócił dzisiaj z samego
rana.
- Co takiego?! – oniemiała Julia.
Ta wiadomość spowodowała, że
zmiękły jej nogi, zabiło mocniej serce, skurczył się żołądek i zakręciło się w
głowie. Do tego doszedł szok wymieszany ze szczęściem i zdenerwowaniem jak
przed występem na scenie.
- Możesz do niego pójść – uśmiechnęła się kobieta. – Jednak
poruszaj się po Akademii w towarzystwie Gauthei lub innej pielęgniarki do
czasu, aż poczujesz się lepiej. Mam jeszcze jedną prośbę. Nie męcz zbytnio
Kyle’a. Podobno czuje się fatalnie.
- Czuje się fatalnie? – Julia zaniepokoiła się.
- Tak, on… a zresztą – machnęła dłonią. – Lepiej, żeby sam
ci to wytłumaczył. Powiem tylko, że bardzo go wyczerpały te… ćwiczenia.
- Rozumiem – pokiwała głową Julia. – Przepraszam cię, ale
pójdę z nim porozmawiać.
- Dobrze, dobrze – dyrektorka podniosła z powrotem filiżankę
i odwróciła się do niej plecami, dając wyraźnie do zrozumienia, że chce pobyć
sama.
Dziewczyna
nie potrzebowała tego sygnału, by opuścić gabinet. Wypadła z niego i biegiem
skierowała się w znajomą stronę, w miejsce, gdzie nie była od trzech tygodni.
Z ledwością wymijała licznych uczniów. W końcu trafiła do
korytarza i popędziła nim na niemal sam koniec. Zatrzymała się dopiero przed
drzwiami do jego pokoju.
W jej
umyśle niczym neon świeciły się słowa „Kyle już wrócił!”. Czując mieszaninę
strachu, radości, adrenaliny, a także bolesne skurcze w żołądku, wzięła głęboki
wdech. Chciała go zobaczyć przez te wszystkie dni. Chciała mu opowiedzieć o
Mirahu, Willy’m, Beth, usłyszanej w podziemiach rozmowie… I wreszcie nadszedł
ten moment. Pozbierawszy cały spokój i opanowanie, na jakie była się teraz w
stanie zdobyć, zapukała do drzwi. Nie czekając na odpowiedź, delikatnie je
uchyliła i weszła do środka.
Rozejrzała
się po wnętrzu. Powietrze wypełniał znajomy zapach drzewa sandałowego, jak
zawsze przyprawiający ją o szybsze bicie serca. Z
pozoru pokój wyglądał na pusty. Dopiero po chwili zauważyła, że kołdra na łóżku
delikatnie się porusza.
- Rono – rozległ się spod niej przytłumiony głos chłopaka.
Żołądek Julii podskoczył i wykonał kolejnego fikołka, jakby bawił się z nią w
jakąś głupią grę. – Mówiłem ci, że mam uzupełniony deficyt białka. Nie, nie
potrzebuję udek kurczaka. Ale jeśli już tak bardzo chcecie mi coś wcisnąć, to
wolę kaczkę. W sosie własnym, nadziewaną jabłkami.
- Kyle – odchrząknęła.
Kołdra
błyskawicznie odskoczyła w górę, odsłaniając głowę chłopaka. Zaparło jej dech w
piersi. Już zapomniała, jaki jest przystojny. Miedziane włosy sterczały na
wszystkie strony, zapewne przez to, że spał, jednak i tak wyglądały idealnie.
Policzki miał lekko zaczerwienione. Szeroko otwarte oczy wydawały się tak
błękitne, jak tafla wód Pacyfiku. Wyglądał jeszcze piękniej, niż w jej snach.
- Julia… - szepnął.
- Przyjechałeś i nic mi nie powiedziałeś? – zaśmiała się,
chociaż głos lekko jej drżał.
- Przepraszam, to przez te… wydarzenia – powiedział, nie
spuszczając z niej wzroku. – Jak się czujesz?
- Dobrze. Bardziej martwię się o ciebie.
Usiadła na
skraju łóżka.
- Gdzie byłeś? – zapytała łagodnie. Po ponad trzech
tygodniach rozłąki, nadal nie mogła uwierzyć, że są razem w tym samym
pomieszczeniu. – Dlaczego tak nagle wyjechałeś? Nic mi nie wspominałeś…
Niepokoiłam się.
- Julio…
- Nie uwierzysz! – pokręciła głową, nie wiedząc, od czego
zacząć. – No więc, pewnie uznasz mnie za nierozważną, ale przygarnęłam dzikiego
psa. Tak właściwie, nie był do końca dziki, ponieważ nigdy nie wykazał agresji
ani strachu. Nazwałam go Willy.
Policzek
chłopaka delikatnie drgnął.
- Pewnego dnia
poszłam z nim na spacer – ciągnęła. – Pominę nieistotne szczegóły, ponieważ
chcę ci powiedzieć, że poznałam na nim Altharisa. Tak! Samego Altharisa!
- Julio – powtórzył.
- Ale to nie koniec – przerwała mu. Rozpierały ją emocje,
informacje kotłowały się w głowie, wydobywając się z ust pod postacią
nieprzerwanego potoku słów. – Wkradłam się do podziemi Akademii i usłyszałam
przez przypadek rozmowę Rony i kilku dziwnych osób. Mówili również o mnie.
Kompletnie nie wiem, o co im chodziło.
- Posłuchaj…
- Ale przez cały czas miałam przy sobie Beth i Willy’ego.
Musisz ich poznać. Gdyby nie Willy, Diana mogłaby mi wczoraj w nocy zrobić
krzywdę. Jest kochanym psem. Bardzo się do niego przywiązałam. Ty też go
polubisz– westchnęła. – Najgorsze były spacery. Nie zawsze byłam w stanie tworzyć
Portale. Czasami musiałam…
- Przeprowadzać go na zewnątrz przez Akademię – przerwał
jej. Spojrzała na niego zaskoczona. – Tak, wiem.
- Jak to? – zdziwiła się. – Skąd to wiesz?...
Kyle wypuścił ze świstem
powietrze.
- Beth ci powiedziała? – drążyła Julia. – Już się
poznaliście?
- Tak jakby – powiedział cicho.
- Tak jakby? – powtórzyła i wstała. – O co ci chodzi?
Zapadła między nimi cisza.
- Jakby to powiedzieć… Wiem, co robiłaś podczas tych trzech
tygodni, Julio.
- Jak to? – coraz mniej rozumiała.
- Wiem to, ponieważ ciągle przy tobie byłem – rzekł z
trudem, jakby mówił wbrew sobie.
- Kyle, zaczynasz mnie przerażać. – wyszeptała, cofając się.
Dobry humor jakby z niej wyparował.
Chłopak
uniósł na nią wzrok. W jego oczach kryły się ból i skrucha.
- Pamiętasz swoją
rozmowę z Beth, kiedy przyprowadziłaś… Willy’ego do Akademii po raz pierwszy? –
zapytał retorycznie. Pamiętała. Wiedziała również, do czego może zmierzać. Nie
chciała jednak tego słyszeć. – Powiem ci tak: miała rację. Miała rację, co do
tego, że pies był Zmiennokształtnym.
Tak więc wracamy na bloga z nowym rozdziałem, niczym Kyle do Akademii. Mam nadzieję, że się Wam podoba. Akcja zaczyna nam się trochę zapętlać. Ale to dobrze :) Lubię zawiłą akcję - niezależnie od tego, czy ją tworzę, czy jedynie poznaję w czytanych książkach.
Jak widzicie, zmieniłyśmy szablon na blogu. Ten stary był dosyć... dziwny. Dziękujemy za oddanie głosów w ankiecie. Teraz, w konsekwencji, możemy cieszyć oczęta pięknym kreatywnym szablonem wykonanym przez RoyalRockin z Szablonownicy. Bardzo ją polecam, ma wielki talent. Dziękujemy Ci, Royal!
Na dzisiaj to tyle. Kolejny rozdział powinien pojawić się za tydzień. Nie jesteśmy jeszcze pewne, co do tego, czy wrócimy do starego systemu poniedziałkowego, ponieważ mamy dosyć trudny okres w szkole.
Zapraszam do komentowania. Jestem naprawdę ciekawa Waszych opinii i reakcji po tym rozdziale :)
~ Akwarela